– Podobno nie od razu zdecydowała się Pani na koszykarską karierę?
– Przez lata uprawiałam zarówno piłkę nożną, jak i koszykówkę. Długo soccer był dla mnie sportem numer jeden, grałam w niego cały rok. W kosza – tylko zimą. Jako piłkarka występowałam w ataku, tak jak moja idolka Mia Hamm, amerykańska zawodniczka soccera. W pewnym momencie postawiłam jednak na koszykówkę. Nawet nie dlatego, że w tym sporcie byłam lepsza, bo lepiej szło mi w piłkę nożną. Kosz dawał mi po prostu więcej frajdy. Nadal jednak oglądam mecze piłkarskie, np. amerykańską Major League Soccer czy niedawno – mundial.
– Na Twitterze zachwyca się Pani, że piłkarze mają najlepsze fryzury. Wobec tego chyba dobrze, że trafiła Pani do Wisły. Będzie Pani miała piłkarzy po sąsiedzku.
– Bardzo chciałabym zobaczyć jakiś mecz piłkarskiej Wisły, już pytałam o to koleżanki. Tylko akurat ostatnio mieli przerwę na mecze reprezentacji.
– Czy sekretem Pani formy jest to, że od lat współpracuje Pani z indywidualnym trenerem Chrisem Hyppą? W Polsce wciąż mało jest koszykarek, które korzystają z tego rodzaju treningu. Widziałam zdjęcia z zajęć z Hyppą, na których robi Pani pompki na piasku. I to nawet w dniu swoich urodzin.
– To, jak często mogę z nim współpracować, uzależnione jest od kalendarza moich występów w Europie i WNBA. Ale, gdy tylko mam przerwę w rozgrywkach, pracuję z Chrisem, np. nad panowaniem nad piłką, a także formą fizyczną. W końcu jestem mniejsza od większości koszykarek, zwłaszcza w WNBA, i muszę to czymś nadrabiać.
– W czerwcu doznała Pani kontuzji kolana. Powrót do formy był jednak błyskawiczny – to dzięki pomocy tego trenera?
– Mimo tego urazu, nadal miałam szansę, by zdążyć przed końcem sezonu wrócić do WNBA. Bardzo ciężko więc pracowałam. Rzeczywiście, Chris też dużo mi pomagał w powrocie na parkiet. Udało się i ostatecznie zagrałam w finałowych meczach z Phoenix Mercury.
– Pani współpraca z inną wiślaczką Allie Quigley była często ozdobą meczów Chicago Sky. Rozumiecie się bez słów?
– To spełnienie marzeń każdej rozgrywającej, by mieć u boku takiego rzucającego obrońcę, jak Allie. To był jeden z najważniejszych powodów, by podpisać kontrakt z Wisłą – chciałyśmy grać razem, bo łączy nas na parkiecie ta szczególna chemia. Dodatkowo, znałam trenera Stefana Svitka z krótkiego okresu gry w barwach MBK Rużomberok. Lubiłam grać dla tego szkoleniowca, dobrze nam się razem pracuje.
– Za Oceanem piszą o Pani: „to nowa Sue Bird”. Miło być porównaną do trzykrotnej złotej medalistki olimpijskiej?
– Sue to jedna z najlepszych rozgrywających świata. Spędziłam mnóstwo czasu, podpatrując jej grę i ucząc się od niej. Jest bardzo efektywna w tym, co robi na parkiecie. Nie każdy rozumie, jak wiele ona daje drużynie. Jest zwycięzcą, i to na wielu frontach. Jasne, chciałabym być w pewnym stopniu jak ona, ale to jeszcze nie ten etap i nie ten poziom. Choć obie reprezentujemy chyba podobny typ rozgrywającej.
– W poprzednich sezonach w Europie co pół roku musiała Pani zmieniać zespół. Ciągłe przeprowadzki – z Zagrzebia do Rużomberoka, potem z Gyoru do Schio – istne życie na walizkach.
– To rzeczywiście najtrudniejsza część tej roboty. Jasne, lubię grać w Europie, bo mogę dzięki temu poznać zupełnie inną część świata. Ale to, że muszę opuszczać za każdym razem rodzinę oraz mojego psiaka i zostawiać ich w USA, czyni to strasznie trudnym. Mój piesek nazywa się Romeo i jest wyjątkowo uroczym mopsikiem. To ważna postać w moim życiu. Sprawiłam mu nawet koszulkę Chicago Sky. No i ma nawet swoją własną podstronę na mojej oficjalnej witrynie internetowej.
– Co więc będzie Pani porabiać sama w Krakowie?
– Mam wrażenie, że to jedno z najfajniejszych miast, w jakich do tej pory byłam. Tu naprawdę jest co robić. A w domu mogę np. oglądać filmy. Uwielbiam te z Benem Affleckiem. Zaczęło się od „Miasta złodziei”, byłam też podekscytowana, gdy do kin weszła „Zaginiona dziewczyna”. Zdecydowanie mój ulubiony gatunek filmów to te z Affleckiem w roli głównej (śmiech).
Dzisiaj o godz. 16 Wisła Can-Pack podejmie beniaminka ekstraklasy, MKK Siedlce. W krakowskiej ekipie z drobnymi problemami zmagała się ostatnio Hiszpanka Cristina Ouvina. Po jednym z treningów obłożono jej kolano lodem, bo narzekała na przeciążeniowy ból tego stawu. – To raczej nic poważnego – uspokajała. – Nie jest to na pewno efekt żadnego uderzenia czy skręcenia. Może tak mnie boli „na pogodę”, w Krakowie czasem tak mam – śmiała się Ouvina.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?