– Po powrocie do Polski miała już Pani okazję stanąć za ladą rodzinnego sklepu spożywczego w Olsztynie?
– (śmiech) Jeszcze nie było okazji, ale jak byłam młodsza, to mama musiała wyganiać mnie ze sklepu. Nie słuchałam, bo jak przystało na osobę obrotną i energiczną, wolałam zostać i pomagać. Jestem wdzięczna rodzicom za życie, które mi dali i wychowanie mnie oraz sióstr na bardzo dobrych ludzi. Zawsze czułam obowiązek, żeby odciążyć ich w pracy, zwłaszcza że w pewnym momencie bardzo mi pomogli w karierze. Mimo że nie żyliśmy ponad stan, otrzymywałam od nich pieniądze, które przeznaczałam na swój rozwój w sporcie. Teraz ja chcę nieść wsparcie moim rodzicom, ale nie tylko materialne. Gdy minie intensywny okres i nadarzy się okazja, to z wielką przyjemnością, choć na chwilę, zamienię się w uśmiechniętą panią zza lady.
– To gotowy scenariusz na życie po sporcie?
– Jeżeli nie byłabym fighterką, pewnie sprawdziłabym się jako dobry sprzedawca w porządnej korporacji.
– Na razie celebruje Pani zdobycie pasa federacji UFC. To najpiękniejszy moment w życiu?
– Tak, spełniłam swoje największe marzenie. Przed konferencją prasową, tuż po wygranej w Dallas, Dana White (szef organizacji UFC – przyp. AG) powiedział do mnie znamienne słowa: „Twoje życie teraz się zmieni. Naprawdę się zmieni!”. I rzeczywiście, tak się dzieje, ale ja byłam tego świadoma.
– Polacy dopiero uczą się mieszanych sztuk walki. Gdyby ktoś nie miał bladego pojęcia, jak zważyć rangę sukcesu – że oto Polka jest mistrzynią UFC w wadze słomkowej – to jak Pani by mu wytłumaczyła?
– To trofeum jest jak złoty medal igrzysk olimpijskich. W sportach uderzanych naprawdę równe laurom w największych imprezach na świecie. Wierzę, że pomogę zmienić świadomość wśród polskich fanów, że mieszane sztuki walki nie są sportem dla ludzi z marginesu.
– Często zderza się Pani ze stereotypami na temat kobiet w sportach walki?
– Oczywiście, słyszę niewybredne komentarze, ale świata nie naprawię. Nadal podążam swoją ścieżką. Mam przekonanie, że za 20 lat usiądę w fotelu i powiem: „stara, wykonałaś dobrą robotę”.
– Żadne komentarze nie są w stanie zachwiać Pani poczuciem atrakcyjności?
– Jeśli komuś nie podobają się moje nogi, bo są posiniaczone, to odpowiadam, że nie jestem modelką i nie lecę na wybieg.
– Uprawiając MMA, można zachować sto procent kobiecości?
– Bez problemu, czego świadectwo każdego dnia daje mi mój chłopak. Sporty walki niczego mi nie ujmują, a wręcz dodają atrakcyjności. Mogłam się o tym przekonać, będąc w Holandii.
– A co ze sferą emocjonalną?
– Jestem typem bardzo wrażliwej kobiety. Lubię, jak ludziom dobrze się powodzi, a plany udaje realizować. Z kolei drażni mnie malkontenctwo. W życiu nic nie przychodzi za darmo, a wiele osób nie jest gotowych znieść trud ciężkiej pracy.
– A co, jeśli w klatce ucierpi Pani uroda?
– Wiadomo, że nie chciałabym mieć blizny na twarzy ani złamanego nosa, a do MMA długo nie chciałam przejść ze względu na „kalafiory” (zniekształcone uszy – przyp. AG), dlatego na wszelki wypadek już sprawdziłam ceny w klinice chirurgii plastycznej. Taki zabieg trochę kosztuje, ale jeśli będzie trzeba, sięgnę do kieszeni (śmiech). Aby zminimalizować ryzyko kontuzji, trenuję w słuchawkach, lecz zdaję sobie sprawę, że pod wpływem treningu ciało się zmienia. Na razie z powodzeniem dbam o swój wygląd oraz zdrowie, a za moją dietę odpowiada fachowiec. Suplementacja organizmu nie ma na celu czynić sportowców niezwyciężonymi, tylko zabezpieczyć nasze zdrowie na przyszłość.
– Dotychczas jaką najcięższą kontuzję Pani odniosła?
– Dzięki Bogu, omijają mnie ciężkie urazy. Najbardziej we znaki dały mi się problemy z mięśniami pleców, ale nie były na tyle poważne, aby odciąć mnie od treningów. Mam świadomość, że uprawiam sport obfitujący w kontuzje, ale obawami nie zaprzątam sobie głowy.
– Czuje się Pani kompletnym sportowcem?
– Bez dwóch zdań. Poświęcam się temu bez reszty, trenuję dwa razy dziennie, jedenaście razy w tygodniu. Cena sukcesu jest spora, ale kocham sport, choć mam świadomość, że kariera może zakończyć się choćby jutro, na skutek poważnej kontuzji. Dlatego w życiu najwyżej stawiam religię oraz rodzinę, chłopaka i przyjaciół.
– Ile w Pani postawie przed walką z mistrzynią Carlą Esparzą było rzeczywistej pewności siebie, a w jakim stopniu takim sposobem bycia dodawała Pani sobie otuchy?
– Przed pojedynkami nigdy się nie stresuję, ponieważ jestem pewna efektów swojej sumiennej pracy. Oczywiście, to jest walka, tu wszystko może się zdarzyć, ale mam w głowie te wszystkie jednostki treningowe pod czujnym okiem trenerów, pojedynki ze sparingpartnerami i wsparcie klubowych kolegów. Na końcu zawsze sami zostajemy w klatce, gdzie nie może być miejsca na jakiekolwiek obawy.
– Na ceremonii ważenia przybrała Pani taką pozę i przeszyła rywalkę tak demonicznym spojrzeniem, że mogła ona przegrać walkę już w sferze mentalnej.
– Też uważam, że takim sposobem bycia trochę złamałam przeciwniczkę. Na co dzień jestem bardzo miłą osobą, ale jak już idę po swoje, to zmienia się moje spojrzenie, a moje oczy w dniu walki przybierają inną barwę. Carla zresztą sama trochę się pogubiła, bo najpierw odgrażała się w mediach społecznościowych, ale jej zachowanie mówiło coś innego. Każdy w Stanach Zjednoczonych mówił o jej zapasach, więc sama myślałam, że w parterze będę miała z nią ciężką przeprawę. Jednak okazało się, że byłam silniejsza fizycznie i psychicznie.
– Pani, ze swoją wyrazistą osobowością, ma predyspozycje do bycia gwiazdą za oceanem.
– Być może, ale ja nie gram żadnej roli, to moja naturalność. Co z tego, że przez chwilę mogłabym pozować na piękną i wypicowaną kobietę, taką jak Angelina Jolie, skoro prędzej czy później wyjdzie moja prawdziwa twarz i charakter. Nie ukrywam, że czasami jestem nerwusem, a przy tym osobą bardzo szczerą, dlatego stronię od ludzi, którzy zachowują się wobec mnie nie fair.
– Jak przekonać sceptyków, że sporty walki to zdrowy tryb życia?
– Sport uczy szacunku, buduje charakter, umacnia, pomaga w życiu codziennym i otwiera horyzonty, a generalnie aktywność fizyczna uzależnia.
– Przed nami gala UFC w Krakowie, z Pani gościnnym udziałem, a w niedalekiej przyszłości być może stoczy Pani pojedynek w Tauron Arenie Kraków. Z Krakowem wiążą Panią jakieś sportowe wspomnienia?
– W tym mieście siedzibę ma biuro Polskiego Związku Muaythai, więc jako była zawodniczka tej dyscypliny często tu bywałam i startowałam w zawodach. Mam tu wielu znajomych, z którymi ostatnio miałam okazję zjeść bardzo smaczną kolację w tajskiej restauracji Rafała Szlachty. Bodaj najlepszej w Polsce. Gotują w niej prawdziwi Tajowie, z doświadczeniem przyrządzania posiłków dla samego króla Tajlandii.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?