Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Już 25. raz Kraków wspiera Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy [ZDJĘCIA, WIDEO]

Anna Agaciak, Małgorzata Mrowiec
Anna Dymna podczas finału WOŚP w 1995 roku
Anna Dymna podczas finału WOŚP w 1995 roku Fot. Anna Kaczmarz
Inicjatywa. Razem z Orkiestrą wyrosło jedno pokolenie krakowian. Młodzi ludzie nie pamiętają pierwszych tygodni stycznia bez czerwonych serduszek, wolontariuszy na ulicach, koncertów, różnych atrakcji i transmisji finałów WOŚP z Warszawy. Wspominają, jak od dziecka wychodzili z domu, by wymieniać drobniaki na czerwone naklejki. Niektórzy już jako dzieci maszerowali ulicami Krakowa, dumnie dzierżąc w dłoniach kolorowe skarbonki od Jurka Owsiaka. Wielu kwestuje od lat i zapewnia, że będzie to robić do końca świata, a nawet dłużej. Nie mają wątpliwości, że warto pomagać

„Dziennik Polski” od samego początku grał z Wielką Orkiestrą Świątecznej Pomocy. Już w 1993 roku nasza redakcja zorganizowała w swej siedzibie przy ul. Wielopole Orkiestrowy sztab. Pieniądze zbierano wtedy dla oddziału kardiochirurgii dziecięcej w Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie.

J. Owsiak o 25. finale WOŚP: To będzie karnawał brazylijski. Znów turyści będą pytać, czy wygraliśmy mecz z Anglią

Źródło:TVN24

- Któregoś dnia zgłosiłem w redakcji, że chciałbym zrobić rozmowę z Owsiakiem. Był wtedy na fali popularności. Pojechałem, zrobiłem wywiad, on się ukazał, ale w międzyczasie Owsiak jeszcze mnie zapytał, czy nie chcielibyśmy się włączyć w akcję, którą organizuje. I to była właśnie pierwsza edycja Orkiestry - wspomina Tomasz Jamrozik, który w 1993 r. był 23-letnim dziennikarzem „Dziennika Polskiego”. - Stwierdziliśmy - czemu nie. W redakcji się to spodobało, ja zająłem się organizacją.

Zbiórka była prowadzona przed budynkiem „Dziennika”. Z kolei wieczorem odbył się koncert zorganizowany w hali „Korony”. Za darmo zgodził się zagrać Oddział Zamknięty i kilka innych kapel, w tym lokalnych.

„Jesteście wspaniali!” - tak głosił entuzjastyczny tytuł w „Dzienniku” następnego dnia. W archiwalnym wydaniu gazety można przeczytać, że reporterzy przez większość dnia pracowali w charakterze kasjerów. Łącznie akcja przed naszą siedzibą oraz koncert przyniosły ponad 218 ówczesnych milionów złotych. Uzbierano także pełną reklamówkę złotej i srebrnej biżuterii, w tym pierścionki, obrączki, krzyżyki, łańcuszki, a także sześć srebrnych łyżeczek. Ktoś podarował aparat fotograficzny, ktoś cztery kilo bilonu, mały chłopiec - pluszowego misia, a trzech amatorów mocniejszych trunków... litr wódki. Zebrana kwota i dary zostały zawiezione do Warszawy.

Druga „Dziennikowa” edycja Orkiestry - w 1994 r. - miała już spokojniejszy wymiar. Tomasz Jamrozik poprosił o udział Piwnicę pod Baranami. - Wynajęliśmy salę filharmonii, Piwnica zagrała za darmo - opowiada Jamrozik. W przerwach odbyły się licytacje kaset i płyt występujących muzyków, kwestę przeprowadziła też Ewa Wachowicz - wtedy asystentka prasowa premiera.

Orkiestra była wówczas całkiem inna niż dzisiaj. - To była zupełna nowość, był entuzjazm. Jak ludzie się dowiedzieli, rzeczywiście przychodzili pod „Dziennik”, wrzucali pieniądze. Nas, zbierających, było mało - a dzisiaj jest więcej zbierających niż dających - mówi Jamrozik.

Krakowianom to przedsięwzięcie bardzo się spodobało. W 1995 roku, kiedy Orkiestra zbierała pieniądze na zakup sprzętu dla klinik onkologicznych, przychodzili do naszego sztabu całymi rodzinami. Jedna z ofiarodawczyń przekazała pierścionek z brylantem. - Mnie również dotknęła choroba nowotworowa, więc znam smak tego cierpienia - wyjaśniała dziennikarzom.

Rok później w ramach finału WOŚP m.in. po Krakowie jeździł specjalny tramwaj, w którym kwestowali aktorzy Starego Teatru. Pieniądze zbierano też np. podczas turnieju tańca towarzyskiego. W samo południe na ulicach Nowej Huty próbowano stworzyć „łańcuszek ludzkich serc”. Wśród trzymających się za ręce pojawił się m.in. ówczesny prezydent Krakowa Józef Lassota.

W 1997 r., podczas V finału WOŚP hasło „Jurek, gramy dalej!” skandowało prawie 3 tys. młodych ludzi pod Ratuszem - na wezwanie Jurka Owsiaka, by zapalić światełko do nieba.

Z kolei np. w 1999 roku Czytelnicy mający połączenie internetowe mogli cały czas śledzić pracę sztabu na stronie „Dziennika Polskiego”.

Warto wspomnieć osobno krakowską Punkową Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy, ponieważ spośród imprez zamkniętych WOŚP ta zbierała zawsze najwięcej pieniędzy. Wystartowała w 1993 i grała aż do 2003 roku. - Z roku na rok była coraz większa. Pierwszy koncert zorganizowałem w Domu Kultury „Solvay”. Rok później przenieśliśmy się do hali Sokoła, potem do hali Korony, następnie trzy razy finał odbył się w Klubie 38 (obecnie Studio), a na koniec na hali Wisły - wymienia Janusz Krzeczowski, organizator tych koncertów.

Razem z Orkiestrą Jurka Owsiaka dorosło już jedno pokolenie Polaków. Ci młodzi ludzie nie pamiętają pierwszych tygodni stycznia bez czerwonych serduszek, bez wolontariuszy na ulicach, bez telewizyjnych transmisji z warszawskiego sztabu WOŚP.

Jednym z nich jest 29-letni Leszek Olejarczyk, który kwestował z mamą na ulicach Krakowa od dziecka, a od 2001 roku pracuje z rodzicami, nauczycielami w Krakowskim Międzyszkolnym Sztabie Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy.

- Moje najwcześniejsze Orkiestrowe wspomnienia? To chyba kwestowanie z mamą na ulicach Kazimierza. Podeszła do nas bardzo zdenerwowana starsza pani. Myśleliśmy, że jest przeciwna tej zbiórce pieniędzy, a okazało się, że zaczęła ściągać pierścionek z palca i łańcuszek z szyi. Była bardzo przejęta, że może pomóc - opowiada Leszek Olejarczyk.

Wiele wspomnień zostało także z organizacji 9. finału w Szkole Podstawowej nr 14 (dziś Gimnazjum nr 3) przy ulicy Wąskiej w Krakowie. Tam Krakowski Międzyszkolny Sztab Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy rozpoczął swą działalność. Emocji było co niemiara. Leszek Olejarczyk był jeszcze dzieckiem, ale pomagał rodzicom, jak mógł.

- Przy tym sztabie pracowało 180 wolontariuszy. Wtedy to była ogromna liczba. Był chaos, bo dopiero się tej organizacji uczyliśmy. Dziś mamy 800 wolontariuszy i wszystko odbywa się bardzo płynnie. Jeden starusieńki komputer z wielkim monitorem stał na biurku, a pieniądze liczyło się ręcznie. Był też pan z banku, który przyniósł maszynę do liczenia monet, a ona była tak głośna, że nic nie było słychać - wspomina pan Leszek. - Jak się tam wsypało worek monet, to nikt nie mógł nic mówić przez najbliższą minutę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski