Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jeszcze mnogo, mnogo raz...

Redakcja
WŁADYSŁAW A. SERCZYK: Znad granicy

   Niesłychanie trudno oderwać się od spraw ukraińskich, gdy każdy dzień przynosi nowe i ważne w tej mierze informacje. Zastanawiam się jednak, skąd wzięło się takie nagłe zainteresowanie Ukrainą. Kiedyś było ono związane z podejrzeniem wysuwanym wobec prezydenta Kuczmy, że maczał palce w zabójstwie opozycyjnego dziennikarza, potem - z oskarżeniem byłego premiera, a następnie przywódczyni opozycji o malwersacje sięgające setek milionów dolarów. Hałasowano, gdy Rosja chciała poprowadzić rurociąg przez Białoruś i Polskę z pominięciem Ukrainy, która zresztą rychło zawarła porozumienie z Rosją i wystawiła nas do wiatru. Potem przyszły smutne epizody związane z planowanym otwarciem odrestaurowanego Cmentarza Orląt we Lwowie.
   Teraz z hukiem i fajerwerkami, a więc tak jak lubi jeden z naszych wicepremierów, podpisaliśmy umowę o budowie ropociągu z Brodów do rafinerii w Polsce, nie wiedząc jeszcze, czyja popłynie nim ropa. Ostatnio wreszcie "Gazeta Wyborcza" i... ambasador brytyjski zorganizowali w Warszawie konferencję nt. "Wymiar wschodni - współpraca trójstronna", by wraz z zaproszonymi gośćmi po raz kolejny mówić o złych skutkach zmiany konstytucji państwa ukraińskiego, co pozwoli Kuczmie - jak wiadomo - na ewentualny wybór na trzecią kadencję prezydencką.
   Prawdę powiedziawszy, z dość krótkiej relacji z konferencji oraz zamieszczonych kilku głosów przybyłych na nią z Ukrainy opozycjonistów nie można się zorientować, dlaczego właśnie ambasador Wielkiej Brytanii i dlaczego w Polsce zechciał współfirmować imprezę polityczną (bo przecież nie naukową) poświęconą Ukrainie właśnie? Wprawdzie w szesnastym wieku Iwan Groźny chciał ożenić się z królową brytyjską Elżbietą I i starał się zapewnić sobie w Anglii azyl na wypadek buntu w kraju, ale gdy monarchini odmówiła mu swej ręki, nazwał ją w kolejnym liście mało eleganckim mianem. Było to jednak dawno, chodziło o cara rosyjskiego, nie zaś ukraińskiego prezydenta i nie Anglicy, lecz Rosjanie przejawiali zainteresowanie zbliżeniem obydwu państw.
   Rzecz jasna obecnie, przy okazji konferencji, zjechało do Warszawy paru opozycjonistów ukraińskich, a do chóru nauczycieli opornego ucznia - Kuczmy dołączyli działacze Unii Wolności: Henryk Wujec oraz Mirosław Czech, nb. mój były i wielce zdolny seminarzysta, znakomity poeta ukraiński, marnujący - jak sądzę - swój talent w polityce, bo chyba już całkiem porzucił tak niegdyś przez siebie umiłowaną literaturę piękną.
   Żeby było zabawniej, okazało się, że właśnie p. Czech ma koordynować "Dni Polski" zaczynające się wiosną na Ukrainie, zaraz po zakończeniu "Dni Rosji", zamykających się wielce wymownym hasłem: "Ukraina to nie Rosja", stanowiącym zresztą tytuł książki wydanej przez Kuczmę (warto przypomnieć, że przed laty, dokładnie w 1970 r. książkę również podkreślającą odrębność Ukrainy, zwłaszcza jej historii, zatytułowaną "Nasza radziecka Ukraina", napisał ówczesny pierwszy sekretarz Komunistycznej Partii Ukrainy Petro Szelest, po czym... został usunięty ze swego stanowiska).
   Tymczasem dzisiaj miejscowi dowcipnisie mówią, że z kolei "polskie" dni winny rozpocząć się od stwierdzenia, iż "Ukraina to jeszcze nie Polska", w ten sposób jednoznacznie ukazując kierunek pożądanych zmian w kraju.
   W każdym razie hałasu jest koło tego co niemiara.
   Nie ulega wątpliwości, że dla Polski nie jest obojętne, w jakim kierunku pójdzie Ukraina: czy górę weźmie kierunek reformatorski oraz nie werbalne, lecz rzeczywiste skierowanie się ku Zachodowi, czy też należy spodziewać się umacniania rządów postkomunistycznej oligarchii partyjno-przemysłowej oraz coraz ściślejszego wiązania z Rosją i współdziałania w odbudowywaniu w tej ostatniej ciągotek imperialnych. Byłoby to jeszcze o tyle niebezpieczne, że stwarzałoby możliwość wykorzystywania w razie potrzeby różnego rodzaju haseł o zagrożeniu zewnętrznym (taką politykę skutecznie uprawia na Białorusi prezydent Łukaszenka), by społeczeństwo nie interesowało się nadmiernie tym, co robią władze, jakie zawierają sojusze oraz czy prowadzą do osłabienia czy też wzmocnienia niepodległości Ukrainy i jej autorytetu na arenie międzynarodowej.
   Zapewne dlatego co pewien czas będziemy powtarzali słowa starej rosyjsko-cygańskiej piosenki: "Hej raz, jeszczo raz, jeszczo mnogo, mnogo raz!", bo problematyka ukraińska, wciąż w tym samym wymiarze, powracać będzie w dyskusjach polityków i politologów. Można się jedynie obawiać, że skutek tego będzie podobny, jak było w przypadku Białorusi czy Turkmenistanu, czyli żaden. Winę zaś poniesie nie kto inny, lecz właśnie Zachód, który z jednej strony głośno krytykuje naruszanie zasad demokracji w krajach Wspólnoty Państw Niepodległych, z drugiej, tym razem po cichu, flirtuje z nimi i decyduje się na daleko posuniętą współpracę. Tego rodzaju niekonsekwencja gwarantuje nieustającą aktualność tematu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski