Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jestem spełnionym człowiekiem

Redakcja
Sebastian ma power Fot. TVP/Kayax
Sebastian ma power Fot. TVP/Kayax
W ramach koncertu charytatywnego zorganizowanego na rzecz wsparcia finansowego rehabilitacji ciężko chorej Joanny Kosińskiej wystąpią: Joanna Słowińska, Hanka Wójciak i grupa Zakopower. Wykorzystaliśmy tę okazję, aby porozmawiać z wokalistą i skrzypkiem zespołu - SEBASTIANEM KARPIELEM-BUŁECKĄ.

Sebastian ma power Fot. TVP/Kayax

Wtorek, 10 maja, godz. 20, Studio

- Nie tak dawno studiował Pan architekturę na krakowskiej politechnice. Jak Pan wspomina tamten czas?

- Z dużym sentymentem. Aczkolwiek, kiedy zdałem na studia, okres pełnego korzystania z wolności miałem już za sobą. Tymczasem moi koledzy, właśnie wyswobodzeni spod opieki rodziców, właściwie dopiero zaczynali korzystać z uroków samodzielnego życia. Ja byłem już wtedy zaawansowanym muzykiem, utrzymywałem się sam z grania koncertów. I właśnie dlatego miałem trochę problemów z nauką. Dopiero kiedy pani dziekan dowiedziała się o mojej pasji, pozwoliła mi na indywidualny tok studiów. W zamian musiałem się udzielać od czasu do czasu na okolicznościowych imprezach na uczelni. Do dzisiaj jestem jej wdzięczny za to, że nie ograniczała moich zainteresowań, tylko pozwoliła mi je rozwijać.

- I ostatecznie muzyka zwyciężyła nad architekturą.

- Muzykowałem od dziecka. Dlatego miałem to we krwi. Ale nie odpuściłem całkowicie architektury. Nadal rysuję i projektuję, bo sprawia mi to wielką radość. To wspaniała odskocznia od tego całego show-biznesu, nagrań, koncertów, hałasu i harmidru - kiedy siadam nad deską w ciszy, czuję jak opadają ze mnie wszystkie emocje. Niedawno zrealizowano pierwszy mój projekt - dom dla kolegi z zespołu w Zakopanem. Teraz w kolejce czeka następny kolega, a w lipcu biorę się za własny dom.

- Nie byłoby Zakopowera, gdyby nie spotkanie z Mateuszem Pospieszalskim. Jak do niego doszło?

- Kiedy miałem osiemnaście lat, występowałem z Joszko Brodą i Bartkiem Kudasikiem w knajpie "U Ducha Gór" w Karpaczu. I wtedy do Joszki zadzwonił Wojtek Ossowski z Polskiego Radia z prośbą o znalezienie kilku góralskich muzykantów do zagrania wspólnego koncertu z Voo Voo. Co było długo szukać - Joszko nas zarekomendował i pojechaliśmy we trzech do Warszawy. Tam poznaliśmy Mateusza Pospieszalskiego, jego brata Janka, który wtedy nie był jeszcze dziennikarzem, ale muzykiem, no i oczywiście Wojtka Waglewskiego. Zagraliśmy koncert, a ponieważ wyszło fajnie, spotykaliśmy się potem od czasu do czasu na wspólnych występach. Ponieważ okazało się, że podobnie postrzegamy świat i świetnie się ze sobą rozumiemy, poprosiliśmy Mateusza o zrobienie płyty.

- Tak powstał "Musichal", który połączył góralski folklor z nowoczesną elektroniką. Nie obawiał się Pan reakcji w rodzimym Zakopanem na taką mieszankę?

- To nie była muzyka góralska. Wszystkie utwory napisał Mateusz, a on przecież mieszka w Częstochowie. Tylko my czterej reprezentowaliśmy Zakopane. Dlatego jedynie sposób grania i śpiewania był ludowy, natomiast reszta została wymyślona dla zespołu przez Mateusza. Górale nie mogli więc mieć wobec nas żadnych pretensji.

- W ciągu sześciu lat istnienia nagraliście tylko dwie płyty, ale za to wystąpiliście na żywo kilkaset razy. Lepiej czujecie się na świeżym powietrzu?

- (śmiech) Trudno to porównać. Praca w studiu to zupełnie osobny rozdział w działalności zespołu. Granie na żywo jest zdecydowanie przyjemniejsze niż siedzenie w zamkniętym pomieszczeniu od rana do wieczora i powtarzanie tych samych partii w kółko. Koncerty są nagrodą za to wszystko. Bo przecież sensem funkcjonowania każdego muzyka jest kontakt z publicznością.
- 10 maja ukaże się nowa płyta Zakopowera - "Boso". Z tego, co mogłem posłuchać, zdecydowanie mniej na niej elektroniki, a więcej... rockowego grania. Skąd ten zwrot?

- Żyjemy dziś w świecie wirtualnym. To, co najważniejsze w muzyce - człowiek - ma coraz mniejsze znaczenie. Liczy się tylko komputer. Właściwie każdy może dziś nagrywać i wydawać piosenki. Wszystko można podciągnąć i obrobić w domowym studiu. Dlatego chciałem na nowym albumie wrócić do żywego grania, nie posiłkować się komputerem i elektroniką, zarejestrować całość na setkę. Stąd te improwizacje, mocne partie gitary, naturalne brzmienie. Bo tak też gramy na koncertach - mocno, czadowo, rockowo. To jest zgodne z tym, co mamy w swoich sercach.

- Kontrastem do tej energetycznej muzyki są melancholijne teksty o utraconej młodości, przemijaniu, śmierci. Co spowodowało ten elegijny ton?

- Pisaliśmy te teksty z Bartkiem tuż po katastrofie smoleńskiej. I chociaż niczego nie zakładaliśmy, wyszło to samoczynnie, po prostu w takim byliśmy nastroju. Bo w naszym życiu nie wydarzyło się nic złego - jesteśmy szczęśliwi, chłopaki powiększają rodziny, ja biorę się za budowę domu. Cieszę się jednak, że teksty są takie refleksyjne. Czasem trzeba przecież przystanąć na chwilę, zastanowić nad sobą i swoim życiem, pomyśleć nad tym, że jest Ktoś, kto ma nad nami pieczę. I o tym jest ta płyta.

- Nie tęskni Pan za Zakopanem, spędzając większość czasu w Warszawie?

- Jasne, że tęsknię. Warszawa nastraja raczej imprezowo, a Zakopane - bardziej refleksyjnie, prowokuje do zadumy. Mam to szczęście, że właściwie kiedy tylko chcę mogę wsiąść w samochód i po kilku godzinach jestem już w Zakopanem.

- Wspominał Pan kiedyś, że najważniejsza w życiu jest rodzina. Planuje Pan coś zmienić w tej kwestii w najbliższym czasie?

- (śmiech) A czy da się tutaj coś zaplanować? Ja mogę chcieć założyć rodzinę w ciągu roku, a życie i tak może wszystko wywrócić do góry nogami. To musi przyjść samo. Na pewno jednak bym chciał. A kiedy i z kim - czas pokaże.

- Pana mama z częścią rodziny mieszka w USA. Nie chciał Pan nigdy do niej dołączyć na stałe?

- Po ukończeniu średniej szkoły wyjechałem z folkową kapelą do Stanów. Byłem tam wtedy pierwszy raz. Plaże, ocean, palmy, wszystko kusiło, żeby zostać. Mało tego - zaproponowano mi nawet studia architektoniczne na miejscu. Jednak wróciłem. Bo zadałem sobie pytanie - z kim grałbym tam muzykę góralską? Nie potrafiłem zrezygnować z grania. To przesądziło o wszystkim. I nie żałuję tego. Dziś grywam z Zakopowerem w USA i wielu innych krajach świata.

- Trzy lata temu "VIVA" uznała Pana za jednego z "najpiękniejszych" w Polsce. Uroda i wdzięk górala pomagają Panu w karierze?

- To tylko dodatek. No weźmy ten tytuł: "najpiękniejszy". Przecież to nie brzmi dobrze - pusto i próżnie. Trudno brać takie rzeczy na poważnie. Skupiam się na muzyce i to nią chciałbym zwracać uwagę ludzi na siebie.
- Wystąpicie w Krakowie na koncercie charytatywnym. Dowiedziałem się w Kayaxie, że Zakopower często bierze udział w tego typu przedsięwzięciach. Dlaczego?

- To nasz obowiązek. Mam to szczęście, że robię to, co kocham i jeszcze mi za to płacą. Ilu ludzi może się cieszyć takim życiem? Jestem spełnionym człowiekiem. Stąd uważam, że mam dług wobec tych, którym się nie poszczęściło. Dlatego zawsze staram się pomagać innym.

Rozmawiał Paweł Gzyl

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski