Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Junacy okazali się junaczkami

Piotr Subik
Kopia fotografii z Pahlevi z 1942 r., z odręcznymi dopiskami Lucyny Zaremby z domu Grobel
Kopia fotografii z Pahlevi z 1942 r., z odręcznymi dopiskami Lucyny Zaremby z domu Grobel FOT. ARCHIWUM CDZWIP W KRAKOWIE
Historia. Dzięki badaniom naukowców z Krakowa udało się ustalić, kogo przedstawiają fotografie polskich dzieci, które wyrwano z Sybiru.

Ta fotografia wiele razy ilustrowała książkowe opisy losów polskich zesłańców na Sybir. Zawsze była anonimowa. Czasem tylko podpis głosił, że to „junacy w ZSRR”. Tak tytułowały ją jeszcze podczas wojny gazety, m.in. „Polak w Iranie”.

Do niedawna w tej historii nie było nic pewnego. Prócz tego, że polskie dzieci po opuszczeniu Syberii przypominały szkielety. – Tak naprawdę, niewiele różniły się od więźniów Auschwitz – zauważa historyk dr Hubert Chudzio, dyrektor Centrum Dokumentacji Zsyłek, Wypędzeń i Przesiedleń Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie.

To właśnie dzięki zaangażowaniu historyków Centrum wiadomo już, że na starym zdjęciu uwieczniono m.in. cztery dziewczynki: Lucynę Grobel, Janinę Olbrych (Olbrycht?), Władysławę Józefczyk i Marię Kiś. I że stoją one nad brzegiem Morza Kaspijskiego w Pahlevi, na północy Iranu. Tam, na wiosnę 1942 r., ewakuowano je ze Związku Sowieckiego wraz z armią gen. Władysława Andersa.

Krzyż na ścianie

Tajemnicę fotografii udało się rozwikłać dzięki pamiątkom zachowanym przez Bogusława Za­rembę, mieszkańca okolic Stoke-On-Trent w Wielkiej Brytanii. To jego matka – Lucyna Za­rem­ba z domu Grobel – jest jedną z dziewczynek stojących nad brzegiem Morza Kaspijskiego.

Prasowe wycinki sprzed lat, kopie zdjęć rodzinnych, a przede wszystkim wspomnienia matki, przekazał polskim historykom podczas ich ostatniej misji naukowej do Wielkiej Brytanii. – Przyniósł je na plebanię w Stoke-On-Trent, gdzie dokumentowaliśmy losy Sybiraków. To dowód na to, jak ciekawe rzeczy skrywają domowe archiwa – mówi dr Chudzio.

Losy Lucyny Grobel udało się poznać dzięki jej zapiskom. Urodziła się w 1926 r. w Woławelu, nieco ponad półtysięcznej osadzie na Polesiu, blisko Drohiczy­na, obecnie w granicach Białorusi. Miała starszą siostrę Helenę oraz młodszych braci Kazimierza, Lucjana i Michasia. Czwarty brat – Leonard – zmarł, nie mając nawet dwóch lat. Z siostrą należały do szkolnej orkiestry oraz Czerwonego Krzyża.

„Pamiętam krzyk dzikich kaczek, kaczeńce, tatarak, tyle kwiatów na łąkach” – tak opisywała widoki w drodze do kościoła w Zakozielu.

Po wybuchu wojny Lucyna zapisała: „Niemcy zajmują połowę Polski, a drugą Rosyja”.

Lucyna Grobel zapamiętała też pewne wydarzenie z jesieni 1939 r. Budzi się w nocy, a na ścianie widzi świetlisty krzyż. Próbuje obudzić Helenę (śpią w jednym łóżku, nogami do siebie), ale siostra coś mruczy i nie reaguje. Dziewczynka podchodzi do ściany, dotyka jej, odwraca się, a krzyż znika. Pisze potem we wspomnieniach: „Nie wiem, jaki to był znak”.

Ostatnie namaszczenie

Być może krzyż przepowiadał to, co wydarzyło się kilka miesięcy później, 10 lutego 1940 r. Około godz. 2 w nocy pobudzono ich waleniem w drzwi. Stanęli w nich Sowieci z karabinami, kazali się pakować. Ojca pognali do szkoły.

Dziewczynka pomagała ubierać rodzeństwo, wzięła skrzypce i mandolinę, pościel, fotografie rodzinne i krzyż, który towarzyszył jej później przez całe życie. Dosłownie i w przenośni.

Ich także popędzono do szkoły, a stamtąd saniami zawieziono na stację w Drohiczynie i zapakowano do bydlęcych wagonów. Kiedy pociąg ruszał, ojciec kazał się jej przeżegnać i zagrać: „Jeszcze Polska nie zginęła”.

Nie zapamiętała, jak długo jechali. Doskwierał im głód, chłód, pragnienie. Po drodze zmarła babcia, pochowali ją zaraz przy torze. Sowieci wywieźli ich „na Sybir Archangielski”. Matka pracowała w lesie, a ojciec na kolei. Nie chciał donosić NKWD.

Zesłańców uwolniono w listopadzie 1941 r. Przez Uzbekistan – znów głodni i spragnieni – ruszyli na południe, do Iranu. Z wycieńczenia i wychłodzenia zmarł Michaś. A jeszcze chwilę wcześniej Lucyna tuliła go w ramionach.

Żeby dać szansę na przeżycie Lutkowi i Kaziowi, matka oddała ich do sierocińca. Po kilku dniach Kazio także zgasł... Lucyna nie mogła zostać w przytułku, miała za dużo lat. W uzbeckim Karkin Batasz wstąpiła do szkoły junaczek, utworzonej przez gen. Andersa. Pisała później: „Mieliśmy już cokolwiek do jedzenia (...)”. Chorowała, ksiądz dał jej ostatnie namaszczenie. Gdy ojciec odnalazł ją w szpitalu w Guzar, powiedział, że są z nim matka Hela i odebrany z sierocińca Kazio.

Lucyna trafiła do Pahlevi, miejsca, w którym polskie dzieci miały przejść kwarantannę i dożywianie. Tam sfotografowali ją dziennikarze. Potem przez Teheran dotarła do obozu Waliwada Kolhapur w Indiach. Pod koniec 1947 r. statki zawiozły ich do Liverpoolu. Lucyna osiadła na Wyspach.

Zawsze powtarzała, że ocalała dzięki książeczce do modlitwy wiszącej w woreczku na szyi i krzyżowi z Woła­welu. „Wojna zabrała mi dzieciństwo i młode lata” – powtarzała. Sybir, głód, śmierć trzech braci... Lucyna zmarła kilka lat temu.

Listy i rejestry

Zagadką pozostają nadal losy pozostałych dziewczynek z fotografii wykonanej w Pahlevi. Co stało się po wojnie z Janiną Olbrych (Olbrycht?), Władysławą Józefczyk i Marią Kiś? Pomóc w wyjaśnieniu tajemnicy mogą listy osób, które osiedlono w obozach dla uchodźców w Indiach i Afryce. Albo rejestry Polaków, którzy trafili z nich do Wielkiej Brytanii, Kanady czy Australii. Historycy już je skrupulatnie studiują. Problem jest tylko jeden – dziewczyny ze zdjęcia z czasem zmieniły stan cywilny i nazwiska.

[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski