MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Jest złoto. Gdzie teraz są ci panowie z ministerstwa?!

Redakcja
ROZMOWA z Henrykiem Olszewskim, trenerem Tomasza Majewskiego, dwukrotnego mistrza olimpijskiego w pchnięciu kulą.

- Pekin, Londyn, dwa złote medale. Jak to się robi?

- Całą metodykę treningu mam panu teraz wyłożyć? Czasu nie starczy [śmiech].

- Może być wersja mniej szczegółowa.

- Wiemy po prostu, jak dobrze przygotować się do dużych imprez. Jeśli spojrzeć na wyniki Tomka, to z małymi wyjątkami nigdy nie zawodził. Do tego konkursu w Londynie to tak naprawdę przygotowywaliśmy się od dwóch lat. Lekko nam nie było. Tomek dał ciała na mistrzostwach świata w Daegu [9. miejsce - red.], a ze mnie zrobiono durnia, który nie zna się na swojej pracy. Ministerstwo Sportu zabrało mi wtedy przecież pół pensji. I gdzie są teraz ci panowie, którzy podjęli taką decyzję? Ja podpisywałem umowę na Londyn 2012, a nie na Daegu.

- Ciągle ma Pan żal?

- Wielki. Przecież ja wtedy nawet chciałem rzucić tą robotą w kąt. Bo niby dlaczego miałem pracować za półdarmo? Zostałem tylko ze względu na Tomka. Darzę go taką estymą, że w moim domu jest traktowany jak trzeci syn. Ale boli mnie, że u nas od razu jak się przytrafi jakaś wpadka, to choćbyś wcześniej zdobył olimpijskie złoto, powiedzą, że jesteś głupi nieudacznik. A w sporcie trzeba cierpliwości. My z Tomkiem pracujemy już przecież od 12 lat.

- A ile przed wami?

- Nie wiem. Może teraz niespodziewanie ogłosi koniec kariery? To będzie jego suwerenna decyzja. Pierwotnie deklarował, że pociągniemy jeszcze cztery lata, do Rio.

- Można już o nim powiedzieć: legenda?

- Lepiej nie, bo w Polsce legendy najczęściej się opluwa. Wie pan, to jest tak, że ja o wiele bardziej szanowany jestem w świecie niż w kraju.

- Kiedy Pan pomyślał, że Tomek może zdobyć w Londynie złoto?

- Kiedy przed finałem wchodziłem na stadion. To nie było przeczucie ani nic podobnego, tylko po prostu taka myśl pojawiła mi się w głowie. Potem jeszcze urosła, gdy przerzucił o centymetr Storla. Wtedy nie byłem jeszcze pewien, ale podejrzewałem, że może wygrać.

- Tomek już po eliminacjach był pewny siebie. Mówił, że czuje się mocny.

- O jego formę byłem spokojny. Wiedziałem, że pchnie daleko, ale obawiałem się tego, co zrobią rywale. Ich forma była przecież niewiadomą. Denerwowałem się strasznie, po zawodach to najchętniej szklankę wódki bym wypił na rozluźnienie, ale nie było skąd wziąć [śmiech]. Przeżyłem traumę, w szóstej serii to ręce mi, o tak, chodziły.

- W trakcie konkursu Tomek konsultował się z Panem. O co pytał?

- Poprosił mnie o parę technicznych uwag. W ferworze walki nie panuje się tak nad techniką jak w warunkach treningowych.

- I taka rozmowa faktycznie pomaga czy to raczej zaklinanie rzeczywistości?

- Pomaga, jeśli zawodnik jest tak inteligentny jak Tomek. Choć oczywiście każdemu zdarzają się wpadki. Przecież Tomek na swoich pierwszych igrzyskach zapłacił frycowe. Każdy płaci. Teraz to spotkało Pawła Fajdka [polski młociarz nie zakwalifikował się do finału - red.], ale za cztery lata może być mistrzem olimpijskim. Trzeba tylko czekać. Cierpliwość i jeszcze raz cierpliwość. A nie głupio gadać po jednym gorszym występie, że zawodnik jest słaby i trzeba go wyrzucić z trenerem na bruk.

Przemysław Franczak, Londyn

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski