Rozmowa z Grzegorzem Stokłosą, piłkarzem LKS Jodłownik, najskuteczniejszym strzelcem V ligi
- Chciałbym o tym wszystkim jak najszybciej zapomnieć. Karnego nie strzeliłem bodaj cztery razy w życiu. Przypominam sobie pewien mecz z BKS Bochnia. Grałem wówczas w Harnasiu Tymbark. Przy równym wyniku mieliśmy w końcówce jedenastkę. I też nie trafiłem. To czasem wraca jak zły sen. Ale taki już jest sport. Podobne sytuacje są weń wkalkulowane. Myślę, że koledzy z drużyny nie będą mieli do mnie za długo żalu.
- Prezes Jodłownika Adam Noworolnik ściągnął do tej niewielkiej podlimanowskiej miejscowości całą plejadę piłkarzy, znanych nie tylko w lokalnym środowisku. Budowę drużyny rozpoczął od ciebie...
- Zgadza się. Przyjąłem ofertę, a moim śladem poszli wkrótce inni. Obecnie Jodłownik dysponuje składem, z którym spokojnie może dać sobie radę w IV lidze. Andrzej Dorula, Paweł Koziołek, bramkarz Sebastian Kantor, Wojtek Dziadoń czy Grzesiek Kamiński to przecież gracze, którzy mają za sobą występy w III, a nawet w II lidze. Chciałbym jednak podkreślić, że do owej czwartej ligi nie pchamy się na siłę. Na razie zadowalają nas zwycięstwa w poszczególnych meczach. I tak zrobiliśmy już wiele. Z niedawnego A-klasowca przeistoczyliśmy się nagle w drużynę nadającą ton rozgrywkom "okręgówki".
- Czym skusił was prezes Noworolnik?
- Pracą. Tak, dobrze słyszysz. Po prostu dał nam stałe, dobrze płatne legalne zatrudnienie w swojej firmie, która ma siedzibę w Austrii. Przez cały tydzień przebywamy w Wiedniu, by na niedzielne mecze przyjeżdżać do Polski. Owszem, jest to trochę kłopotliwe, ale można się przyzwyczaić. Najważniejsze, że prezes swoim zapałem potrafić zarazić piłkarzy. Gramy oczywiście dla punktów, ale i dla kibiców, dla własnej satysfakcji oraz prezesa. Uprzedzam pytanie: za zwycięstwa nie otrzymujemy żadnej premii.
- Sześć dni w Austrii, w niedzielę mecz... A gdzie czas na trening?
- Jesteśmy w większości piłkarzami na tyle już doświadczonymi, że sami potrafimy ustalać sobie dawki treningowe. Nie jest poza tym tak, że w Wiedniu próżnujemy. W wolnych od pracy chwilach uczestniczymy w rozgrywkach amatorskiej ligi polonijnej. To pozwala nam utrzymywać się w należytej kondycji fizycznej.
- Czy drużyna oparta o piłkarzy, którzy najlepsze swe sportowe lata ma rację bytu?
- Nie zgadzam się. Wciąż możemy grać lepiej, choć istotnie, dobrze zapowiadającymi się juniorami nie jesteśmy. Nie chcę się wypowiadać za kolegów, lecz osobiście ani przez moment nie pomyślałem o zakończeniu kariery. Piłka wciąż sprawia mi przyjemność, a strzelane gole dają mnóstwo satysfakcji. Poza tym, co tu kryć, dzięki futbolowi żyjemy w określonym standardzie.
- Kibice Sandecji nie mogą przeboleć, że kilka lat temu odszedłeś z ich klubu. Dlaczego twój sądecki epizod trwał tak krótko?
- Nie dogadałem się z ówczesnymi klubowymi działaczami. Warunki, które zaproponowałem, nie były wymagające. Dla Sandecji okazały się jednak wygórowane. Szkoda. Też żałuję, że ta przygoda tak szybko się skończyła. Teraz mam 32 lata i raczej podobnych propozycji już nie mogę się spodziewać.
- Kiedy po raz ostatni rozmawialiśmy, mówiłeś, że śladami taty podąża wielce ponoć utalentowany synek...
- I nic w tym względzie się nie zmieniło. Może poza tym, że Dawid poczynił dalsze postępy. Ma zaledwie 11 lat, a już bardzo wiele potrafi. Na razie biega za piłką w orawskiej Jabłonce, gdzie mieszkam na stałe. Myślę jednak, że ma wszelkie dane ku temu, by zrobić w przyszłości karierę większą od mojej. Przy okazji pragnę zaznaczyć, że urodziłem się w Dobrej, natomiast z Jabłonki pochodzi moja małżonka.
Rozmawiał Daniel Weimer
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?