Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Już trzydzieste, czwarte!

Redakcja
Odbywające się już po raz trzydziesty czwarty Dni Muzyki Organowej rozpoczęły się w piątek, jak każe tradycja, utworem wokalno-instrumentalnym. W sali filharmonii Tomasz Bugaj poprowadził Glorię Francisa Poulenca w setną rocznicę urodzin kompozytora, którego twórczość, jak mało kogo, wciąż spotyka się z diametralnie różnymi ocenami. Jedni są jej gorącymi admiratorami, inni zarzucają kompozytorowi zły gust, wręcz trywialność. Prawdą jest, że w jego muzyce banalność miesza się z wzniosłością, głębokie przeżycie z groteską i pastiszem. Ale Poulenc był jednocześnie osobowością prawdziwie twórczą i z tego przedziwnego konglomeratu stworzył sobie tylko właściwy język, który przepojony artystyczną szczerością stanowi o wartości jego muzyki. Gloria jest tego najlepszym przykładem. Jej radosny, ekstatyczny nastrój przypomina nieco średniowieczne śpiewy i tańce pobożnych pielgrzymów z franciszkańską prostotą wielbiących Boga. W ten nurt religijnej prostoty wpisują się też modlitewne sopranowe arie pięknie zaśpiewane przez Zofię Kilanowicz. Ale by Gloria Poulenca zajaśniała pełnym blaskiem, musi być idealnie wykonana, mieć francuską lekkość i rytmiczną precyzję. Tej lekkości i precyzji (nie tylko rytmicznej, również intonacyjnej) brakło nieco w piątkowym wykonaniu i Glorii, i następującego po niej Koncertu g-moll Poulenca na organy, smyczki i kotły, w którym pełną barw partię solową grał, jak zwykle znakomicie, Joachim Grubich. Jednego z najlepszych polskich wirtuozów gry organowej słuchaliśmy też w III symfonii c-moll "Organowej" Saint-Sae¨nsa. Wielkie romantyczne dzieło, choć bardzo rzadko wykonywane, bliższe okazało się krakowskim filharmonikom niż muzyka Poulenca. Może i dlatego, że będące hołdem złożonym przez kompozytora zmarłemu wówczas Ferencowi Lisztowi bliższe jest klimatem rozlewności niemieckiego romantyzmu niż gallickiej cierpkości.

Dni Muzyki Organowej

Pierwszy recital tegorocznych Dni odbył się w sobotę w kolegiacie św. Floriana. Przy odrestaurowanych kolegiackich organach zasiadła Mirosława Semeniuk-Podraza. Obchodząca niedawno 25-lecie pracy artystycznej i pedagogicznej artystka przedstawiła bardzo interesujący i świetnie wykonany program. Utwory Muffata, Frobergera, Clérambault, Bacha i Buxtehudego w jej wykonaniu dały obraz różnych szkół organowych w epoce baroku, tym ciekawszy, że Mirosława Semeniuk-Podraza trafnie dobraną rejestracją, rodzajem zdobień, artykulacją właściwą dla każdego dzieła to bogactwo barokowej muzyki organowej dobrze uwypukliła.
Obok przeżyć artystycznych koncerty zrodziły również pewne wątpliwości. Pierwsza dotyczyła języka, w jakim wykonano Glorię Poulenca. Nie wiemy, jaką wymową posługiwali się starożytni Rzymianie. Badania językoznawców pozwalają przypuszczać, że różniła się ona od dzisiejszej. Tym niemniej wielowiekowa tradycja wykształciła pewne obowiązujące nas normy. Każdy naród modyfikuje je lekko naginając do specyfiki swojego języka, ale wydaje mi się, że powinny być to modyfikacje lokalne. Kardynał Wojtyła w Krakowie posługiwał się niegdyś polską wymową łaciny. Gdy został biskupem Rzymu, przyjął wymowę włoską, by być w zgodzie ze swymi parafianami. Dlaczego od tego momentu u nas rozpleniła się włoska wymowa, stosowana zresztą wybiórczo, jak komu wygodnie, Bóg to wiedzieć raczy! Może wyrażamy w ten sposób solidarność z Ojcem Świętym? Ale dlaczego na piątkowym koncercie łaciński przecież tekst Glorii brzmiał z francusko-włoska? Ze względu na narodowość kompozytora? Jestem zagorzałą zwolenniczką wykonywania kompozycji wokalno-instrumentalnych w języku oryginału, ale w tym wypadku trudno mi znaleźć uzasadnienie. Przecież językiem oryginału dla Glorii jest łacina i w wykonaniu polskiego zespołu dla polskiej publiczności chyba bardziej na miejscu byłaby tradycyjna polska jej wymowa.
Druga wątpliwość zaczęła mną targać, gdy posłyszałam strój odremontowanych organów w kolegiacie św. Floriana. Przywracając im świetność sprzed przeszło dwustu lat, również nastrojono je według dawnych reguł. Przypomnę, że w XVII, XVIII wieku używano różnych strojów, nim wskutek trudności, jakie sprawiały grającym, postanowiono je ujednolicić, zastępując je strojem tzw. temperowanym. W czasie recitalu Mirosławy Semeniuk-Podrazy mogliśmy się przekonać, jak zaowocował eksperyment zastosowany przez kierujących remontem instrumentu w kolegiacie. Otóż przede wszystkim znacznie zawęził repertuar, który można na tych organach wykonać. Nawet niektóre utwory z epoki baroku (np. Toccata Georga Muffata) brzmiały na nich po prostu źle, tym bardziej że i poszczególne głosy organalne nie współbrzmią w tym instrumencie w tutti należycie. A przecież organy u św. Floriana nie są tylko eksponatem muzealno-naukowym. Na co dzień powinny służyć liturgii i towarzyszyć śpiewom wiernych. Jak musi się gimnastykować organista, by dysponując tak nastrojonym instrumentem nie ranić uszu wiernych? Czy nie należało znaleźć jakiegoś rozsądnego kompromisu?
ANNA WOŹNIAKOWSKA

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski