Paweł Fajdek zdobył swoje trzecie złoto podczas rozgrywanych niedawno w Krakowie mistrzostw Polski w lekkoatletyce. Teraz rzucający młotem 26-letni zawodnik koncentruje się na przygotowaniach do mistrzostw świata w Pekinie, które odbędą się w drugiej połowie sierpnia.
– Do 80 metrów na stadionie AWF Kraków nie udało się dorzucić...
– Uzyskałem 79,74 m, do pełni szczęścia było więc całkiem blisko.
– To już Pana trzecie złoto mistrzostw Polski. Medale z tej imprezy mają dla Pana szczególne znaczenie?
– Raczej nie. Są inne, bardziej cenne. Może kiedyś, gdy za 10-12 lat przebiję w ich liczbie Szymona Ziółkowskiego, i wtedy powieszę je w szczególnym miejscu. Na razie leżą sobie schowane (śmiech).
– Do Krakowa przyleciał Pan prosto z Korei Południowej, gdzie wygrał Pan Uniwersjadę. Taka długa podróż z pewnością wpłynęła na dyspozycję podczas zawodów pod Wawelem...
– Generalnie ostatnio dużo podróżuję. Nie odczułem zbyt mocno zmiany strefy czasowej, ale te 36 godzin w podróży z pewnością dały o sobie znać.
– Podczas mistrzostw zaliczył Pan dwie nieudane próby. Jak to wygląda z perspektywy rzucającego zawodnika – trudno wymierzyć i trafić w tę pustą przestrzeń ograniczoną siatką?
– Te dwie próby spaliłem, bo byłem po prostu zmęczony. Włożyłem więc za mało siły w czwarty obrót.
– W tym roku rozpoczął Pan sezon dosyć wcześnie, bo w marcu. Nie obawia się Pan przeciążenia i zmęczenia?
– Nie. W marcu miałem tylko starty kontrolne na zgrupowaniu, więc bardzo dobrze to wyszło, bo było widać, że praca, która wykonujemy, idzie w dobrym kierunku. Forma była bardzo równa i dlatego startowaliśmy. Było to swego rodzaju przerywnikiem w długim, trzytygodniowym zgrupowaniu, a sezon tak naprawdę rozpoczął się w połowie maja. Teraz odczuwam zmęczenie, dlatego, że było dużo startów i związanych z nimi podróży. Trzeba trochę odpocząć, spokojnie potrenować i dalej szlifować formę.
– Będzie Pan jeszcze startował przed sierpniowymi mistrzostwami świata?
– Tak, we Władysławowie i Szczecinie.
– Do startu w Pekinie pozostał niespełna miesiąc. Co można poprawić w tak krótkim czasie?
– Wszystko (śmiech). Można wiele poprawić, poza zdrowiem. Będę pracował nad techniką, nad objętością treningu i nad tym, żeby nie złapać jakiejś kontuzji, bo to jest najważniejsze.
– Ma Pan jakieś sposoby na koncentrację przed najważniejszymi startami?
– Uważam, że jak człowiek jest dobrze przygotowany, to nie ma się czym martwić. Wydaje mi się, że przeżyłem najstraszliwsze chwile i rozczarowania, więc umiem sobie w życiu radzić.
– To najlepszy sezon w Pana dotychczasowej karierze?
– Patrząc po wynikach, to tak, a może być jeszcze lepiej. Wystarczy tylko spokojnie pracować i się nie stresować.
– Przed sezonem spodziewał się Pan, że będzie się aż tak liczył w międzynarodowej rywalizacji?
- Byłem spokojny o formę, więc dobre wyniki mnie nie dziwią. Natomiast nigdy nie wiadomo, co zrobią rywale, ale ci akurat nie są w najlepszej dyspozycji. Jednak nie można zapominać, że dystans pomiędzy nimi a mną jest niewielki.
– Zmienił Pan coś w treningu, że przynosi on jeszcze lepsze efekty?
– Nie, to przede wszystkim zasługa dobrego zdrowia. Jak jest zdrowie, to są i wyniki – tak jest w przypadku każdego sportowca. Moja forma jest też bardziej stabilna niż w zeszłym roku. Poza tym jestem najmłodszym zawodnikiem w całej stawce, więc jest mi trochę łatwiej.
– Zdalna współpraca z trenerem Czesławem Cybulskim nie jest utrudnieniem?
– Nie. Całym czas mamy ze sobą kontakt telefoniczny. Kilka razy odwiedziłam go także w szpitalu, tak więc radzimy sobie bardzo dobrze, współpraca się układa i obaj jesteśmy zadowoleni. Trener ma podobno wyjść ze szpitala w tym tygodniu, a potem czeka go rehabilitacja. Moje przygotowania nadzoruje również moja pierwsza trenerka Jolanta Kumor. Bardzo dobrze sprawdza się w tej roli i nie ma na co narzekać.
– W skokach narciarskich istnieje taka teoria, że jak zawodnikowi urodzi się dziecko, to uzyskiwana przez niego odległość skraca się o parę metrów. Pan jest jej zaprzeczeniem w rzucie młotem...
– Nie wiedziałem, pierwszy raz o tym słyszę (śmiech). Wydaje mi się, że w rzucie młotem to nie działa. Szymon Ziółkowski też został ojcem, nawet dwa razy i nadal daleko rzuca. Chyba, że to powiedzenie sprawdza się u kobiet (śmiech).
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?