Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kamil Wojtkowski z Wisły Kraków: Żal do Legii Warszawa? To byłaby głupota

Justyna Krupa
Kamil Wojtkowski (z prawej) i Tibor Halilović
Kamil Wojtkowski (z prawej) i Tibor Halilović Anna Kaczmarz / Dziennik Polski / Polska Press
ROZMOWA. - Jak jesteś indywidualistą, to nie przeszkadza nawet brak akceptacji ze strony innych - mówi Kamil Wojtkowski, 20-letni piłkarz Wisły Kraków.

- Za Panem pierwszy sezon w Wiśle Kraków. Byłby pewnie bardziej udany, gdyby nie problemy ze zdrowiem.
- Gdyby nie te kontuzje to bym przynajmniej miał pewność, że momentami nie grałem, bo po prostu nie byłem w wystarczająco dobrej formie. A teraz się tego już nie dowiem. Ale trzeba patrzeć do przodu. Cieszę się, że nadal jestem w Wiśle i że ze zdrowiem już wszystko w porządku.

- Patrząc z perspektywy, jest Pan zadowolony, że z Niemiec wrócił Pan do ekstraklasy i właśnie do Wisły Kraków?
- Myślę, że mimo wszystko to był dobry pomysł z tym powrotem. W RB Lipsk tak nie mogłem zostać, bo zlikwidowano zespół rezerw. A w tym swoim pierwszym sezonie w Wiśle – jak na tak młodego jeszcze zawodnika – stosunkowo sporo minut spędziłem na murawie. Choć uważam, że stać mnie było na to, by tego czasu na boisku było jeszcze więcej.

- Zarówno trener Kiko Ramirez, jak i Joan Carrillo pochlebnie wypowiadali się o Pana umiejętnościach piłkarskich. Jednak wiosną grał Pan mniej regularnie, niż jesienią.
- Piłkarsko zawsze się broniłem. Niezależnie od tego, czy trener w klubie był zagraniczny, czy polski, czy ja wyjeżdżałem za granicę albo grałem w kraju – umiejętnościami piłkarskimi zawsze udawało mi się obronić. Choć małe poprawki zawsze można wprowadzić, bo wiadomo, że każdy się cały czas rozwija. Ale rzeczywiście często moje przerwy w grze były spowodowane drobnymi problemami zdrowotnymi. A jak człowiek z powodów zdrowotnych opuści jakieś treningi, to potem szkoleniowiec też do niego inaczej podchodzi. Choć za kadencji Carrillo bywało też tak, że wydawało mi się, że jestem aktualnie w dobrej formie, ale trener stawiał na innych graczy.

- Hiszpanów już w klubie nie ma, nastał polski szkoleniowiec. Jak wspomina Pan trenera Macieja Stolarczyka z okresu gdy pracował jako asystent w Pogoni Szczecin?
- Bardzo pozytywnie. Muszę przyznać, że w Pogoni trenerzy pierwszego sztabu byli bardzo zaangażowani w obserwację postępów u zawodników drugiej drużyny czy ekipy z CLJ. Później zresztą trafiłem do pierwszego zespołu.

- Kiedy odchodził Pan z Pogoni do Niemiec, Stolarczyk był już wówczas pełniącym obowiązki dyrektora sportowego. Niewystarczająco wierzył w Pana talent, by Pana zatrzymać?
- Nawet nie pamiętam, jaki on miał wówczas do tego stosunek. Ale myślę, że na takim etapie, na jakim ja wtedy byłem, jest sporo wzajemnego zrozumienia. Poza tym, jak rok temu zdecydowałem się wrócić do Ekstraklasy, to jednym z klubów, które zgłaszały się po mnie, była właśnie Pogoń Szczecin z dyrektorem Stolarczykiem. Ostatecznie teraz spotkaliśmy się w Wiśle.

- Skoro sam Pan przyznaje, że te kłopoty zdrowotne trochę stopują Pana karierę, to czy konsultował się Pan z kimś na temat tego, co można byłoby zrobić, żeby zminimalizować ryzyko takich urazów w nadchodzącym sezonie?
- Przez większość swojej kariery nie miałem takich problemów. W tym ostatnim sezonie też w większości były to kontuzje dość pechowe, rzadko kłopoty mięśniowe. Raz połówka zęba mi wyleciała podczas treningu. Wydaje się – śmieszna sprawa. Ale boli, trzeba załatwiać dentystów itd. Kiedy indziej przedziurawiony język… na takie rzeczy naprawdę nie ma się wpływu. Była też historia na obozie w Hiszpanii, kiedy rzeczywiście poczułem, że coś mnie zakłuło w mięśniu przy kopnięciu piłki. Poszliśmy na badania i tam aparaturę mieli rzeczywiście tak zaawansowaną, że wszystko mogli posprawdzać. Wydawało się więc, że są nieomylni. Stwierdzili, że mięsień jest naderwany i czeka mnie nawet 8 tygodni przerwy. Zwalniają mnie z obozu, nie kończę przygotowań wraz z drużyną, wracam do Krakowa i tutaj lekarze mówią, że w sumie wszystko jest w porządku. Ale człowiek już zdążył wypaść na pewien czas.

Wisła Kraków. Zobacz, w jakim składzie po zmianach i transferach zagra „Biała Gwiazda” w sezonie 2018/2019 [PEŁNA KADRA]

- Jeśli ta pechowa seria się skończyła, to teoretycznie nadchodzący rok to powinien być Pana sezon. Idealnie wpisuje się Pan w nową strategię klubu, którą ogłosił Arkadiusz Głowacki - stawiania na młodych Polaków.
- Życie trochę weryfikuje różne deklaracje. Trzeba spokojnie czekać na rozwój wydarzeń i nie ufać tylko temu, co człowiekowi mówią. Nie odnoszę się tu konkretnie do tego, co mówił dyrektor Głowacki, bo to jest super osoba. Podobnie zresztą myślę o trenerze Stolarczyku, to świetni ludzie. Ale w przeszłości zdarzało się, że byłem za bardzo łatwowierny i się przeliczyłem w niektórych sytuacjach. Niektóre osoby wmawiały mi co innego, a robiły co innego. Teraz po prostu robię swoje i spokojnie czekam, co się wydarzy. Tak, by nie przeżywać ewentualnego zawodu.

- Wspominał Pan w wywiadach, że jako młody chłopak taki zawód przeżył Pan w Legii Warszawa. Poszło o zamieszanie związane z Pana pobytem w Fulham Londyn. Nie ukrywał Pan, że miał do Legii żal o to, że zażyczyła sobie wysokiej kwoty za wyszkolenie, w efekcie nie chciał Pan podpisać już w Warszawie kontraktu.
- Została delikatna zadra. Ale to już taki świat. Ja zawsze miałem pewne wartości, których starałem się trzymać, bez względu na to, czy jestem w dobrej sytuacji finansowej czy słabej. Myślałem kiedyś, że wszyscy powinni tak funkcjonować. A przeliczyłem się trochę. Liczyłem, że jeżeli ktoś daje ci słowo i mówi: najważniejszy jest dla nas twój rozwój, to nie będzie w takiej sytuacji robić problemów. Sprawy potoczyły się inaczej. Nie mam jednak obecnie żalu do Legii, bo wszystko tworzą ludzie i w Legii już pracują inne osoby. Byłoby więc głupotą, gdybym teraz mówił, że mam do klubu wielki żal. Raczej wobec konkretnych osób, które wtedy podejmowały takie decyzje, a nie inne.

- Ostatnio pojawiły się pogłoski, że Legia sobie o Panu „przypomniała”. Przy okazji transferu Carlitosa do Warszawy, były plotki, że chętnie ściągnęliby również Pana. Jak Pan na to zareagował?
- Jeśli chodzi o Legię, to zainteresowanie było tylko wtedy, gdy wracałem z Niemiec i szukałem klubu w Ekstraklasie. A jeśli chodzi o te aktualne informacje, to tyle wiem, co przeczytam w Internecie. Ze mną nikt nie rozmawiał na ten temat. Wiadomo, że wokół klubu dzieją aktualnie różne rzeczy, Wisła jest w takiej, a nie innej sytuacji. Ludzie w związku z tym doszukują się różnych rzeczy. Ale ja nic więcej na ten temat nie wiem.

- Kiedyś mówił Pan, że jako młody chłopak traktował Pan grę w Legii jako spełnienie marzeń. Teraz warszawski klub też może być „obiektem westchnień” młodych zawodników, ze względu na możliwości, jakie oferuje. Choć z drugiej strony o regularną grę łatwiej młodym piłkarzom właśnie w klubach spoza ligowego topu.
- Legia to oczywiście wielki klub. I skłamałbym mówiąc, że nie robi wrażenia to, jacy piłkarze tam grają, ile ten klub ma mistrzostw Polski zdobytych itd. Ale jest mi dobrze tu, gdzie jestem teraz. Na razie nie zastanawiam się nad podejmowaniem kolejnych ruchów. A co do Legii, to nie wiem, zobaczymy jak to będzie w przyszłości. Aktualnie nie ma żadnego tematu.

- A Carlitosa będzie Panu brakowało?
- Momentami na pewno, bo miałem bardzo dobry kontakt z Carlosem. Wiadomo, że był fajnym kumplem, ale nie był też jedyną osobą w naszej szatni która nakręcała atmosferę. Myślę, że z tymi, którzy zostali będzie równie śmiesznie.

- Carlos miał swój własny świat, podobnie zresztą jak Pan. Czasem indywidualistom w piłkarskiej szatni nie jest łatwo.
- Jak jesteś indywidualistą, to nie przeszkadza człowiekowi nawet brak akceptacji ze strony innych ludzi. Różne były komentarze, jak przychodziłem do Wisły – że wyglądam jak Harry Potter, że okulary dziwne, z białym plecaczkiem chodzi i kto to jest w ogóle.

- Teraz już jest inny etap, dla kolegów został Pan „Justinem Bieberem”. Nie tylko z powodu bluzy z Justinem, ale i muzykalności.
- Fakt, krąży po szatni hasło „Justin”. Cóż, jeśli mam nastrój na to, by się ubrać w taki sposób, to po prostu to zrobię. Jeśli nie krzywdzę przy tym nikogo i robię to dla siebie, to myślę, że świat przez to przynajmniej nie jest nudny.

Wisła Kraków. Zobacz, w jakim składzie po zmianach i transferach zagra „Biała Gwiazda” w sezonie 2018/2019 [PEŁNA KADRA]

- Ten własny styl ubioru wypracował Pan dzięki pobytowi w Niemczech, czy to od dawna był Pana znak rozpoznawczy?
- Nie, pamiętam że już jak przebywałem w Londynie, przy okazji testów w Fulham, to od razu złapałem „zajawkę”. Choćby dlatego, że zobaczyłem tych czarnoskórych młodych facetów, którzy „bujają się” po ulicach Londynu. Tak samo w Stanach, gdzie ludzie żyją na luzie i jest wielka tolerancja dla drugiego człowieka. Ja też nie krytykuję tego, że ktoś sobie chodzi w najzwyklejszych ciuchach pod słońcem, czy tego, że sobie założy skarpetki do sandałów. Dopóki nie krzywdzi się innych, to wszystko jest w porządku.

- Dopóki piłkarz nie zawodzi pod względem sportowym, to się mu się ekstrawagancji w ubiorze i wyglądzie nie wytyka. Ale – jak pokazał przykład Grzegorza Krychowiaka po mundialu – gdy forma spada, to zaczyna się wypominanie stylu ubierania się i tym podobnych spraw.
- To normalne – dopóki jest wszystko dobrze, to wszyscy klepią cię po plecach. A jak coś jest nie tak, to dopiero się wtedy dowiadujesz jak to jest ważne, żeby mieć tych najbliższych ludzi wokół siebie. Do tego już tego przywykłem i dlatego ostatnio koncentruję się na najbliższych mi osobach – rodzinie, dziewczynie i przyjaciołach.

- Chociaż akurat żarty robione Panu w szatni przez kolegów bywają zabawne – np. numer z proszkiem w suszarce, który „wykręcił” Panu kiedyś Kacper Chorążka.
- Oczywiście, że jestem za tym, by sobie urozmaicać czas takimi akcjami. Wiadomo, że jak się trafi na czyjś gorszy dzień, a ty zrobisz mu żart to nie odbierze tego w taki sposób w jaki ty byś chciał. Ale ja zawsze z dystansem do tego podchodziłem. Nawet jak po tej akcji z suszarką przez piętnaście minut łzawiły mi oczy. Różne były sytuacje. Raz jak miałem wracać do domu, to ktoś mnie wepchnął do basenu w ciuchach. Na początku trochę się zdenerwowałem, bo nie miałem jak wracać do domu w tych ubraniach, ale dziś to wspominam ze śmiechem.

- Ten „Bieber” wziął się również stąd, że często w szatni i na klubowych korytarzach słychać Pana śpiew. Ponoć muzyka i gra na gitarze to Pana wielkie hobby.

- Nie ograniczam się tylko do jednego gatunku muzycznego, choć w większości słucham rapu. W domu mam gitarę akustyczną, ale lubię też pograć na elektrycznej jak wracam w rodzinne strony. Wujek ma tam w garażu porozstawiane różne instrumenty: perkusję, na której też sobie lubię trochę „połupać”, gitarkę elektryczną. W Krakowie mieszkam w bloku, więc nie byłoby sensu sprowadzać tu jakichś głośnych instrumentów. Sąsiadom by się to nie spodobało. Chociaż jednym z moich sąsiadów jest Tibor Halilović, więc z nim myślę, że jakoś bym się dogadał.

-Tibor by na policję nie zadzwonił z donosem o zakłócanie ciszy nocnej?
- Miejmy nadzieję, że nie. Gorzej z innymi sąsiadami. Chociaż czasem coś Tibor wspomina, że nie podoba mu się ta muzyka, którą puszczam. Słyszę czasem jak przez ścianę mnie ucisza. Ale jemu też się zdarza krzyczeć, jak go wkurzy gra komputerowa.

Rozmawiała Justyna Krupa

Wisła Kraków. Zobacz, w jakim składzie po zmianach i transferach zagra „Biała Gwiazda” w sezonie 2018/2019 [PEŁNA KADRA]

Sportowy24.pl w Małopolsce

Adam Nawałka: Kadra szersza niż podczas Euro, ale podstawowi zawodnicy w słabszej formie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski