Samolot z Kongo Brazzaville, na pokładzie którego był duchowny rodem spod Grybowa, wylądował wczoraj na Okęciu. Misjonarz dziękował za starania o jego uwolnienie. Wyraził też radość, że za jego wstawiennictwem porywacze zwolnili również dziesięciu Afrykanów, z którymi był przetrzymywany w Kamerunie.
W siedzibie episkopatu polski opowiadał, jak doszło do porwania go z misji w Baboua i w jakich warunkach był przetrzymywany. - Szedłem pięć kilometrów w kierunku Kamerunu asfaltową drogą , później skręciliśmy w las. Szliśmy przez ścieżki, czasem maczetami robili drogę. Szedłem około 35 km - mówił ks. Dziedzic.
- Więzienie znajdowało się w środku lasu, namioty zrobione były z plandeki, mężczyźni leżeli na karimatach, skuci łańcuchami po dwóch. Mnie nie skuli. Mnie szanowali, dlatego że jestem księdzem, że jestem biały.
Za najgorsze trzy dni w trakcie półtoramiesięcznej niewoli duchowny uznał czas, w którym chorował na ostrą malarię. Mówił też, że porywacze nie byli agresywni, ale ponieważ posiadali broń, obawiał się, że może dojść do "jakiegoś wypadku".
Pytany, czy wróci do Afryki, odpowiedział: - Nie wykluczam tego. W języku sanga, tam, gdzie pracuję, ludzie mówią: "Tongan zapa aye". Po polsku oznacza to: "Jeśli Pan Bóg będzie chciał". Jeśli Pan Bóg będzie chciał, wrócę, bo jestem w Jego rękach, On mnie prowadzi.
Kapłana uprowadzono w nocy z 12 na 13 października. Porywaczami okazali się ludzie z Frontu Demokratycznego na rzecz Ludności Środkowoafrykańskiej. Domagali się wypuszczenia z więzienia ich szefa Abdulaja Miskina.
Polski MSZ poinformował o uwolnieniu ks. Dziedzica w środę. Jak twierdzi agencja AFP, dwie doby później na wolność miał wyjść Miskin.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?