Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jerzy Buzek: Europa musi szybciej podejmować decyzje

Rozmawiał Agaton Koziński
Jerzy Buzek: – Uniezależnienie się od dostaw gazu z Rosji to potężna broń w    rękach UE
Jerzy Buzek: – Uniezależnienie się od dostaw gazu z Rosji to potężna broń w rękach UE fot. Bartek Syta
Rozmowa. Polska już umie wydawać unijne pieniądze. Teraz musimy je wydawać efektywniej – mówi Jerzy Buzek, były premier i były przewodniczący Parlamentu Europejskiego

– Donald Tusk rzucił projekt stworzenia unii energetycznej. Jak Pan go ocenia?

– Jest on dziś jednym z kluczowych dla Unii. Parlament Europejski, Komisja Europejska, Rada Europejska od dawna realizują pomysł Europejskiej Wspólnoty Energetycznej.

– Właśnie. To jest projekt, który zaproponował Pan, będąc przewodniczącym europarlamentu.

– Tak, przewidywał on m.in. wspólne zakupy surowców energetycznych, stworzenie mechanizmów solidarności energetycznej, w tym budowę połączeń transgranicznych oraz opracowanie czystych, innowacyjnych technologii produkcji energii – przede wszystkim z węgla. Wiele z tego udało się już osiągnąć.

Ale, niestety, kraje członkowskie niechętnie podeszły do pełnego wdrożenia całego pakietu. Wprowadzono konkretne rozwiązania, nie nadając temu nazwy „Wspólnota”. Trochę tak jak z unijnym traktatem, który udało się wprowadzić dopiero po usunięciu nazwy „Konstytucja” i nadaniu nazwy „Traktat Lizboński”. Unia energetyczna może chwycić skuteczniej, a kraje należące do UE mogą zechcieć się do niej przyłączyć, bo mamy obecnie inny kontekst geopolityczny – kryzys na Ukrainie.

– Czemu projekt Europejskiej Wspólnoty Energetycznej nie chwycił?

– Wiele tematów w Unii musi doczekać odpowiedniego momentu. Proszę przypomnieć sobie, jak wyglądały negocjacje budżetu UE na lata 2014–2020. Czy szły lekko, łatwo, przyjemnie? Nie. Rozmowy trwały dwa lata, wywołały wiele napięć, co jakiś czas któraś ze stron zrywała negocjacje. Podobnie trudno ustalić dziś relacje między UE a Rosją po ostatnich zajściach na Ukrainie. Przykłady można by mnożyć, bo Unia jest wspólnotą 28 krajów różnej wielkości, o różnym poziomie rozwoju i różnych interesach.

Proponując na początku mojej kadencji tak ambitny projekt, miałem tego świadomość. Stawiając wysoko poprzeczkę, udało się osiągnąć niezłe rezultaty. Część proponowanych wtedy rozwiązań jest już wdrożonych. Na przykład 6 mld euro z budżetu UE przeznaczono na budowę połączeń gazowych i elektrycznych pomiędzy poszczególnymi krajami. Polska zbuduje z tych funduszy 12 nowych połączeń z sąsiadami. Miliard euro przeznaczono na rozwój innowacyjnych technologii czystego wykorzystania węgla.

– Teraz Pan mówi, jakby Wspólnota Energetyczna rzeczywiście zaczęła sprawnie działać.

– Tak dobrze nie jest. Wspólne zakupy surowców energetycznych utrudnia zasadniczo prawo spółek energetycznych, tajemnica biznesowa i swoboda konkurencji. Wielkie koncerny będą protestować przeciw oddaniu prawa do negocjacji cen z Gazpromem, dzięki któremu dotąd zarabiały krocie.

Z kolei kraje takie jak Bułgaria, Węgry czy Austria – uzależnione od rosyjskiego gazu – działają na rzecz kontynuowania budowy przez Gazprom Gazociągu Południowego. Dzisiaj widać, jak wielkim błędem UE było wycofanie się z budowy gazociągu Nabucco. Zmniejszyłby on uzależnienie wielu krajów regionu od rosyjskich dostaw.

– Czy są jakiekolwiek pozytywne sygnały?

– Oczywiście. Udało się przeforsować zapisy o uczciwej konkurencji – umożliwiły one nałożenie kar na Gazprom za naruszenie reguł. Raport o wspólnym rynku energetycznym, którego byłem autorem, przegłosowany został przez PE olbrzymią większością głosów. Dzisiaj Unię czeka prawdziwy egzamin: na ile członkowie będą realizowali własne krótkoterminowe interesy, a na ile długofalowe interesy europejskiej wspólnoty. Dotyczy to nie tylko kwestii energetycznych.

– Krytycy idei wspólnych zakupów twierdzą, że to jest tylko piękna idea.

– To znacznie więcej niż idea. Taka możliwość zapisana jest od 2005 r. w traktacie ustanawiającym Wspólnotę Energetyczną, która łączy UE z jej sąsiadami na Bałkanach i na Wschodzie. W art. 43 jest mowa o tym, że Wspólnota może regulować import energii z państw trzecich, jeżeli wymaga tego bezpieczeństwo rynku energii.

– No właśnie – bezpieczne dostawy energii to też przecież kwestia relacji z państwami spoza UE, które zaopatrują nas w tę energię.

– Oczywiście. I dlatego tak ważna jest Wspólnota Energetyczna. Powstała po to, by unijna polityka energetyczna nie kończyła się na granicach UE. To znaczy, abyśmy z naszymi najbliższymi sąsiadami byli połączeni nie tylko gazociągami i liniami przesyłu prądu, ale też wspólnym prawem i wspólnymi rynkowymi zasadami. Dzisiaj we Wspólnocie uczestniczy osiem pozaunijnych państw, wkrótce dołączy dziewiąte – Gruzja. Członkiem jest m.in. Ukraina, która w tym roku pełni we Wspólnocie prezydencję. Dla Ukrainy to członkostwo jest kluczową sprawą – to dzisiaj jedyny traktat, który łączy ją z UE.

– Przygotowuje Pan strategię rozwoju Wspólnoty Energetycznej. Co w niej się znajdzie?

– Na prośbę Komisji Europejskiej i rządów państw Wspólnoty Energetycznej przewodniczę zespołowi ds. przyszłości tej organizacji. W ubiegłym roku zdecydowano, że traktat o Wspólnocie będzie obowiązywał kolejne 10 lat, do 2026 r. Pod wieloma względami Wspólnota przyniosła już znaczące korzyści, ale wiele ważnych celów nadal pozostaje do zrealizowania. Trzeba wzmocnić wdrażanie prawa dotyczącego energetyki, pobudzić inwestycje, a to wymaga stabilności i przewidywalności prawa. Trzeba wreszcie, by same instytucje Wspólnoty dostosowały się do nowych warunków. W maju przedstawimy raport z konkretnymi wnioskami dla państw Wspólnoty.

– Projekty energetyczne są przykładem polskiej aktywności na forum UE. 1 maja mija 10 lat od naszego wejścia do Unii. Jak Pan ocenia ten okres?

– To lata wielkiego sukcesu Polski. Począwszy od gospodarki – od dużych, średnich i małych firm, które na wielu polach nie dały się zachodnioeuropejskiej konkurencji – przez polskich rolników, którzy eksportują żywność do wszystkich krajów UE, przez zwykłych obywateli i młodzież, bo możemy swobodnie podróżować po Europie, by się uczyć, poznawać świat i prowadzić firmy, po nas wszystkich, którzy skorzystaliśmy na inwestycjach dzięki dotacjom unijnym. Średni dochód na głowę w Polsce w ciągu tych lat wzrósł z 49 proc. średniej unijnej w 2003 r. do 67 proc. w 2012 r., a PKB wzrósł o połowę. Są jeszcze efekty pośrednie.

– Jakie?

– Polska po wejściu do UE stała się krajem stabilnym, przewidywalnym, takim, w którym warto inwestować. Dla każdej firmy spoza Unii wejście do Polski oznacza jednocześnie wejście na rynek europejski i dostęp do 500 mln potencjalnych klientów. Bez przynależności do Unii tego efektu byśmy nie osiągnęli. Nie oznacza to, że uniknęliśmy błędów. Z pewnością wiele rzeczy można było zrobić lepiej. Ale bilans jest zdecydowanie pozytywny.

– O tych wszystkich korzyściach było wiadomo jeszcze w trakcie naszych negocjacji akcesyjnych z UE. Rzeczywiście nasze oczekiwania wobec Unii z 2004 r. się sprawdziły. Ale też dziś od UE nie oczekujemy niczego innego niż 10 lat temu. Czy to wina klasy politycznej, która nawet nie spróbowała wyjaśnić Polakom, jak złożonym mechanizmem jest Unia? Przecież tematyka unijna jest właściwie nieobecna w polskiej debacie publicznej – pomijając głosy euroscep- tyków.

– Uczciwie by było, gdybyśmy się podzielili odpowiedzialnością – my, politycy, i wy, dziennikarze. Od nas wspólnie zależy bowiem, jaki przekaz dotyczący Unii trafia do Polaków. Ale też nie musimy się biczować. Poparcie dla Unii w Polsce przekracza 70 proc., a to znacznie więcej niż w innych państwach członkowskich. Jesteśmy pokazywani jako kraj, który w czasach kryzysu dobrze sobie poradził. Wysoko oceniono też polską prezydencję w 2011 r. Inni nam zazdroszczą. Dlatego, choć rozumiem pana zastrzeżenia, uważam, że możemy mówić o sukcesie Polski.

– Tyle że to sukces sztuczny – bo napompowany pieniędzmi z UE. Gdy zabraknie dotacji po 2020 r., polski euroentuz-jazm stopnieje jak śnieg w kwietniu.
– To nie jest sztuczny sukces! Miliardy z Unii to zaledwie ułamek inwestycji w skali roku, ok. 10 proc. Jeżeli wydamy je rozsądnie – euroentuzjazm nie stopnieje. Ważne, by wszystkie środowiska przekonywały, iż nie wolno traktować Unii wyłącznie jak bankomatu, że Unia to projekt cywilizacyjny.

A już dziś, niestety, część polityków twierdzi: „pieniądze z Unii – tak, wspólnota – nie”, bo podstawowym obowiązkiem rządu i europosłów jest „walka” o polskie interesy. To schizofrenia. Na tak wąskim i partykularnym rozumieniu europejskiego projektu stracimy wszyscy, i Polacy, i reszta Unii.

Na marginesie: w innych krajach Europy Środkowej pieniądze z UE w przeliczeniu na jednego mieszkańca są zbliżone do tych, które nam przyznano, albo nawet większe. Mimo to przynależność do Unii nie wzbudza podobnego entuzjazmu.

– Jak Pan tłumaczy tę różnicę?

– W Polsce od 1989 r. budowaliśmy pozytywne nastawienie do Unii. Środowisko Solidarności zdołało przekonać partie postkomunistyczne, że tylko integracja z zachodnimi strukturami jest szansą dla Polski. To dziedzictwo Solidarności. Najważniejsza aleja wzdłuż brukselskiej siedziby europarlamentu nosi nazwę Solidarności 1980. To znaczące upamiętnienie wysiłku ludzi związanych z tym ruchem.

– Pan działał w Solidarności jeszcze w czasach komunizmu. Czy już wtedy ten proeuropejski kurs był tak oczywisty?

– Tak. Wtedy, chociażby podczas pierwszego zjazdu Solidarności, nasze proeuropejskie aspiracje może nie były aż tak widoczne. Ale przecież znalezienie się w strukturach Europy Zachodniej było marzeniem kilku pokoleń Pola- ków.

– Polskie związki z UE można podzielić na trzy etapy. Pierwszy już za nami – to czas wchodzenia do europejskich struktur. Drugi właśnie trwa – to okres szybkiej modernizacji przy wykorzystaniu pieniędzy z Unii. Trzeci rozpocznie się po 2020 r., gdy tych funduszy będzie dużo mniej, ale też podstawowy zrąb połączeń komunikacyjnych czy energetycznych będzie gotowy. Jak ten trzeci etap będzie wyglądał?

– To zależy od najbliższych lat, w ciągu których musimy dokończyć kluczowe reformy i wzmocnić naszą konkurencyjność, by po 2020 r. sprostać wyzwaniom gospodarczym, technologicznym, innowacyjnym, społecznym, demograficznym i, co jest nowością ostatnich miesięcy, obronnym. I musimy tak zaplanować wydatkowanie subwencji z UE, aby powstały projekty, które zgodnie z zasadą domina uruchomią kolejne projekty. To się da zrobić. Już się nauczyliśmy, w jaki sposób wydawać unijne pieniądze właściwie co do grosza. Teraz musimy je wydawać jak najefektywniej. Kluczowa dla Polski staje się strategia rozwojowa, sprawniejsze państwo, racjonalna polityka przemysłowa, wzrost inwestycji, wykorzystanie zasobów pracy, rozszerzenie naszej obecności na rynkach globalnych, przygotowanie do wejścia do strefy euro.

– W 2020 r. Polska dalej nie będzie krajem na tyle ważnym, by mieć wpływ na wszystkie sprawy w UE. Będziemy musieli dalej wybierać tematy, którymi będziemy chcieli się zajmować. Jak Pan sądzi, na czym powinniśmy się koncentrować? Na kwestiach energetycznych, Ukrainie, bezpieczeństwie?

– Rok 2020 to jednak zbyt odległa perspektywa, świat zmienia się tak szybko, że wolę wskazać, czym powinniśmy zająć się dziś. Z pewnością jest to bezpieczeństwo Europy, nie tylko militarne, ale także energetyczne, surowcowe, klimatyczne, demograficzne, gospodarcze. Europa może mieć w tych sprawach coś do powiedzenia, ale tylko pod jednym warunkiem – musi stawać się autentyczną wspólnotą, sprawniej zarządzaną, szybciej podejmującą decyzje, konkurencyjną, a przy tym pewnie opartą na wartościach.

– Jak to osiągnąć?

– To trudne zadanie. Unia Europejska to 20 proc. światowego PKB i 50 proc. światowych wydatków społecznych. Dlatego tak ważna jest innowacyjność, ale także reindustrializacja – ostatni kryzys pokazał wyraźnie, że tylko te kraje, w których istnieje solidny przemysł, zdołały przejść przez niego bez większego uszczerbku. Przykładem są Niemcy, Szwecja, ale także Polska – bo ciągle mamy nie najgorszy, w porównaniu z innymi krajami europejskimi poziom uprzemysłowienia kraju. Nową szansą dla Europy jest teraz negocjowana umowa o wolnym handlu z USA. Wyzwaniem są też wspólne siły szybkiego reagowania. Każdego dnia przekonujemy się więc, że integracja musi się wzmacniać, a nie osłabiać. To jest zadanie na najbliższe lata.

– Dziś kondycja samej UE budzi wątpliwości. Unia ledwo przeszła przez kryzys finansowy, a już wpadła w kolejny – tym razem związany z Ukrainą. Czy Bruksela jest w stanie wytrzymać tyle mocnych napięć?

– Unia bardzo się zmienia. Pod wpływem kryzysów, ale nie tylko – przypomnę przyjęty w 2008 r. traktat lizboński, który wzmocnił kompetencje unijnych instytucji, m.in. europarlamentu, czy wprowadził zasadę solidarności energetycznej. Co do kryzysu finansowego: wywołały go chciwość, nieodpowiedzialnie zarządzane banki, instytucje kredytowe, ubezpieczeniowe oraz nadmierne zadłużenie poszczególnych krajów UE.

Unia sama nie jest źródłem tych kłopotów – choć przyzwalała na nadmierne zadłużenie – za to szukała na nie odpowiedzi. Efektem jest choćby wzajemne przeglądanie budżetów narodowych, uruchamianie tzw. procedury nadmiernego deficytu, uzależnianie wsparcia od wdrożenia reform, monitorowanie pomocy publicznej i wreszcie wzmocniony nadzór nad rynkiem finansowym.

– Tak, powstała także unia bankowa. Ale ledwo UE wypracowała sposoby radzenia sobie z kryzysem finansowym, zaczął się kryzys ukraiński. Nie za dużo naraz? Unia sobie poradzi?

– Nie ma wyboru. Europa jest małym kontynentem, a Unia tylko jego częścią. Żaden kraj europejski w dłuższej perspektywie sam nie sprosta globalnym wyzwaniom i globalnej konkurencji. Z trudem, ale udało się państwom UE wypracować wspólne stanowisko wobec Rosji.

– Bardzo delikatne i miałkie.

– To zdanie osób, które nie muszą ponosić odpowiedzialności politycznej, nie muszą się liczyć ze swoimi parlamentami i wyborczymi realiami. Zgoda, z perspektywy Polski stanowisku temu daleko do ideału. Wszyscy zdajemy sobie sprawę, że prezydent Putin będzie posuwał się dalej, dopóki nie skalkuluje, że mu się to nie opłaca. Komisja Europejska pracuje nad sankcjami, które utrudnią przepływ pieniędzy między Rosją a Europą. Bardzo boleśnie odczują to sektor bankowy i powiązane z nim firmy oraz oligarchowie. Trwają rozmowy USA – UE o obłożeniu sankcjami całych sektorów rosyjskiej gospodarki.

– Kiedy wszystkie te działania przyniosą realne efekty?

– Już teraz mamy sygnały o poważnym odpływie kapitału – zarówno zagranicznego, jak i rodzimego – z rosyjskiego rynku. Problemy finansowe Rosji spotęgować może też spadek cen ropy poniżej 110 dol. za baryłkę. Pamiętajmy, że USA mają dziś możliwość kreowania tych cen. Ale cały czas powtarzam, że najbardziej dotkliwą sankcją wobec Rosji byłoby uniezależnienie Unii od dostaw surowców energetycznych. Od dłuższego czasu się do tego przygotowujemy. Wspomóc nas mogą Stany Zjednoczone, które za kilka lat będą w stanie eksportować do Europy gaz łupkowy.

Czeka nas długi marsz, ale to potężna broń w rękach Unii. I jestem przekonany, że Rosja też o tym wie i się z tym liczy. To kolejny egzamin dla Unii, także dla wybieranych euro-posłów i nowej komisji. I czas, w którym potrzebujemy solidarności w nowym wymiarze.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski