Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jerzy Giedroyc. Książę z Maisons-Laffitte [KULTURA PARYSKA]

Włodzimierz Knap
Jerzy Giedroyc przy pracy w swoim gabinecie w Maisons-Laffitte
Jerzy Giedroyc przy pracy w swoim gabinecie w Maisons-Laffitte Archiwum
14 września 2000. Umiera Jerzy Giedroyc, twórca paryskiej "Kultury". Władze komunistyczne bały się go, na potęgę szpiegowały, a współpracującym z nim krajowym autorom i kolporterom groziło więzienie

Jerzy Giedroyc fascynuje, choć po wojnie jego życie było wyjątkowo nieciekawe, bo w zasadzie sprowadzało się do pracy od rana do wieczora. Fascynuje nas jednak nadal, bo cechowała go niespotykana niezależność myślenia.

Był był jedną z bardziej zasłużonych postaci dla polskiej kultury. Miał spory udział w odzyskaniu przez Polskę wolności. Dla władzy komunistycznej był rodzajem "Belzebuba", którego się bała, szpiegowała na potęgę i mściła się na ludziach, którzy ucięli sobie z nim choćby krótką rozmowę. Za coś więcej groziło więzienie.

Politycy, publicyści i eksperci często powołują się na jego myśl. Często jednak czynią to na pokaz, bo zachowują się odwrotnie, niż uczył Giedroyc. Starał się pomagać ludziom, których cenił, nawet jeśli mieli biegunowo różne poglądy i życiorysy.

Chciał Polski demokratycznej, silnej, przyjaznej. Po 1989 r. miał z jednej strony świadomość, że w naszym kraju demokracja jest młoda, a zatem krucha. Z drugiej - narzekał, że partie, które rządzą, są umysłowo i ideowo na antypodach stanowiska jego "Kultury". Do śmierci martwił się tym, że myślenie i zachowania demokratyczne są polskim politykom obce, a nawet wstrętne.

Bolał, że partyjni liderzy ucieleśniają różne odmiany mentalności autorytarnej. Wymagał, by interes Polski stawiany był ponad partyjny. Domagał się pozbycia postaw nacjonalistycznych, był przeciwny mieszaniu się Kościoła do polityki. Orędował za budowaniem społeczeństwa obywatelskiego, nawiązywaniem przyjaznych stosunków z mniejszościami narodowymi i sąsiadami.

To już nie jest człowiek, to jest "Kultura"
Nazywano go Redaktorem lub Księciem, bo pochodził ze starego spolonizowanego książęcego rodu litewskiego.

Był posągową postacią, ale też niełatwym w codziennym życiu człowiekiem. Cechowała go skrytość. Wiadomo jednak, że Aleksander Macedoński był jego ulubioną postacią historyczną, a John Wayne - aktorem. Za najwybitniejszego Polaka uważał hetmana Stanisława Żółkiewskiego, ulubionym miastem był Mosul (w Iraku), a książką "Nurt" Wacława Berenta. Najbardziej mu smakowały kołduny i whisky.

Nie brakowało i nie brakuje ludzi, którzy twierdzą, że był najwybitniejszym polskim politykiem w epoce pojałtańskiej, mimo że uprawiał politykę tylko zza redakcyjnego biurka. Tej ich oceny nie zmienia fakt, że w roku 1956 zdecydowanie opowiedział się po stronie Gomułki.

Nie brakuje też ludzi, którzy uważali, że był wyjątkowo próżny. Wyżej od siebie stawiał jedynie Piłsudskiego i gen. de Gaulle'a. Resztę miał za głupszych od siebie. Należy jednak przypomnieć, że zdawał sobie sprawę i głośno o tym mówił, iż ma "okropny charakter", jest "strasznym egoistą" i "niczym pająk wysysa krew z ludzi".

Przyjaciele i znajomi zgodnie twierdzą, że takie zdanie miał o sobie naprawdę. Jedni skarżyli się, że cenzurował im teksty, inni nie mieli takiego doświadczenia. Leopold Unger zapewnia, że przez ponad 30 lat nie zmienił mu ani zdania. Miłosz zarzucał natomiast redaktorowi "Kultury", że za bardzo koncentrował się na polityce, na bieżących, często "jednodniowych" wydarzeniach, a za mało uwagi poświęcał problematyce filozoficznej, literaturze i religii.

Najważniejsza była "Kultura"
W III RP do jej czytania przyznawało się mnóstwo osób. Gdyby wszystkim im wierzyć, to "Kultura" miałaby miliony czytelników. To nieprawda. Nakład miesięcznika był stosunkowo niewielki, a dostęp do niego w PRL mocno ograniczony. Do lektury "Kultury" przyznawali się byli prezydenci III RP.

Aleksander Kwaśniewski chwalił się, że jako partyjny działacz zaczytywał się tym miesięcznikiem i... podzielał - choć w skrytości - punkt widzenia jego szefa. Lech Wałęsa posunął się jeszcze dalej. Najpierw z dumą podkreślał, że nie przeczytał żadnej książki, by za jakiś czas przyznać, iż niejeden numer "Kultury" "połknął". Giedroyc zwrócił uwagę Wałęsie na tę niekonsekwencję i nie krył oburzenia, że może zarówno chełpić się wstrętem do czytania, jak też kłamać.

Lech Kaczyński uważał się za kontynuatora myśli Giedroycia. W jego przypadku nie sposób wątpić, by jej nie znał. Inna sprawa, czy ją realizował zgodnie z nauczaniem Księcia. Giedoryc uważał bowiem, że Polska musi mieć dobre stosunki z Ukrainą, Litwą, ale też z Rosją, Białorusią i Niemcami.

Głosił, że Europa powinna szukać rozwiązań w konstrukcjach ponadnarodowych. Jednocześnie przekonywał, że Polska ma być i bardzo europejska, i bardzo polska. Prezydent Jaruzelski nawet w "Kulturze" publikował. Giedroyc udostępnił mu łamy na przedstawienie motywów wprowadzenia stanu wojennego. Także Bronisław Komorowski mienił się uczniem Redaktora.

Paryska "Kultura" była najważniejszym pismem w dziejach polskiej diaspory. Teresa Torańska wspominała, że kiedy rozmawiała z Józefem Czapskim, a obok przechodził Giedroyc, malarz i eseista powiedział z żalem: - To już nie jest człowiek, to "Kultura".

Jak drugi Brat Albert
Nie brak jednak głosów, że od miesięcznika ważniejsze było to, co Redaktor zrobił dla polskiej kultury, drukując, a w różnych okresach również dopingując do pisania, dokarmiając i przechowując pod swoim dachem w Maisons Laffitte wielu wybitnych polskich twórców, by wymienić Gombrowicza, Miłosza, Herberta, Czapskiego, Mrożka, Herlinga-Grudziń-skiego, Hłaskę, Jeleńskiego, Bobkowskiego, Stempowskiego, czy zapomniane dziś sławy na Parnasie: Andrzejewskiego, Kazimierza Brandysa i szczególnie mi bliskiego Mieroszewskiego. Gdyby nie Giedroyc, wiele ich dzieł nigdy by nie powstało albo utonęłoby w emigranckich szufladach.

Piłsudczyk
Zanim po II wojnie stał się pracoholikiem, niewychodzącym niemal ze swojego gabinetu, miał bogaty życiorys. Urodził się w 1906 w Mińsku. Rok po zakończeniu I wojny rodzina przeniosła się do Warszawy. Jerzy studiował prawo i historię na UW. Jako 24-latek objął redakcję tygodnika "Dzień Akademicki", dodatku do "Dnia Polskiego". Wkrótce przekształcił pismo w prorządowy dwutygodnik "Bunt Młodych", a w roku 1937 w tygodnik "Polityka".

Jeszcze przed wojną do pism prowadzonych przez Giedroycia pisali tej klasy autorzy co bracia Bocheńscy - Adolf, Aleksander i Innocenty - bracia Pruszyńscy - Mieczysław i Ksawery - a także Stefan Kisielewski, Miłosz i Stanisław Swianiewicz.
W II RP Giedroyc był umiarkowanym konserwatystą i piłsudczykiem. Od Marszałka uczył się trzeźwej kalkulacji politycznej. Piłsudski zresztą fascynował go przez całe życie. Dwukrotnie z nim rozmawiał. W czasie jednego z tych spotkań Piłsudski rzucił: "Jak się nie ma marmuru, to się z gówna lepi monumenty". Giedoryc w liście do Mieroszewskiego przyznał, że sporo czasu zajęło mu zrozumienie tego aforyzmu. "Rzecz jasna, dotyczył on ojczyzny" - wspominał potem. Nie podobała mu się natomiast endecka wizja Polski.

Po wybuchu II wojny został ewakuowany do Rumunii, gdzie objął posadę sekretarza polskiej ambasady. Z Rumunii wyjechał w 1941 r. do Turcji. Stamtąd do Palestyny, gdzie przebywało polskie wojsko. Został żołnierzem Samodzielnej Brygady Strzelców Karpackich. Uczestniczył w walkach w Egipcie, bronił Tobruku. Następnie został przydzielony do Biura Propagandy II Korpusu.

Jeszcze raz "Kultura"
Rok po wojnie założył w Rzymie Instytut Literacki, który miał wydawać książki dla zdemobilizowanych żołnierzy. Na czele instytutu Giedroycia postawił gen. Władysław Anders i dał mu pieniądze na rozkręcenie interesu. Anders zgodził się też, by w roku 1947 instytut został przeniesiony do Paryża. Najpierw siedzibę miał w Hotelu Lambert, a w końcu jego twórcy osiedli w podparyskim Maisons--Laffitte. Giedroyc dość szybko spłacił zobowiązania wobec II Korpusu i zaczął wydawać pismo na własny rachunek.

"Kultura" najpierw ukazywała się jako kwartalnik. Pierwszy numer ukazał się w lipcu 1947 r., ostatni - 637 - w październiku 2000 r. Miesiąc wcześniej żywot zakończyła Biblioteka "Kultury", w której Giedroyc wydawał książki i "Zeszyty Historyczne". W sumie pod szyldem Biblioteki "Kultury" ukazało się 511 pozycji, w tym 132 numery "Zeszytów Historycznych".

Dzięki Redaktorowi mamy m.in. "Dzienniki" Gombrowicza, "Dziennik pisany nocą" Herlinga-Grudzińskiego, wspaniałą eseistykę Stempowskiego, Czapskiego, wiele dzieł Miłosza, świetne prace o dziejach Rosji Michała Hellera. Giedroyc wyciągnął także przyjazną dłoń do nowych emigrantów. Poza Hłaską można wymienić Leszka Kołakowskiego, Jerzego Pomianowskiego, Leopolda Un-gera, Krzysztofa Pomiana. Nie baczył na to, że wielu z nich było przez pewien czas zauroczonych nowym ustrojem.

Sam był konsekwentnym antykomunistą, ale w liście do Miero-szewskiego w roku 1951 r. pisał: "Zwalczamy w sposób bezkompromisowy stalinizm, to jest formę imperializmu komunistycznego połączonego z imperializmem rosyjskim, natomiast wszystkie formy komunizmu narodowego traktujemy jedynie jako przeciwników ideologicznych, z którymi można walczyć według ogólnie przyjętych zasad".

Dwa lata później doprecyzował: "W krajach satelickich są niezliczone masy ludzi, które muszą ze względów życiowych należeć do partii i organizacji afiliowanych do partii, są ponadto - jakkolwiek nieliczni - komuniści narodowi, którzy są nastawieni antystalinowsko i antysowiecko. Każdy wypadek musi być badany indywidualnie. Nie można samego gołego faktu należenia do partii traktować jako kompletną dyskwalifikację".

Nie był typem brata łaty. Wręcz przeciwnie. Ciągle z kimś darł koty. Lubił ostrą wymianę myśli, która w niektórych wypadkach kończyła się burzliwą kłótnią, a po niej wieloletnim rozstaniem, niekiedy dożywotnim. Mówił wprost, co myśli. Mając poczucie racji, słuszności - co było częstym zjawiskiem w życiu Redaktora - często szedł pod prąd, narażał się. Henryk Giedroyc, jego brat, uważał, że "Jerzy nie przepadał za ludźmi i nie miał do nich zaufania". Fakty przeczą temu. Często pomagał ludziom, którzy znaleźli się w potrzebie. Pomógł finansowo lub przesyłając paczki, w tym lekarstwa, m.in. prof. Romanowi Ingardenowi, wybitnemu filozofowi, Marii Dąbrowskiej czy prof. Juliuszowi Kleinerowi.

Pomagał również tym, od których doznał krzywdy. Prof. Stanisław Kot, bliski człowiek generała Sikorskiego, urabiał w czasie wojny Giedroyciowi opinię defraudanta, co skutkowało tym, że inwigilowano i szykanowano go w wojsku. Ale kiedy na początku lat 60. Kot nie miał z czego żyć, Książę dał mu 1000 franków zaliczki na pamiętniki. Miłoszowi, który też ledwo wiązał koniec z końcem, załatwił stypendium w USA. Miłosz potrafił jednak słowem zapłacić: "Jednak ciepło ludzkie istnieje. Kocham Pana za to" - napisał do Redaktora.
Przez większość życia był w konflikcie z przeważającym nurtem polskiej emigracji głównie dlatego, że podkreślał konieczność utrzymywania bliskich kontaktów z krajem, uznania powojennych realiów geopolitycznych, budowania dobrych stosunków z Rosjanami, Litwinami, Białorusinami i Ukraińcami oraz autentycznego pojednania z Niemcami.

Giedroyc a III RP
Nie uległ euforii obrad Okrągłego Stołu i wyborów 1989 r. Uważał, że opozycja nie przygotowała się do przejęcia władzy, nie wyszkoliła ludzi ani nie opracowała programów działania. Pisał: "Nikt nie zastanawiał się, jak należy dążyć do niepodległości i jak tę niepodległość, jeśli przyjdzie, zorganizować. Traktowano rzeczywistość komunistyczną jako coś stałego, co będzie istniało wiecznie".

Po 1989 r. nie dał się namówić na powrót do Polski ani nawet na wizytę w kraju. Nie chciał, by jego przyjazd stał się przedmiotem politycznych rozgrywek. Zawsze był doskonale zorientowany w polskich sprawach. Krytykował partyjniactwo, korupcję, nepotyzm i brak wizji w polskiej polityce.

Tytan pracy
Znany był z tytanicznej pracowitości. Zofia Hertz, która pomagała mu wydawać "Kulturę", a poznali się w II Korpusie, wspominała, że Redaktor raz lub dwa razy chorował na grypę, dwa razy po dwa tygodnie wyjechał na urlop, kilka razy na 4-5 dni jeździł do Londynu odwiedzić Juliusza Mieroszewskiego.

Poza tymi wyjątkami niemal od rana do później nocy pracował. Aniela Mieczysławska, jego współpracowniczka w USA, prosiła go, by zadbał o rozrywkę, bo zdziwaczeje. Odpowiedział jej: "Na normalne życie jest już za późno". W 1946 r. pisał do Zofii Hertz: "Nie jestem zdolny do swego szczęścia osobistego".

Stefania Kossowska, ostatnia redaktorka londyńskich "Wiadomości", wspominała, że w Księciu kochały się kobiety i mężczyźni, ale on kochał tylko swoje wizje.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski