Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jestem dożywotnim członkiem plemienia filmowych cyganów

Rozmawiała Masza Bargieł
Rozmowa. Gdy jako aktor osiągnął status gwiazdy, postanowił stanąć za kamerą: Russell Crowe właśnie wyreżyserował swój debiutancki film „Źródło nadziei”. A nam opowiada o tym, czy wyobraża sobie jeszcze pracę z innymi twórcami oraz jak mu się pracowało na planie

– „Źródło nadziei” to Pana debiut za kamerą. Chciał Pan wyreżyserować ten film od razu po przeczytaniu scenariusza?

– Jasne, że tak. Moja reakcja była natychmiastowa. Pomyślałem sobie: „Jeśli mam zająć się reżyserią, to w życiu nie znajdę lepszego projektu, bo widzę już w swojej głowie poszczególne sceny”. Miałem już wcześniej okazję zostać reżyserem, ale żaden z projektów, które rozważałem, nie był tak ogromnym i jednocześnie wspaniałym wyzwaniem jak „Źródło nadziei”. Ta historia jest bardzo emocjonalna.

– Dlaczego?

– Jedne z jej głównych wątków to nietypowa opowieść miłosna, ale jest w niej również sporo brutalności – oba te aspekty znakomicie się równoważą. Bardzo ważny jest także punkt odniesienia. Od samego początku pracy nad tym projektem byłem świadomy tego, że jeszcze nigdy wcześniej nie miałem okazji czytać o bitwie o Gallipoli z perspektywy tureckiej. Chronimy zaciekle naszych australijskich symboli narodowych, a tamte wydarzenia są w tym kontekście bardzo znaczące, bo w pewnym sensie pomagały stworzyć naszą tożsamość narodową, ale z jakiegoś powodu ograniczamy się tylko i wyłącznie do naszego punktu widzenia, nie szanując tureckiej perspektywy.

– Słyszałam, że scenarzyści wpadli na pomysł „Źródła nadziei”, gdy zbierali informacje na temat zupełnie innej historii...

– To prawda. Andrew Anastasios natknął się pewnego razu na list, datowany na 1919 rok, napisany przez niejakiego Cyrila Hughesa, który wraz ze swoją jednostką wojskową, Imperial War Graves Unit, pracował nad zabezpieczaniem grobów w różnych punktach Dardaneli, gdzie odbywały się wszystkie walki. Andrew opowiadał mi, że zaintrygowało go w tym liście jedno zdanie, które zaczęło stopniowo rozpalać wyobraźnię jego i jego scenariuszowego partnera: „Pewien staruszek przybył tu aż z Australii w poszukiwaniu grobu swego syna...”. Człowiek przebył pół świata i znalazł się w Turcji, aby odnaleźć miejsce pochówku swego zmarłego na wojnie dziecka!

– To właśnie trzon „Źródła nadziei”.

– Tak. Mamy rok 1919, cztery lata po zakończeniu bitwy o Gallipoli, a Connor wyrusza w niezwykłą podróż, aby odzyskać prochy trójki swoich zabitych w Turcji dzieci. Z izolacji australijskiego buszu po przepych Imperium Osmańskiego. Connor nie natyka się jednak na miejscu na wrogów, lecz odnajduje tam coś, czego nigdy się nie spodziewał – miłość, która jest w stanie ponownie pobudzić go do życia. „Źródło nadziei” to opowieść o miłości, stracie, żalu oraz wielkiej przygodzie. Uważam, że to wspaniała historia.

– W Turcji pracował Pan tylko z częścią ekipy, która kręciła ujęcia w Australii. Udało się to zgrać?

– W Turcji udało nam się uzyskać równie dobry materiał co w studiu i australijskich plenerach. Nasza główna ekipa świetnie się ze sobą zgrała, nikt nie miał żadnych problemów z komunikacją, wszyscy byli otwarci i uśmiechnięci. Podchodzenie z pasją do swojej pracy nie jest wymogiem w tej branży, ale z pewnością pomaga (śmiech). Na naszym planie każdy jednak traktował ten projekt jako fajne wyzwanie. W dużej mierze dlatego, że ludzie tacy jak autor zdjęć Andrew Lesnie i pierwszy asystent reżysera Chris Webb tak bardzo kochają swoją pracę, że zarażali tą miłością wszystkich dookoła.

– A jak traktowali na planie uznanego aktora o statusie gwiazdy jak Pan?

– Wszyscy również widzieli, że ja, Russell Crowe, nie jestem tyranem i staram się podchodzić do tego z pewnym luzem. A muszę przyznać, że zdarzały się sytuacje, w których musiałem naprawdę sporo się nakombinować, żeby wyrobić się z czymś w czasie i utrzymać wysoki poziom materiałów. Niektóre mocno skomplikowane sceny kręciliśmy bardzo szybko, więc ludzie zaczynali się chwilami denerwować, ale starałem się być dla nich liderem i pokazywać, że wspólnymi siłami jesteśmy w stanie osiągnąć wszystko. Po pewnym czasie zaczynali mi ufać w takich sprawach. Mówię językiem kina. Jestem dożywotnim członkiem tego plemienia filmowych cyganów i wszyscy doskonale o tym wiedzą.

– Rozumiem, że dla Pana, jako aktora, było to dosyć duże poświęcenie, ponieważ w tym czasie mógł Pan zagrać kilka innych ról?

– Pojawiło się po drodze mnóstwo propozycji ról, które wydawały mi się ciekawe, kilkukrotnie wiązały się one także ze sporymi profitami. Wiedziałem jednak od samego początku, że jeśli odpuszczę choćby na chwilę, to być może już do tego nigdy nie wrócę. Moją pewność siebie podbudował sam rynek, bo pojawili się inwestorzy gotowi sfinansować „Źródło nadziei”. James Packer zapewnił nam potężny zastrzyk finansowy. Wielokrotnie też powtarzał, że głęboko wierzy w to, że już niedługo będę o wiele bardziej znanym reżyserem niż aktorem. Powiedział mi kiedyś: „Stary, po tym wszystkim, co przeszedłeś, zrobienie filmu będzie drobnostką”.

– Obserwował Pan reżyserów, z którymi Pan współpracował, wiedząc, że kiedyś sam stanie Pan za kamerą?

– To było zawsze zapisane w moim DNA, ale muszę przyznać, że mój sposób pracy wynika w dużej mierze z moich doświadczeń aktorskich z Ridleyem Scottem. Mój agent, George Freeman, przyjechał pewnego razu na nasz plan w Australii Południowej, po czym powiedział Ridleyowi: „Wszystko im idzie jak po maśle”. Na co ten odparł: „Nie chciałbym ci psuć humoru, ale właśnie straciłeś klienta”. George na to: „Co przez to rozumiesz?” A Ridley: „Russell nie będzie chciał teraz pracować na planach innych reżyserów, zobaczysz, że mam rację”.

– Miał rację?

– Wydaje mi się, że stuprocentową. Wiem, że nie powinienem mówić takich rzeczy publicznie, ponieważ już niedługo wchodzę na plan innego filmu, ale bardzo się tej współpracy obawiam. Boję się braku kontroli, kłócenia się z ludźmi o wszystko, od kostiumów po scenografię.

To zabawne, ale jeśli znajdzie się odpowiedniego aktora do danej roli, on całkowicie się jej odda i stanie się jedynym ekspertem w tej kwestii na planie, o wiele bardziej wiarygodnym od reżysera, scenarzystów czy producenta. Na tym właśnie polega praca aktora. Oznacza to natomiast, że musisz wchodzić w dyskusje z różnymi ludźmi, próbując chronić integralności granej przez ciebie postaci.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski