18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jestem szczęściarzem

Redakcja
FOT. ANNA KACZMARZ
FOT. ANNA KACZMARZ
Z JERZYM STUHREM o zimnych prysznicach w Starym Teatrze i flirtach z Włoszkami - rozmawia Jolanta Ciosek

FOT. ANNA KACZMARZ

- Czy chce Pan porozmawiać o przeżyciach związanych z chorobą?

- Nie, już nie. Wracam do pracy i o niej chcę rozmawiać. O życiu, zdrowiu, o życzliwości ludzi, dzięki którym przetrwałem te straszne dni. I im chcę się teraz odwdzięczyć, choćby tym, że wrócę do grania w "33 omdleniach" z Krysią Jandą i Ignacym Gogolewskim, a we wrześniu odbędzie się transmisja tego Teatru Telewizji "na żywo" - jeśli oczywiście nadal będę w coraz lepszej formie. Bardzo chcę, żeby te półtora miliona ludzi zobaczyło, że można wracać do zdrowia, żebym mógł powiedzieć: "Dziękuję" wszystkim, którzy mnie wspierali i żebym dodał otuchy chorym. Planujemy też Teatr Polskiego Radia w Krakowie w mojej reżyserii i w gwiazdorskiej obsadzie. Sądząc po sukcesie "Wesela" ludzie oczekują na takie wydarzenia. No i jeszcze jedna ważna sprawa: napisałem dziennik z ostatniego roku mego życia. Nie, nie tylko o chorobie, walce, ale też o oglądzie świata z tej perspektywy, o sprawach polskich i międzynarodowych. Pierwszy zeszyt rękopisu złożyłem w Wydawnictwie Literackim. Piszę po kilka godzin dziennie. Okładkę zaprojektowała moja córka, Marianna.

- Proszę wreszcie powiedzieć o planach najważniejszych - o najnowszym włoskim filmie...

- Czy pani da wiarę, że pierwszy raz w życiu wezmę udział w historycznym filmie kostiumowym? Ja, który nie znosiłem żadnych filmowych charakteryzacji - na scenie, owszem, to co innego. No, czasami, dla własnej fanaberii, przebierałem się w filmie to za mnicha, to za księdza, ale na serio - nigdy. To będzie film poważny, o bardzo ważnym historycznym momencie dla Włochów - wkroczeniu Garibaldiego do Rzymu. Przed nami rocznica powstania Włoch i telewizja RAI chce to uczcić filmem. U nich inaczej pojmuje się misję: u nas robi się jakieś bzdety, relacje z rozdania Orłów, a tam kręci się poważny film za duże pieniądze. Gram generała zakonu Jezuitów, który miał duży wpływ na papieża Piusa IX. Jestem już po pierwszej przymiarce kostiumów - wszyscy mówią, że świetnie wyglądam w sutannie. Niebawem lecę do Belgradu na pierwsze zdjęcia, a potem do Rzymu. Zabieram żonę, może choć trochę wynagrodzę jej tę troskę o mnie w chorobie.

- Spędzając czas w ukochanych Włoszech, które zna Pan jak własną kieszeń?

- To prawda, kocham Włochy, Włochów, i myślę, że Włosi też mnie lubią. Ileż ja tam się nagrałem, i wykłady miałem, filmy kręciłem, zaprzyjaźniłem się z wieloma wielkimi, wspaniałymi reżyserami, jak choćby z Nannim Morettim, u którego grałem w "Kajmanie" - filmie o Berlusconim, i w "Habemus Papam". Włochy to piękny kraj, wspaniali ludzie. Mam do nich wielki sentyment. Wenecja była pierwszym zachodnim miastem, jakie zobaczyłem dostając tam stypendium. Byłem w niej zakochany. Zrozumiesz Włochów, jeśli zobaczysz to ich teatrum: uwielbienie dla kostiumu, maski, intrygi. Możesz poderwać zupełnie nieznaną kobietę i wejść z nią w jakiś flirt.

- To Pana fascynuje?
- A jakże. Ten ich karnawał to jest cudowna, wielka szopa w niezwykłym entourage'em uliczek i kanałów. Ale teraz wybieram Rzym.

- Wielokrotne pobyty we Włoszech - to była ważna dla Pana szkoła teatru?

- Bardzo. Nauczyłem się grać na wielkich scenach, pokonałem barierę języka - potworną pracę w to włożyłem. Ale Włochy nauczyły mnie też poczucia humoru, beztroski, śmiechu dla śmiechu, a nie przeciwko komuś. Tym włoskim duchem przesiąknięte były moje realizacje komedii Szekspira. Teraz coraz częściej uciekam od rubasznego śmiechu w stronę refleksji, goryczy, ale niepozbawionej ironii i żartu. Czy pani uwierzy, że we Włoszech nikt nie kojarzy mnie z rolami komediowymi. Jak zobaczyli "Seksmisję" to byli zdumieni: Stuhr w komedii? We Włoszech uchodzę za bardzo dramatycznego aktora od Pintera, Dostojewskiego, Czechowa.

- A nie za kabareciarza czy wodzireja?

- Bardzo lubię żart, dowcip - przez tyle lat związany byłem z kabaretem. Ale przecież Maksiem z "Seksmisji" nie jestem.

- Czyż nie powiedział Pan kiedyś, że ma w sobie "jajcarza" i trudno go wyrzucić?

- To prawda, bo jest to specyficzny sposób bycia i postrzegania świata, z pokazywaniem swoich nie najlepszych cech włącznie. Mojego kabareciarza, dzięki presji etyki Starego Teatru, potrafiłem jednak przekuć w szlachetne aktorstwo. To ona nie pozwoliła zrobić ze mnie showmana, do czego miałem wielkie inklinacje. Ale widzi pani, jak wyśpiewałem w Opolu słynny szlagier "Śpiewać każdy może", za który tak mnie pokochano, po telewizyjnych "Spotkaniach z balladą" - to w progu "Starego" zastawał mnie zawsze zimny prysznic. A to w postaci profesora Romana Stankiewicza, który brał mnie na bok mówiąc: "Jurek, to nie wypada, żeby aktor takiego teatru chałturzył na estradzie". A Jurek Bińczycki krzyczał: "Nie wejdę na scenę z estradowcem". "Stary" trzymał mnie w ryzach, dyscyplinował. Widzę, że Maciek idzie podobną drogą: kabaret, estrada, ale z drugiej strony teatr Krzysia Warlikowskiego. Kabareciarz tkwiący we mnie czasami ratował mi życie, najczęściej w sytuacjach upokarzających. Ale wracając jeszcze do mojego wodzirejowania. Nie tak dawno byłem jeszcze rektorem w PWST, wychodziłem z zajęć, a tu podchodzi do mnie jakiś mężczyzna i mówi: "Mam serdeczną prośbę. Moja córka zdaje maturę i pomyśleliśmy, że najlepiej będzie jeśli pan poprowadzi zabawę. Możemy zapłacić do tysiąca złotych".

- Pański jubileusz 65-lecia urodzin, tak uroczyście fetowany w Teatrze Ludowym...

- ...od samego premiera Tuska dostałem list odręcznie napisany wiecznym piórem i takie oto wyznanie: "Dziękujemy za wszystkie emocje i wzruszenia, po prostu pana kochamy"...

- Wyznanie premiera, jubileusz - to wszystko na pewno skłania do refleksji, podsumowań...

-Moją karierę wyznaczały choroby: zawał zakończony książką, teraz kolejna walka. Choroba bardzo człowieka zmienia, wszystko przewartościo- wuje w życiu. Mnie się też ten porządek zmienił.
- Czy z tego powodu wziął Pan wiele lat temu rozbrat z teatrem?

- Nadeszła epoka teatru, który estetycznie się ode mnie oddala. Nie podoba mi się to, co proponują młodzi reżyserzy, nie rozumiem zachwytów nad ich, często brutalnym, ordynarnym, krzykliwym i powierzchownym teatrem. I wcale nie rewolucyjnym. To, co oni robią, to dla mnie wyważanie otwartych drzwi. Mam wrażenie, że widziałem już to wszystko w latach 70. w teatrze studenckim i zachodnim. Ta plakatowość, fragmentaryczność i pastwienie się nad człowiekiem, to wszystko już było. Dlaczego ci młodzi wciąż opowiadają o biologii i intymności człowieka? Dlaczego tak bardzo degradują go, a nie próbują zrozumieć? To nie jest mój świat, nie rozumiem takiej jego wizji. Miałem taki bliski kontakt z młodymi, a jednak ich teatr już nie jest moim teatrem. Psychologia i poezja z teatru wyparowały, a ja ich potrzebuję. Teatr wciąż jest dla mnie kreacją, a nie wiwisekcją. Chcę, żeby mnie wzruszał, a współczesny zwykle mnie nie wzrusza. Czasem tylko przeraża. Ale są takie wyjątki jak "33 omdlenia" - takiego teatru ludzie potrzebują, czujemy to po reakcjach widzów. Z Krysią przyjaźnię się od lat, wspaniale się z nią pracuje.

- Podobno zawsze w życiu lepiej Pan się czuł w towarzystwie kobiet niż mężczyzn?

- To prawda. A w zawodzie od wielu lat trwam za kamerą albo na planie filmowym. Teatr mnie potwornie męczy.

- A na szczeblu życiowej hierarchii, gdzie lokuje Pan aktorstwo?

- Proszę pani, po tylu okazanych przez widzów wyrazach sympatii, wręcz po wyrazach miłości, miałbym powiedzieć, że aktorstwo jest gdzieś, na którymś tam miejscu? Nie, jest bardzo, bardzo ważne.

- Śledząc Pańską karierę można zauważyć wyraźny podział ról przez Pana granych: w teatrze kreował Pan postaci z klasycznego repertuaru, w filmie zaś stworzył niemal ikonę człowieka PRL-u z jego cwaniactwem, spsieniem, serwilizmem...

- To prawda. Ale te Piszczyki, Danielaki nadal żyją wśród nas. Grałem od cwaniaków po ludzi pogubionych, zastraszonych, ale też szlachetnych, jak Filip z "Amatora", w którym rodzi się i dojrzewa potrzeba sztuki. Na pewno istnieje we mnie dwoistość teatralna i filmowa. Czego jednak nigdy nie zniósłbym? - Siebie w filmie kostiumowym. Szpada, wąsy, jakaś kryza - czuję się w tym idiotycznie i od razu mnie to usztywnia. Dlatego z zasady odrzucam granie takich ról, nawet u Wajdy. To są bolesne odmowy, bo przecież tak wiele mu zawdzięczam.

- W filmach przez siebie reżyserowanych zajął się Pan losem inteligenta, od PRL-u po współczesność...

- On zwykle jest w moich filmach outsiderem, bo też i w tym kraju jest marginalizowany. Najwyraźniej to widać w "Spisie cudzołożnic". Z kolei w "Historiach miłosnych" mówię o tym, jak trudno pięćdziesięciolatkowi połapać się w uczuciach. Ileż w nas jest zahamowań, braku umiejętności wyrzucania z siebie uczuć, ale i obdarzania nimi innych. "Tydzień z życia mężczyzny" to najsmutniejszy mój film, bo o męskich słabościach, wewnętrznej hipokryzji. To był dla mnie najtrudniejszy film - dłużej zastanawiałem się, czy go zrobić niż w efekcie robiłem. Z kolei "Pogoda na jutro" była zmierzeniem się z rozterkami związanymi z pokoleniową zmianą wartości. To był film o mnie i o młodych, ale mówił o dzielącej nas przepaści nie tylko w sferze cywilizacyjnej, ale i mentalnej. I tak to układają się te moje obrachunki z polskim inteligentem, który wie, gdzie są pryncypia, ale jest za słaby, aby je realizować.
- Dziś czytam Pańskie gorzkie słowa: "My potrafimy tylko chamów grać. Chamy nam lepiej wychodzą na ekranie". A przecież kino współczesne ma być też naszym portretem - to, jak to z nami jest?

- Widzi pani, ta chamówka - z bólem to mówię - jest w nas i pewnie dlatego w aktorstwie lepiej nam wychodzi. Już Zanussi pytał: "Kto ma zagrać polskiego inteligenta? - tylko Zapasiewicz". Ale Zapasiewicza, niestety, już nie ma wśród nas. A mimo to chodzi mi po głowie nowy film, a jakże, o polskim inteligencie. A poza tym mam mnóstwo zajęć domowych, związanych z ośmiodniową wnuczką i Matyldą, dwunastoletnią córką Maćka, które będą z nami spędzać wakacje, więc wszystko musi grać. Szybko i do przodu - to moje hasło. Bo przecież tak naprawdę jestem szczęściarzem.

- 65 lat to kawałek życia - Pan ma swoją teorię na temat upływu czasu?

- Kazimierz Opaliński w tym wieku dopiero zaczynał karierę. Mając siedemdziesiątkę zagrał jedną z największych ról filmowych. Dla mnie zerwanie kartki z kalendarza na kolejny rok jest zawsze znakiem, że nie wyprzedzę swojego czasu. On musi iść tak, jak ma iść. A ja muszę się mu podporządkować.

- Czego, oprócz oczywiście zdrowia, życzyć Panu na te piękne urodziny?

- Dużo szczęścia. Bo na "Titanicu" wszyscy byli zdrowi, tylko szczęścia nie mieli.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski