18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jeszcze będę się ścigał

Redakcja
Nie chodził, nie mówił, niewiele pamiętał. Rzeszowski żużlowiec, Piotr Winiarz, wygrał ze śmiercią. Dziękuje za cud.

   20 sierpnia 2003 roku na turnieju w węgierskim Debreczynie staranował go Zsolt Kovacs. Diagnoza lekarska brzmiała jak wyrok: uraz czaszkowo-mózgowy z krwiakiem pnia mózgu, wylew śródmózgowy podpajęczynówkowy, ostra niewydolność oddechowa i obrzęk mózgu. Piotr Winiarz, kapitan żużlowców Stali Rzeszów, przez miesiąc był w śpiączce. Przeżył i nadspodziewanie szybko odzyskał sprawność. Lekarze mówią, że to cud.
   Piotrek od dziecka marzył, żeby zostać żużlowcem. Na kolanach ojca, który zabierał go na mecze, podziwiał asów rzeszowskiego speedwaya: Ryszarda Czarneckiego, Grzegorza Kuźniara, Eugeniusza Błaszaka. Po zawodach udawali się z bratem do parkingu, aby podglądać swoich idoli. Licencję Winiarz zdał w 1992 roku, na torze w Częstochowie. Potem trafił pod skrzydła bułgarskiego szkoleniowca Aleksandra Petrowa, który był dla młodych adeptów Stali jak ojciec. To dzięki niemu żużlowcy bardzo się ze sobą zżyli. Spod ręki niedocenianego Saszy wyszło złote pokolenie rzeszowskiego żużla: Maciej Kuciapa, Rafał Trojanowski, Rafał Wilk, Bogusław Przybyło, Sławomir Sitek no i, oczywiście "Siwy" czyli Piotr Winiarz. Ekipa żółtodziobów dwa razy zdobyła Młodzieżowe Drużynowe Mistrzostwo Polski i przyczyniła się w 1994 roku do awansu Stali do ekstraklasy, co stanowiło nie lada zaskoczenie.

Szósty zmysł kobiety

   Piotr często brał udział w towarzyskich zawodach na Węgrzech. Zresztą, to już taka tradycja, sięgająca połowy lat 70., odkąd węgierskie zespoły prowadził doskonały trener Stali Marian Stawecki. Wysokiej klasy żużlowiec, a za takiego uchodzi Winiarz, w sezonie zalicza mnóstwo indywidualnych turniejów. Ten w Debreczynie miał być jednym z wielu, chociaż rzeszowianin początkowo nie był brany pod uwagę. Miejsce zwolniło się dosłownie w ostatniej chwili. 19 sierpnia po południu "Siwy" postanowił, że weźmie udział w imprezie. Żona Sandra miała złe przeczucia. - My, kobiety, mamy taki szósty zmysł. Coś mi podpowiadało, że ten wyjazd to nie najlepszy pomysł. Ale Piotrek się uparł - wspomina.
   Wieczorem żużlowiec pojechał na stację benzynową zatankować paliwo i umyć swojego mercedesa sprintera. Dbał o sprzęt i wygląd samochodu jak mało kto. Do Debreczyna wyruszył o 5 rano w towarzystwie klubowego kolegi Macieja Kuciapy i mechanika Waldemara Bednarskiego. Na miejscu spotkali rodaków: Andrzeja Huszczę, Sławomira Drabika i Piotra Żyto, kierownika zawodów.

Karambol

   Od początku turniej układał się po myśli Piotra. W dwóch startach zajął pierwsze i drugie miejsce. Pięć zdobytych punktów dawało szansę znalezienia się na podium. To był trzeci wyścig. Przy wejściu w łuk na pierwszym okrążeniu, z reguły najbardziej niebezpiecznym, bo wtedy trwa walka o jak najlepsze pozycje, Zsolt Kovacs nie złożył motocykla i z impetem wpadł w Winiarza. Miesiąc wcześniej Węgier połamał żebra Januszowi Ślączce, ale tym razem skończyło się prawdziwym dramatem. Rzeszowianin leżał na torze, nie dając znaku życia. Pierwszy na pomoc ruszył Zoltan Adorjan, były partner Piotra z czasów występów w Stali. W tej pełnej grozy chwili sprawca wypadku dał pokaz wyjątkowego prymitywizmu. W parkingu spokojnie rozłożył krzesełko turystyczne, wyciągnął nogi, zapalił papierosa i nawet nie spojrzał w stronę leżącego Winiarza. A na torze rozpoczął się właśnie pierwszy etap walki o jego życie.

Proszę przygotować się

na najgorsze

   Sandrę o wypadku poinformował mechanik Waldemar Bednarski. - Dzwoniłam do Piotrka na komórkę wielokrotnie, żeby dowiedzieć się, jak mu poszło. Ale telefon milczał - opowiada żona Winiarza. - Już wtedy byłam mocno zaniepokojona, bo to z reguły on pierwszy się odzywał. Kiedy nareszcie udało mi się dodzwonić, w momencie zrozumiałam, że stało się coś bardzo niedobrego. Zamiast "cześć, kochanie", usłyszałam w słuchawce grobowy głos Waldka. Kilka godzin później byłam już w węgierskim szpitalu.
   Podróż do Debreczyna była koszmarem. Mimo że auto prowadził Bronisław, ojciec Piotra. - W głowie kołatały nam przeróżne myśli, ta niepewność była straszna - wspomina Sandra. W pośpiechu włożyła do torebki paszport siostry. Na szczęście celnicy się nie zorientowali. Gdy dotarli na miejsce, Piotrek był już po zabiegu. Lekarka nie owijała w bawełnę. - Proszę przygotować się na najgorsze - powiedziała im przez tłumacza Józefa Bolanowskiego.
   Na Węgrzech żużlowiec miał bardzo dobrą opiekę. Wkrótce pojawił się tam neurochirurg Bogdan Gamracki, zaś inny rzeszowski specjalista, przebywający akurat na urlopie doktor Jarosław Szuber udzielał rodzinie Winiarzów wskazówek przez telefon. Tytaniczną pracę wykonał miejscowy doktor Molnar Levente. - Kiedy kilka miesięcy później pojawiłem się w szpitalu, żeby podziękować mu za uratowanie życia, popłakał się jak dziecko - opowiada Piotr Winiarz.
   - Zbiegł się cały personel. To była scena niczym z filmu: ludzie stali na korytarzu i bili brawo, co odważniejsi podchodzili i dotykali go, jakby nie mogąc uwierzyć, że stał się cud - dodaje Sandra.
   Do szpitala przyjeżdżali koledzy z toru: Janusz Ślączka, Rafał Wilk, Karol Baran, Rafał Trojanowski, Grzegorz Rempała, Ryszard Romaniak. Pojawił się i sprawca wypadku. - Kovacs żuł gumę i ani razu nie spytał o stan zdrowia Piotra. W zasadzie nie wiadomo, po co przyszedł. Pierwszy raz spotkałam się z taką znieczulicą. Do dzisiaj żałuję, że zgodziłam się na te odwiedziny - mówi żona Winiarza.

Przyjaciół poznaje się

w biedzie

   Piętnaście dni spędzonych w Debreczynie upłynęło pod znakiem heroicznej walki o życie Piotra. Żużlowiec wciąż był w stanie śpiączki. Nadzieja na powrót do zdrowia gasła z każdym dniem. Sandra szukała oparcia w wierze. Nacierała męża wodą z cudownego źródła Lourdes. Wspierał ją duchowo ksiądz saletyn Bogusław Czereba, były duszpasterz Stali. Mówił, że nie wolno się załamywać, że w Bogu nadzieja. Codziennie modlił się za Piotra i wierzył w szczęśliwy finał.
   Pomoc zaoferował Andrzej Rusko, prezes wrocławskiego Atlasa, w którym Winiarz kiedyś występował. Załatwił Piotrowi miejsce w słynnej bydgoskiej klinice rehabilitacji. Wkrótce specjalnie wynajęty przez Stal Rzeszów śmigłowiec przetransportował zawodnika do miasta nad Brdą.
   Leczenie polegało na pobudzaniu nerwów specjalnym aparatem. Jednak żużlowiec wciąż nie odzyskiwał przytomności. Uspokajał profesor Jan Talar, niekwestionowany autorytet w dziedzinie leczenia tego typu schorzeń. - Wyciągnę go z tego - powiedział rodzinie.
   Łatwiej było w to uwierzyć po tym, co wydarzyło się jeszcze w Debreczynie, gdy Piotrowi odtworzono nagranie głosu jego rocznego synka Adriana. - Mózg zareagował. Aparatura zaczęła piszczeć, aż ciarki przeszły po plecach - opowiada Sandra.

Gorączka Grand Prix

   17 września 2003 roku Piotr odzyskał przytomność. - Cichutkim głosem wypowiedział moje imię. Zaczęłam płakać - opowiada żona, dla której każdy dzień pobytu w klinice był koszmarem. - Najgorzej czułam się w pierwszym tygodniu. Jak zobaczyłam tych ludzi, powykrzywianych, leżących bez ruchu, byłam bliska załamania. Nie chciało mi się żyć, nie potrafiłam wypełnić dokumentów.
   Przez kilka następnych dni tylko wesołe oczy Piotra zdradzały, że wraca do świata żywych. Stracił pamięć. Nie wiedział, kim jest, nie rozpoznawał odwiedzających go osób, m.in. Jarosława Hampela, Magdy Zimny-Louis, Dariusza Pieli, Andrzeja Rusko. Pokarm przyjmował przez sondę. Jego stan szybko się jednak poprawiał. Sandra pamięta to doskonale. - Zupę potrafił jeść przez dwie godziny. Sukcesem było, gdy skosztował arbuza. Zaczęła się żmudna praca rehabilitacyjna. Spacerował, trzymając się balkoniku. Miał bezwładne ciało, głowa opadała w dół, ale miał nie zapomnieć odruchu chodzenia. Prawie wszystkiego uczył się od nowa. Miał problemy z nazwaniem przedmiotów, pamięć wracała powoli, do dzisiaj są w niej duże luki.
   Nie zapomniał tego, czym żył. Klinika sąsiaduje ze stadionem bydgoskiej Polonii. Był kiedyś na spacerze w przyszpitalnym ogrodzie, gdy usłyszał ryk silników. Trwał trening żużlowców przed Grand Prix. Zapłakał. Łamiącym się głosem zapytał żonę: "Czy ja jeszcze będę jeździł?".
   Lekarze, w ramach rehabilitacji, pozwolili nawet, żeby wybrał się na Grand Prix. Z radości dostał tak wysokiej gorączki, że znów trafił do szpitalnego łóżka...

Nareszcie w domu

   Bydgoską klinikę opuścił po dwóch miesiącach. W Rzeszowie czekał na niego Adrian. Syn i ojciec oswajali się ze sobą. Piotrek, siedząc w fotelu, śledził każdy ruch malca, raczkującego i żądnego zabawy. Dom był pełen gości. Koledzy z drużyny, przyjaciele rodziny i wreszcie sami kibice, którzy na Mikołaja sprezentowali swojemu idolowi stepper i ciężarki, a Adrianowi efektowne auto.
   Największą niespodziankę sprawiła mu Sandra. Przerobiła pokój na galerię trofeów. Na ścianie podobizna Piotra na motocyklu, porozwieszano medale, proporce, zdjęcia i odznaki, na półkach puchary.
   Dla rekonwalescenta rozpoczął się czas pracy, połączonej z ogromnym wysiłkiem. Dźwigał go i żużlowiec, i jego żona. - Czy jestem silną kobietą? Sama nie wiem. Paradoksalnie było mi łatwiej, gdy Piotrek przebywał w szpitalu. Teraz wychodzi cały stres. Brakuje mi cierpliwości, zdarza się, że reaguję zbyt nerwowo. Jednak po tym, co się stało, trudno nie wierzyć w szczęśliwy finał tej historii.
   Dla przyjaciół i znajomych Piotra jego dobra kondycja fizyczna i poprawa stanu psychicznego to wydarzenie na wpół magiczne. Aż dziw, że po takiej tragedii na torze to żużel jest wciąż tym, co daje mu nadzieję. Mówi o nim nieustannie, jest na każdym meczu. W parku maszyn odbiera setki gratulacji od działaczy i jeźdźców z całej Polski, kibice niedawno wywiesili transparent z napisem "Byłeś, jesteś i będziesz - naszym kapitanem".
   Kilka miesięcy temu wsiadł nawet na motor, bez kasku i, ku uciesze tysięcy ludzi, przejechał okrążenie. Sandra nigdy na takie szaleństwo by się nie zgodziła, ale akurat nie było jej w pobliżu. Kiedy się o tym dowiedziała, zrobiła w klubie potworną awanturę.
   Ale uśmiech coraz częściej gości na jej twarzy: - Piotruś w poniedziałek wraca ze Stanów, dokąd wyjechał w odwiedziny do brata. Spotkał się także z mieszkającą w Chicago moją mamą oraz wiernymi kibicami. Dzwoni co kilka dni, mówi, że tęskni, pyta o wszystko z wielkim zainteresowaniem. Czuję, że jego stan się poprawia.
   Jest wielu ludzi, którzy pomogli jej i mężowi w trudnych chwilach. -_ Pragnę podziękować klubowi Stal Rzeszów i Klubowi Kibica, Andrzejowi Rusko, Andrzejowi Haehne, Edwardowi Rzeźnikowi, Janowi Cyzio, firmie Vidok i wielu, wielu innym - _mówi Sandra Winiarz.

Jeszcze będę jeździł

   Na brak zajęcia Piotr nie może narzekać. Tej zimy trenował z drużyną. W domowym garażu stoi okazały GM wraz z całym oprzyrządowaniem. Na ścianie wisi kombinezon, na półce obok leży kask. Wszystko wygląda tak, jakby za chwilę żużlowiec miał wyjechać na tor. Jeden cud już się zdarzył. Rzeszowianin wierzy, że zdarzy się następny. - Zobaczycie, jeszcze będę się ścigał! - mówi z przekonaniem.
MAREK STYKA
TOMASZ SZELIGA

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski