Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jestem emerytem, ale to nie powód, aby czasem komuś nie przywalić

Rozmawia Roman Laudański
Fot. Marcin Oliva Soto
Marek Piwowski wybrał do filmu samych nieudaczników. Ludzi, którzy nie potrafili ani zaśpiewać, ani zatańczyć. W ten sposób idealnie sportretował PRL – wspomina Stanisław Tym, który w „Rejsie” zagrał kaowca. Jak dziś, po 45 latach od premiery filmu, ocenia polską rzeczywistość?

– „Rejs” był kręcony bez żadnego kontaktu z lądem?

– Jeden kontakt dziennie był konieczny. Musieliśmy wysyłać łódką na ląd nakręcony materiał filmowy do wywołania, żeby sprawdzić jakość techniczną zdjęć. Asystent operatora dobijał do brzegu, gdzie czekała służbowa nyska z wytwórni, oddawał taśmę, a potem zaglądał do geesu i coś tam zawsze przywoził na statek. Powiedzmy sobie uczciwie – przeważnie był to likier orzechowy.

– Pewnie niewielu dziś pamięta, co to było.

– Napój alkoholowy o smaku politury do mebli. Dla wątroby był to silny egzamin.

– Do dziś krążą legendy na temat alkoholu na statku podczas kręcenia „Rejsu”. Jedni mówią, że go brakowało, a inni są przeciwnego zdania.

– Dla jednych alkoholu było za dużo, dla innych za mało. To są bardzo indywidualne rozstrzygnięcia.

– Słowa Jana Himilsbacha o „Rejsie”: „Kupa wariatów zrobiła wspaniałe dzieło”, były w 1970 roku prorocze?

– Jak na tamte czasy, a pewnie i nie tylko tamte – był to film wyjątkowy. „Rejs” powstawał dość spontanicznie. Był scenariusz Janusza Głowackiego, choć jak przyznaje sam autor, dość oszczędnie z niego korzystano. Zwłaszcza dialogi były improwizowane. Ekipa startowała w tragicznym momencie, dwa tygodnie przed zdjęciami zginął Bobek Kobiela, który miał grać kaowca.

Reżyser Marek Piwowski był w trudnej sytuacji, bo Głowacki napisał rolę pod Kobielę – genialnego aktora, który miał w sobie ciepło, niesamowite poczucie humoru i imponował techniką aktorską. Człowiek nie do zastąpienia. Gdy go zabrakło, a w roli kaowca obsadzono filmowego debiutanta, czyli mnie, „Rejs” dostał nagle innej geometrii. Wyjątkowość Piwowskiego polegała m.in. na tym, że wybierając wykonawców, postawił na tych, którzy nic nie umieli. Jeśli ktoś zademonstrował, że potrafi coś zaśpiewać, zagrać na harmonii lub zatańczyć, nie miał szans.

Piwowski wybrał samych nieudaczników i w ten sposób sportretował PRL. Powstał nadzwyczajny dokument o tamtych czasach. Polska Ludowa pękała od partyjnych uroczystości, obchodów i akademii „ku czci”. Przecież w „Rejsie” pasażerowie cały czas szykują w tajemnicy imprezę na cześć kapitana.

– Godziliście w socjalizm i w sojusze, tak pisali recenzenci.

– We wszystko godziliśmy. „Rejs” poszedł do rozpowszechniania w dwóch kopiach, i to tylko w tzw. dyskusyjnych klubach filmowych, czyli praktycznie nie był wyświetlany.

– Dziś po kraju śmigają dudabusy i bronkobusy, a i Pana wieczory autorskie można – o wybaczenie proszę – potraktować jako wizyty w terenie. Jak Pan nas dzisiaj postrzega?

– Udał się Polakom ten czas. Porównajmy tragiczny los Ukrainy z naszą sytuacją, a przypomnę, że startowaliśmy z tego samego punktu! Wykorzystaliśmy szansę.

– A jednak: „co tydzień aż się prosi, żeby komuś przywalić”.

– Zawsze jest komu przywalić, na tym polega urok tego świata. Po Polsce wciąż snują się resztki układów z dawnych lat, a poza tym ciągle powstają nowe. Niektórzy psioczą, że tylu ludzi wyjeżdża dziś z Polski, a ja uważam, że to bardzo dobrze. Są wolni i mogą sami decydować o swoim życiu. Gdy patrzę na niektórych naszych polityków, sam mam ochotę stąd wiać, tylko już za stary jestem.

– Zirytowali Pana protestujący na drogach rolnicy.

–Jak można blokować szosy traktorami za trzysta tysięcy złotych – choćby i na kredyt – i żądać od państwa zapłaty za to, że dziki weszły w szkodę? Od tego są ubezpieczenia, a nie premier. Od 40 lat mieszkam na wsi, więc wiem, jak jest.

– Tematy do felietonów pchają się drzwiami i oknami?

– Tak, czasem aż okno trzeba zamknąć, bo za duży tłok się robi.

– Kabaret w PRL pełnił inną funkcję niż dziś?

– Przecież czasy są zupełnie inne. Przede wszystkim mamy dziś wolność słowa. Przez długie lata uczestniczyłem w krakowskich przeglądach kabaretów PaKA. Pojawiały się tam wspaniałe młode kabaretowe talenty. Wiele z nich zdobyło telewizyjną popularność. Uważam, że – niestety – równocześnie niektóre straciły poziom. Czasem nawet już ich nie rozróżniam, tak stały się do siebie podobne.

Banalnie to zabrzmi, ale dziś niewidzialna ręka rynku gniecie wszystko, kabarety także. Mnie najbliższa jest tradycja kabaretu literackiego, dobry pomysł oraz inteligentny komentarz. Powinien być złośliwy, ironiczny, a nawet szyderczy, ale przede wszystkim dowcipny. Tęsknię za dobrą polszczyzną.

– Kabaret Dudek to szlachetna klasyka. Tak jak i Pana skecz „Ucz się, Jasiu”. Podobnie kolejne pokolenia cytują frazy z „Rejsu”.

– I chwała Edwardowi „Dudkowi” Dziewońskiemu oraz Markowi Piwowskiemu.

– Nie ma sprzeczności w tym, że mamy opinię ponuraków, a w każdej telewizyjnej ramówce są kabarety?

– Nie uważam, że jesteśmy ponurakami. Kiedy oglądam przedstawienia kabaretu Hrabi, śmieję się nie tylko ja, lecz także cała widownia. A internet? Tam też niektóre komentarze do aktualnych wydarzeń są celne i dowcipne.

– „Samozwańczy rzecznik prasowy statystycznego Polaka szaraka” ma co robić?

– Już niewiele osób o nim pamięta. To było w zeszłym tysiącleciu. Wtedy samozwańczość była jeszcze do obronienia. Dziś – już nie, bo w społeczeństwie występują za duże różnice. Są przecież partie polityczne, które nie uznają rządu, prezydenta i Sejmu, chociaż same w nim zasiadają. Jeśli po przegranym dla nich głosowaniu wstaje jeden z posłów i prosi marszałka, żeby uznać głosowanie za niebyłe, to naprawdę nie wiem, co powiedzieć. Przecież ci ludzie mają magisterskie, a nawet profesorskie tytuły, a plotą bzdury, aż żal uszy ściska.

– Wieś na Suwalszczyźnie pozwala nabrać dystansu?

– Na wsi łatwiej się odizolować i mieć święty spokój. Blisko mojego domu jest jezioro Wigry, dookoła są łąki i lasy. Widać ptaki i owady, żyją sobie jeże i wiewiórki, dziki i kuny, bobry i łosie. Poza tym czekają tam na mnie, aż wrócę ze swoich podróży, najwierniejsi przyjaciele – moje psy.

– Samozwańczy rzecznik Polaka szaraka na emeryturę się nie wybiera?

– Od dawna jestem emerytem, ale nie widzę powodu, żeby przestać pisać.

– Pochwałę z ZUS za aktywność już Pan dostał?

– Nie, tylko monity, że zalegam z jakimiś składkami. Z roztargnienia zapominam, a potem płacę z karą.

– Miłośnicy Pana filmów doczekają się jeszcze czegoś nowego?

– Zobaczymy. PESEL ma swoje zalety, ale proszę mi wierzyć – wady też!

***

Aktor, scenarzysta, reżyser. Do klasyki polskiego kina przeszły filmy: „Miś”, „Rejs”, „Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz”, „Rozmowy kontrolowane” (m.in. aktor i scenarzysta). Kwestie wypowiadane przez granego przez Stanisława Tyma filmowego Ryszarda Ochódzkiego, prezesa klubu sportowego Tęcza, cytują kolejne pokolenia. Wyreżyserował również film „Ryś”.

Przed laty pracował jako bramkarz i szatniarz w studenckim klubie Stodoła. Występował i pisał skecze dla Studenckiego Kabaretu Satyryków (STS) oraz w kabaretach Dudek i Wagabunda.
Jest felietonistą tygodnika „Polityka”.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski