Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kaczyński: Nie mam rentgena w oczach, więc mogę się mylić [WYWIAD]

Paweł Siennicki
Jarosław Kaczyński: - Jestem przekonany, że już niedługo trybunał będzie mógł normalnie pracować i nikt nie będzie mu przedstawiał żadnych zarzutów
Jarosław Kaczyński: - Jestem przekonany, że już niedługo trybunał będzie mógł normalnie pracować i nikt nie będzie mu przedstawiał żadnych zarzutów fot. Michał Dyjuk
Polityka. Za rok powiem „sprawdzam”. Po ubiegłotygodniowej rekonstrukcji Mateusz Morawiecki ma taką władzę, jaką chciał, i będzie z niej rozliczany - mówi Jarosław Kaczyński, prezes PiS.

- Jest Pan znany z angielskiego poczucia humoru - a mianowanie Adama Lipińskiego ministrem ds. gender jest tego przejawem, prawda?

- Jeśli już, to jest to przejaw poczucia humoru pani premier. Pewnie też angielskiego.

- Ale Pana Prezesa ta nominacja pewnie rozbawiła.

-Nie, dlaczego? Kto zna życiorys Adama Lipińskiego, wie, że ta nominacja jest jak najbardziej uzasadniona. On był aktywny społecznie jeszcze w latach 70., 80. - choćby w Centrum Demokratycznym we Wrocławiu czy dziś zapomnianym Ruchu Społecznym „Solidarność”. Był także związany z kwestią równouprawnienia kobiet. Myśmy nigdy nie kwestionowali tego, że w tej sprawie jest sporo w Polsce do załatwienia. Tyle że patrzymy na to z innej perspektywy niż niewielkie mniejszości. Nie chcemy ich atakować, ale nie widzimy powodu, dla którego one mają odgrywać decydującą rolę.

- Rząd Beaty Szydło ma już 11 miesięcy. Jak sobie radzi z realizacją programu PiS?

- Realizacja tego programu jest rozłożona na wiele lat. Tylko w ten sposób zdołamy Polskę zmienić, odejść od modelu, który został przyjęty po 1989 r. i jest w pewniej mierze obciążony pozostałościami komunizmu - ale także jest bardzo poważnie obciążony błędami tej wersji kapitalizmu, którą my przyjęliśmy, a która obowiązywała na Zachodzie w latach 80. To połączenie jest bardzo toksyczne i chcemy je zmienić, ale to jest zadanie na osiem lat, lekko licząc.

- Czyli teraz nie można nic powiedzieć o rządzie?

- Teraz mamy fazę wstępną - i ta faza postępuje dobrze. Oczywiście, zawsze trafią się jakieś doły na drodze, ale przechodzimy przez nie.

- Podoba się Panu tempo, w jakim jedziecie po tej drodze?

- Zdarzały się momenty, kiedy byłem niezadowolony, na przykład w pewnym momencie nie wiedziałem, gdzie jest plan przebudowy służby zdrowia. Ale teraz wiem, że jest, że na jego podstawie powstaje ustawa.

- Czy są jakieś obszary, które budzą Pana obawy?

- Teraz wprowadzamy porządek w obszarze Skarbu Państwa. Choć w przeciwieństwie do naszych poprzedników natychmiast reagujemy na jakiekolwiek doniesienia o możliwych zjawiskach patologicznych.

- Wie Pan, że program „500+” jest nazywany „kaczorowym”?

- Tak, słyszałem o tym - choć dzieje się tak tylko w części kraju. Dla mnie to powód do dumy, bo rzeczywiście ja ten program wymyśliłem. To jest program przede wszystkim przeciwko nędzy, bo czy będzie miał skutki pronatalistyczne, dziś trudno ocenić. Mam nadzieję, że będzie, choć podejrzewam, że dopiero „Mieszkanie+” naprawdę odegra taką rolę. To będzie program wyzwolenia - bo przecież kredyty hipoteczne na zakup mieszkania to niewola. Chcemy tę niewolę w Polsce ograniczyć.

- Pan wymyślił „500+”. A kto wymyślił Mateusza Morawieckiego w PiS?

- Prawdę mówiąc, nie wiem, kiedy on się po raz pierwszy zetknął z naszym środowiskiem, to się działo poza mną. Zdaje się, że współpracował ze świętej pamięci Olą Natalli-Świat, a chyba także ze świętej pamięci Grażyną Gęsicką. Na pewno współpracował z Beatą Szydło i to przede wszystkim ona wprowadziła go do naszego środowiska.

- Kto go Panu zarekomendował?

- Właśnie pani premier. Od dłuższego czasu wiedziałem, że on jest, ale nie znałem go osobiście. Poznałem go stosunkowo niedawno, przed wyborami. Zrobił na mnie wrażenie człowieka, który może coś w gospodarce zdziałać. Teraz będziemy weryfikować, na ile jego pomysły będą wychodzić. Pewnie nie wyjdą w 100 proc. Ale nawet jeśli uda się w 80 proc., będzie to gigantyczny postęp dla polskiej gospodarki - przede wszystkim pod względem jakości. Uważamy też, że poziom polskiej własności w polskiej gospodarce jest zbyt niski i chcemy go podnieść. To jest bardzo ważny cel programowy.

- Mateusz Morawiecki otrzymał pełnię władzy w gospodarce. To wyraz Pańskiej determinacji w chęci zrealizowania jego programu?

- To nie jest wyraz mojej determinacji - natomiast powinni ją wykazywać Mateusz Morawie-cki i pani premier, która jest jego zwierzchnikiem.

- Kontrola nad sektorem gospodarczym była dwugłowa, teraz po odejściu Pawła Szałamachy jeden bezpiecznik został zdemontowany. Został jakiś?

- Nigdy nie myślałem o Pawle Szałamasze jako o bezpieczniku, lecz po prostu jako o ministrze finansów, który miał w pierwszym okresie przeprowadzić nas przez proces zwiększenia wydatków społecznych - i to zrobił. Ale teraz przechodzimy do drugiej fazy, a w niej potrzebna jest większa integracja, zmiana formuły resortu finansów. W tej drugiej roli Paweł Szałamacha odnalazłby się z większą trudnością. Ale jego rola cały czas będzie bardzo poważna, przekonacie się o tym niedługo.

- Kiedy powie Pan Mateuszowi Morawieckiemu „sprawdzam”?

- Za rok. Po ubiegłotygodniowej rekonstrukcji ma taką władzę, jaką chciał, i z niej będzie rozliczany. Oczywiście, nikt od niego nie oczekuje, że w tym czasie zrealizuje cały swój plan, ale w ciągu roku powinno być widać, czy on rusza. Czy założony w nim mechanizm, który najkrócej można określić jako obudzenie polskiego kapitału, rzeczywiście działa.

- PiS szedł do władzy, obiecując zerwanie ze starymi układami. Ile ich jeszcze zostało w Polsce do rozbicia?

- Nikt nie jest w stanie tego policzyć, bo mówimy o systemie, który - według mojej wiedzy - nie ma centrum. Zetknięcie społeczeństwa socjalistycznego zmaltretowanego potwornie przez wojnę z ideą permisywizmu liberalnego z elementami darwinizmu społecznego, przeświadczeniem, że kto silniejszy, ten lepszy, a kto nie daje rady, to jego wina. To się okazało niesłychanie niszczące i prowadzące do budowy układów w różnych sferach państwa: samorządach, spółkach Skarbu Państwa, sektorze prywatnym. Oczywiście, takie sytuacje mają miejsce wszędzie na świecie - ale obecnie obowiązująca forma kapitalizmu to pogłębia i trzeba próbować to ograniczyć. Gdyby robiono to wcześniej, Polska byłaby dziś krajem sprawniejszym, mniej imposybilnym.

- Jak Wam idzie z korektą systemu? Może Pan już powiedzieć, że Polska Michnika upadła?

- Mówienie o Polsce Michnika to jednak przesada, choć na pewno przez tych dwadzieścia parę lat odgrywał wielką rolę i - w mojej ocenie - rolę jednoznacznie złą. Obecnie ta Polska, o którą pytacie, jest mocno osłabiona, ale wściekle się broni.

- Na razie wasza ekipa musi walczyć z - by użyć Pana słów - „brudnymi sieciami”, które wyrosły wokół was. O tyle uderzające, bo takimi słowami opisywał Pan zwykle Polskę Michnika, nie własne środowisko.

- Powiedziałem tak, bo pojawiły się patologie. Nie chcę mówić niczego przedwcześnie, mam nadzieję, że odpowiednie organa będą działały tak, że wszystko będzie można pokazać. Tym się różnimy od naszych przeciwników, że zamiast próbować konstruować medialną obronę różnych skandali, próbujemy to rozwiązać metodą praworządną. I pokazać, że nikt nie ma przywilejów, ochrony - każdy odpowiada za to, co robi.

- Jest podejrzenie, że nieuczciwie zachowywały się osoby, którym Pan powierzył stanowiska w spółkach Skarbu Państwa. A zawsze Pan akcentował znaczenie standardów etycznych.

- Przepraszam, ale to nie jest tak, że mam rentgen moralny w oczach. Nie mam, w związku z tym mogę się mylić - umiem się do tego przyznać. Nie mówiąc już o tym, że z tym dobieraniem sprawa jest dużo bardziej skomplikowana, niż jest powszechnie głoszone. W ogóle mówienie o tym, że jestem dyktatorem jest zabawne i komiczne. W Polsce szaleje opozycja, „dyktator” jest nieustannie obrażany najbardziej wulgarnymi słowami, większa część mediów jest przeciw jego obozowi politycznemu, a na ulicach można robić, co się chce, łącznie z zakłócaniem naszych uroczystości żałobnych. To jest dyktatura? To taka sama prawda jak to, że rozmawiamy na biegunie północnym. My mamy tylko część władzy, którą miała Platforma.

- Macie i rząd, i prezydenta.

- Ale Platforma miała samorządy, ogromny wpływ w mediach - my nie mamy nawet 2 proc. z tego, co oni mieli - a do tego jeszcze kontrolę nad sądami. Nie mówię, że pełną, ale znaczną. Prowokacja dziennikarska to pokazała.

- Czy są osoby, na których się Pan szczególnie zawiódł w ciągu ostatniego roku?

- To nie jest kwestia moich osobistych zawodów. Są ludzie, którzy zrobili rzeczy wymagające reakcji. Pytanie, jak daleko ta reakcja musi pójść - ale to już pytanie nie do mnie, tylko do wymiaru sprawiedliwości.

- Czy chodzi o reakcję wobec osób związanych z Pana dawnym rzecznikiem Adamem Hofmanem?

- Panowie, ciekawość to pierwszy stopień do piekła.

- Ciekawość to najważniejsza cecha dziennikarza.

- Rozumiem, ale nie mam ochoty wdawać się w tego typu dywagacje, to nie ma sensu. Niektórzy sami się demaskują. Sprawa na poziomie partii rządzącej, czyli na takim, na jakim ja mam wpływ, została załatwiona. Reszta należy do wymiaru sprawiedliwości.

- Adam Hofman powiedział, że wszystkie decyzje w spółkach Skarbu Państwa były konsultowane „z najważniejszymi ludźmi w państwie”.

- Jest dzisiaj w Polsce zjawisko, by się powoływać na mnie, przy czym robią to ludzie, o których istnieniu nawet nie słyszałem. Choć też nie zamierzam twierdzić, że nie wiedziałem o żadnych nominacjach. O niektórych wyrażałem swoje zdanie. To tyle. Na pewno nie jest tak, że wszystkie nominacje były z nadania partii. Odwrotnie - ja sam ostrzegałem przed niektórymi wyborami, mówiąc, że to nieporozumienie.

- Do Sejmu trafiła kolejna ustawa związana z Trybunałem Konstytucyjnym. Była konieczna?

- W tej ustawie zapisane są w dużej mierze rzeczy, które były już wcześniej, uzupełnione jedynie o niektóre dodatki.

- To już trzecia ustawa o TK w ciągu ostatniego roku. Spora inflacja aktów legislacyjnych.

- Wcześniej nie było trybunału, który by mówił, że prawo go nie obowiązuje, tylko on decyduje, co jest prawem. Nawet za czasów świętej pamięci prezesa Mieczysława Tyczki tak nie było. Sposób działania, jaki zaproponował prezes Rzepliński, sprawia, że TK ustawia się de facto ponad prawem. Trybunał podlega artykułowi 7 konstytucji, czyli zasadzie legalizmu, art. 83, czyli każdy ma obowiązek przestrzegania praw RP, artykułowi 197, czyli obowiązkowi działania zgodnie z ustawą regulującą organizację i tryb działania TK, którą uchwala Sejm, a także artykułowi 10, który mówi o trójpodziale i równowadze władzy - co oznacza, że trybunał nie jest najważniejszą władzą, jest jednym z jej elementów.

- Trybunał najchętniej przypomina o artykule 190, który mówi, że jego decyzje są ostateczne.

- Z tego artykułu można rzeczywiście wyciągnąć wnioski, że jego decyzje są ostateczne i nikt nie może ich oceniać. Ale taki wniosek może wyciągnąć tylko osoba, która nigdy nie miała styczności z prawem. Bo już student pierwszego roku prawa uczy się o tym, jak interpretować prawo. Nie można tego robić poprzez odwołanie się do tylko jednego przepisu i udawać, że innych nie ma. Konstytucja jak całe prawo jest systemem. Konkretne przepisy trzeba interpretować, patrząc na całość, to elementarz prawniczy. Dam przykład.

- Słuchamy.

- Według artykułu 149 Kodeksu karnego za zabójstwo grozi od ośmiu do 25 lat więzienia albo dożywotnie więzienie. Gdyby więc pięciolatek zrzucił przypadkiem komuś na głowę ciężki kamień i w ten sposób go zabił, to musiałby dostać za to minimum osiem lat - jeślibyśmy się kierowali tylko tym jednym przepisem. Ale tak to nie działa. W tej sytuacji trzeba jeszcze uwzględnić regulacje o wieku, od którego obowiązuje odpowiedzialność karna, przepisy o winie i wiele innych artykułów znajdujących się w różnych kodeksach. Dokładnie tak samo jest z konstytucją. Artykuł 190 musi być czytany z innymi, w szczególności z artykułami 7, 10, 83 i 197.

- Dlaczego więc TK działa inaczej? Ile w tym wszystkim jest osobistych ambicji prezesa Rzeplińskiego?

- Sądzę, że bardzo dużo. Choć nie znam go dokładnie.

- To Pana kolega ze studiów.

- Kolega w tym sensie, że byliśmy na jednym roku, ale nie przypominam sobie, byśmy choć jedno słowo ze sobą zamienili w tym czasie. Już bliżej do siebie mieliśmy podczas służby wojskowej w jednej kompanii.

- Rzepliński wspominał o tym, że służyliście razem w wojsku.

- Ale mówi nieprawdę. Nie służyliśmy w żadnych wojskach pancernych, tylko w piechocie, byliśmy tzw. zającami. Zresztą tam nasze drogi też się nie przecinały, gdyż ze względu na różne nazwiska byliśmy w innych plutonach. W tym czasie słyszałem tylko o nim sporo. Nie były to dobre opinie. Ale nie będę ich tu przytaczał. W każdym razie koledzy w akademiku go nie lubili.

- Problem trybunału będzie wyglądał inaczej, gdy w grudniu Rzepliński z niego odejdzie?

- Tak. Jestem przekonany, że już niedługo dojdziemy do sytuacji, w której trybunał będzie mógł normalnie pracować i nikt - łącznie z Komisją Wenecką - nie będzie mu przedstawiał żadnych zarzutów.

- Prezes TK wspomniał, że nie musi być związany trybem wyboru następcy zapisanym w ustawie o trybunale.

- Tyle że regulaminami nie można uchylać ustaw. Takiego regulaminu nie da się opublikować - a z kolei bez publikacji on nie będzie ważny. On zdaje się zupełnie zapomniał, że studiował prawo. Nic dziwnego, przecież po studiach zajmował się kryminologią. Dobrze, gdy kryminolog zna prawo, ale w gruncie rzeczy to dział socjologii.

- Gdy Pan patrzy z perspektywy czasu - warto było zaczynać konflikt wokół trybunału?

- Oczywiście, że tak. Prawo musi być przestrzegane, a oni je złamali w kwestii wyboru wszystkich pięciu sędziów.

- Tyle że ten spór stał się pretekstem do tego, by dorobić PiS gębę.

- Bez tego konfliktu trybunał by uchylał ustawy przez nas uchwalone. Może nie tę o „500+”, ale wiele innych na pewno - i byłby krzyk, że rząd łamie nieustannie konstytucję. Skutki europejskie byłyby podobne, gębę i tak by nam przyprawiono.

- Dziś działanie PiS ułatwia słabość opozycji. Mógłby Pan strawestować słowa Tuska i powiedzieć: nie mam z kim przegrać?

- Nie jestem tak nieostrożny jak Tusk. Poza tym w polityce nigdy nic nie wiadomo. Mnie w niej wielokrotnie grzebano, a mimo to jestem dziś dość wpływowym posłem.

- Kto jest dziś Pana głównym politycznym przeciwnikiem?

- On się jeszcze do końca nie wyklarował, choć pewnie będzie to Platforma. Przede wszystkim dlatego, że ma nieporównywalnie większe zasoby niż Nowoczesna, poza tym na czele tej partii stoi człowiek, który wie, że Konstytucja 3 maja w Polsce nie obowiązuje. Nie chcę przeceniać erudycji Grzegorza Schetyny, ale na pewno jest nieporównywalnie większa niż pana Petru. Skąd oni kogoś takiego wzięli? Nie mam pojęcia.

- Opozycja jest rozbita, wy wprowadziliście świetnie przyjęty program „500+”, a mimo to w sondażach nie jesteście w stanie przekroczyć 40 proc.

- Chyba czytamy inne sondaże, bo jeszcze niedawno mieliśmy 51,4 proc. - choć ten wynik nie został ogłoszony. 40 proc. przekraczaliśmy wielokrotnie.

- Wielokrotnie byliście też poniżej tego poziomu.

- Rzeczywiście, ta kampania przeciwko nam przyniosła taki skutek, że nie dostaliśmy premii za sukces takiej, jakie dostawały inne partie. Ale wszystko rozstrzygnie się w 2019 r.

- Tyle że pierwszy rok rządów zawsze jest najłatwiejszy. Teraz będzie tylko trudniej.

- Nie jestem o tym przekonany. Przyszły rok pod wieloma względami będzie dla nas łatwiejszy niż ten. Trzeba bowiem uwzględnić jeszcze kontekst międzynarodowy.

- Co się stanie według Pana z Europą po Brexicie?

- To jeden wielki znak zapytania - łącznie z tym, czy wyjście z Unii Wielkiej Brytanii wymaga zmian traktatu, czy nie. Większość prawników uważa, że tak, właściwie tylko niemieccy twierdzą, że nie. Według mnie byłoby dobrze otworzyć traktaty, bo one wymagają zmiany. Model lizboński zupełnie zawiódł, doprowadzając m.in. do tego, że doszło do Brexitu. Ale zmiany wymagają naszej aktywności, która nie jest łatwa. Bez tego jednak do zmiany nie dojdzie. Dlatego przygotowujemy propozycję zmian i rozmawiamy o tym.

- Z Viktorem Orbánem rzucił Pan propozycję kontrrewolucji kulturalnej - ale nie słychać, by ktoś podchwycił temat.

- Czasami jest tak, że zanim jakieś słowa zaczną wywierać wpływ na rzeczywistość, musi minąć trochę czasu. Nie dysponujemy siłą Niemiec, Wielkiej Brytanii czy nawet Francji. Ale na pewno trzeba się starać, by zmienić obecny model. Bo sytuacja, w której hegemonem jest państwo na to zbyt słabe, inni milczą, a instytucje brukselskie działają w sposób pozatraktatowy, tworzy mechanizm poręcznej dla niektórych anarchii, który jednak do niczego dobrego nie prowadzi. Dlatego w pierwszej kolejności trzeba doprowadzić do tego, żeby prawo w UE rzeczywiście obowiązywało.

- Narzeka Pan na unijne instytucje, a w nich kluczową rolę odgrywa Donald Tusk. Jak Pan ocenia jego aktywność?

- Tusk to jest wielki problem. W Polsce toczą się postępowania i w Sejmie, i w prokuraturze, które mogą doprowadzić do tego, że zostaną mu postawione jakieś zarzuty. Czy taka osoba powinna stać na czele Rady Europejskiej? Mam daleko idące wątpliwości. Bo co się stanie, gdy on zostanie na drugą kadencję, a wtedy postawione zostaną mu zarzuty prokuratorskie? Dlatego uważam, że jego dalszy pobyt w Brukseli jest bardzo ryzykowny - przede wszystkim dla Unii Europejskiej. A Polsce też nic nie przynosi.

- Wyobraża Pan sobie sytuację, w której polski rząd nie popiera jego kandydatury na drugą kadencję w radzie?

- Tak, wyobrażam sobie - z powodu przeszkód, które przed chwilą wymieniłem. Ale proszę pamiętać, że w tej sprawie prawo weta nie obowiązuje, tak że nawet nasz sprzeciw o niczym nie przesądzi. Uważam jednak, że powinniśmy UE ostrzec przed ewentualnymi problemami.

- Jaki wpływ na tę opinię o Polsce, która jest teraz w świecie, mają Polacy, takie osoby jak Radosław Sikorski czy Anne Applebaum, która ma polskie obywatelstwo?

- Bardzo duży. Zresztą widać przynajmniej od czasu rządu Jana Olszewskiego, że wizerunek Polski jest kształtowany przez osoby, które uważają, że powinny mieć w naszym kraju monopol na władzę, wszelkie przywileje, beneficja związane z podziałem środków państwowych - a jak im się to zabiera, to natychmiast zaczynają się na Zachodzie skarżyć, że w Polsce rodzi się dyktatura albo upada gospodarka.

- Skąd wziął się u Pana pomysł, by w 2011 r. powiedzieć o „Budapeszcie w Warszawie”, które cztery lata później okazały się tak trafne?

- Miałem przekonanie, że tak należy wtedy powiedzieć.

- To był blef?

- Nie, nie blef - zarysowałem wtedy sytuację, do której powinniśmy dążyć, i widziałem pewne przesłanki, które dawały szansę na takie zwycięstwo. Swoją drogą w 2011 r. prawie do końca mieliśmy szansę na zwycięstwo. Wiedzieliśmy, że władzy nie przejmiemy, ale nawet wygrana o dwa promile byłaby dla nas bardzo ważna. Ale ostatni tydzień kampanii okazał się dla nas bardzo niekorzystny. Zresztą generalnie w naszych wszystkich kampaniach - poza jedną, prezydencką z 2010 r. - zawsze wszystko szło bardzo dobrze, ale w ostatnim tygodniu następowało załamanie. Cały czas nie udało mi się rozszyfrować, czego to jest efektem.

- Jak Pan ocenia współczesną Rosję? Czy to jest kraj, który nam zagraża? Dalej Pan uważa, że Kreml zawsze wchodzi tam, gdzie czuje słabość?

- Tak, dalej tak uważam - i widzę, że Rosja jest zagrożeniem. To jest państwo, które traci zasoby. Widzę analogię ze Związkiem Sowieckim. Wtedy kraj, dysponujący ogromnymi siłami zbrojnymi, nie zdecydował się jednak na użycie wojska - choć byli wojskowi popierający taki scenariusz, ale zostali zablokowani przez starych polityków z biura politycznego, którzy pamiętali wojnę i nie chcieli powtórki. Szukali innych źródeł zasobu, bez powodzenia. Dzisiejsza Rosja ma tamto doświadczenie, a systemy władzy się uczą. Wprawdzie Moskwa ma ciągle spore zasoby, na kilka lat jeszcze im wystarczą - ale trzeba też pamiętać, że one się kurczą każdego miesiąca. To niebezpieczna sytuacja. Jedyną reakcją na nią może być twardość, także w sferze zbrojeń.

- Ale zakłada Pan sytuację, w której wojsko będzie potrzebne na froncie?

- Polityka bezpieczeństwa jest z natury od czarnych scenariuszy. Ale proszę pamiętać, że spektrum możliwych działań jest szerokie. Od otwartej wojny, która jest mało prawdopodobna, po różnego rodzaju ograniczone działania w Europie czy poza nią.

- Jest Pan zadowolony z prac komisji smoleńskiej czy prokuratury w sprawie katastrofy smoleńskiej?

- Zaskoczę panów, ale niewiele na ten temat wiem. Nie jestem na co dzień informowany. Wydaje mi się, że to idzie we właściwym kierunku, że ruszyło śledztwo. Wiem też, że będziemy świadkami spraw bardzo nieprzyjemnych, mówię teraz o ekshumacji zwłok, ale jest to naprawdę konieczne.

- Już teraz ta sprawa wzbudza oburzenie części rodzin.

- Polska prokuratura w 2010 r. nie wykonała elementarnych czynności jak oględziny czy sekcja zwłok. Należało je przeprowadzić, nawet w Rosji. 119 Polaków zginęło w czasie zagranicznych misji wojskowych i wszyscy po powrocie do kraju zostali poddani sekcjom. W tym przypadku stało się inaczej, a argument o zagrożeniu sanitarnym, jakie w takim przypadku rzekomo miało się pojawić, to tylko bajka. Pytanie, co było powodem takiego zachowania. Czy to, że Tusk walczył o stanowisko w Brukseli i nie chciał być oskarżany o rusofobię? Trudno powiedzieć. Faktem jest, że zastępca polskiego ambasadora w Moskwie Piotr Marciniak złożył wniosek o eksterytorialność miejsca katastrofy, ale ten wniosek został później wycofany. Na to jest odpowiedni artykuł Kodeksu karnego o zdradzie dyplomatycznej.

- Kiedy na Krakowskim Przedmieściu staną pomniki prezydenta Lecha Kaczyńskiego oraz ofiar katastrofy?

- W ciągu dwóch - trzech lat będzie to możliwe.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski