Jechaliśmy rozmawiając przez pełne Ludowych Milicjantów ulicę Pragi, - A co to, vysilaczka? - zesztywniał nagle, pokazując na gruby kabel anteny zamocowanej na bocznej szybie poloneza. - Słowo honoru, tylko przyjimaczka, antena odbiorcza - zapewniałem gorąco. Havel kiwał głową, że wierzy, ale przy pierwszym hamowaniu, niby przypadkiem, wyrwał kabel z aparatu radiowego…
Havla widziałem po raz pierwszy na pierwszym legalnym, wymuszonym na władzach czechosłowackich przez Mitteranda zgromadzeniu opozycji w 1988 roku. Podobnie jak inni działacze Karty 77 przed wejściem na parkową ławkę podkładał sobie gazetę). Kolejny raz prezydent in spe mignął mi w tłumie uciekinierów niemieckich szturmujących ambasadę RFN i porzucających na Malej Stranie setki, jeśli nie tysiące wartburgów i trabantów.
Gdyby nie ten widok można było odnieść wrażenie, że w Czechosłowacji - a była to już jesień 1989 roku - nie dzieje się nic szczególnego. Telewizja rozpoczęła emisję wieloodcinkowego serialu „Komuniści” (obecni członkowie partii wierni aż do bólu), a nad Placem Wacława nadal świecił niczym Titanic ogromny napis ZE ZWIĄZKIEM RADZIECKIM PO WSZE CZASY I NIGDY INACZEJ. Pierwszymi, których uszczęśliwiła Aksamitna Rewolucja była młodzież szkolna i dzieci plus studenci i aktorzy, strajkujący (jako jedyni) przez kilka tygodni.
Mój sąsiad, działacz związkowy wysokiej rangi wracał do domu z pracy o 16,00. Po obiedzie małżonka przy windzie, żeby wszyscy widzieli, całowała go w czoło i poprawiała szalik: - Idź, idź, Zdenku, walcz za ojczyznę, tylko pamiętaj, że o siódmej zaczyna się serial! 400-tysięczny tłum niósł hasła: „Polacy robili swą rewolucję 10 lat, Węgrzy 10 miesięcy, Niemcy 10 tygodni, my - 10 dni”.
Z balkonu na placu Wacława przemawiał prawie zupełnie nieznany czeskiemu, a osobliwie słowackiemu ogółowi syn praskich burżujów Vaclav Havel, mając przy boku świeżo przybyłego rejsowym autobusem z Bratysławy Aleksandra Dubczeka, legendę Praskiej wiosny A.D. 1968. Dubczek był stuprocentowo pewny prezydentury, ciężko przeżył rozczarowanie, ale cóż, w Niebie zapisano inaczej…
Wszystko toczyło się według planu, Gorbaczow naciskał z Moskwy, w telewizji i w radiu Havel pojawiał się coraz częściej, zawsze w tym samym wyświechtanym bordowym swetrze, obiecując, że „teraz i zawsze” nie będzie korzystał z oszukańczego, stosowanego przez komunistów promptera (czytnika). 29 grudnia wprowadził się do największej siedziby głowy państwa na świecie - na Hradczany. Na kilka godzin przed ingresem przypomniał sobie, że nie ma garnituru.
Udostępnione przez tyczkowatego księcia Schwarzenberga spodnie były za długie, wypożyczonemu od komunistów krawcowi drżały ręce i w rezultacie Havel pokazał całemu światu gołe łydki, zaś agencja AFP doniosła,że nowy prezydent „zademonstrował otwarcie swą przynależność do loży masońskiej Wschodu”, numer - jeśli dobrze pamiętam - 273.
Teraz trzeba było tylko pozamiatać. W kwietniu 1990 licznym jeszcze (dziś również) niedobitkom partii komunistycznej - zgodnie z sugestiami prezydenta - odmówiono zgody na pierwszomajową demonstrację na placu Wacława: termin jak się okazało, został już zarezerwowany dla kogo innego na najbliższe pół wieku. Park miejski też odpadał z uwagi „na okres lęgu ptaków”. Z tych doświadczeń (bez podania źródła natchnienia) mają zamiar korzystać obecne polskie elity decydenckie. Ha, ostrzegam tylko - w trosce o dobre samopoczucie o. Rydzyka - przed pokazywaniem publicznie gołych łydek.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?