MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Kapelusz kowbojski już mam

Redakcja
Fot. Anna Kaczmarz
Fot. Anna Kaczmarz
ADAM WODNICKI, pianista, profesor w University of North Texas College of Music w Denton, juror konkursów m.in. w Hongkongu, USA, Kolumbii, Portugalii, Czechach, mówi o swoich artystycznych wyborach

Fot. Anna Kaczmarz

Podobno jest Pan szczęściarzem?

- To prawda. Np. kiedy było trzeba, dostałem pracę na uniwersytecie w USA, mimo że wcale o nią nie było łatwo. Przypadkowo na jednym przyjęciu, gdzie było kilku muzyków, zostałem zaproszony do kameralnego muzykowania. Po paru utworach znany profesor altówki powiedział mi: "Słuchaj, ja chcę z tobą grać". I tak zaczęliśmy razem występować, co przyczyniło się do rozwinięcia mojej działalności koncertowej w USA i pomogło w otrzymaniu tej pracy. Te i inne podobne szczęśliwe przypadki dały mi możliwość ustabilizowania się w USA.
Czy kiedykolwiek Pan sądził, że będzie mieszkał w Teksasie?
- W życiu do głowy by mi to nie przyszło, a jednak tam mieszkam od 30 lat. Obie moje córki, młodsza, która robi doktorat z romanistyki i występuje także jako zawodowa tancerka, i starsza, która obecnie studiuje prawo w Londynie, tam się urodziły. Tak się moje życie potoczyło, że korzenie i początki zawodowe związane są z Polską, ale niemal całe życie artystyczne już z USA. Do Polski jednak przyjeżdżam regularnie, dwa razy do roku.
Nauczył się Pan jeździć konno? Umie Pan się posługiwać lassem?
- Nie. Nie noszę także przy sobie pistoletów, ale... mam w domu kowbojski kapelusz. I ponoć jest mi w nim do twarzy.
Widać trochę Ameryki już jest w Panu.
- Na pewno trochę Ameryki, lecz może więcej Teksasu. Teksas ma specyficzną historię i są tacy, którzy uważają, że powinien się oddzielić od Stanów Zjednoczonych Ameryki. Ale podejrzewam, że tak naprawdę nikt takich opinii nie bierze poważnie pod uwagę.
- Przyzwyczaił się Pan do klimatu Teksasu? Do krajobrazów wypalonych słońcem?
- Nie do końca. Ale dzięki Bogu wynaleziono klimatyzację. Bez niej byłoby ciężko tam wytrzymać.
35 lat temu, w czerwcu, zagrał Pan na estradzie Filharmonii Krakowskiej dyplom ówczesnej Państwowej Wyższej Szkoły Muzycznej w Krakowie.
- Pamiętam ten dzień. Wystąpiłem wówczas na estradzie, grając II Koncert fortepianowy B-dur Brahmsa, ten sam, który miałem teraz okazję znów zagrać w Filharmonii Krakowskiej. Choć w Krakowie występuję regularnie już od kilkunastu lat, jednak ten występ był moim powrotem szczególnie sentymentalnym, który zadedykowałem pamięci mojego profesora i teścia, Jana Hoffmana, pod kierunkiem, którego studiowałem tu w Krakowie.
Czy jest Pan zadowolony z tych 35 lat działalności artystycznej?
- Tak, oceniam je pozytywnie. Odnalazłem się na innym kontynencie, w innym społeczeństwie, robiąc to, co zawsze chciałem robić. Rozpocząłem pracę w Krakowie jako asystent prof. Jana Hoffmana w krakowskiej szkole; zacząłem też koncertować. W 1974 roku dostałem kilka wyróżnień na VIII Festiwalu Pianistyki Polskiej. W 1977 roku wyjechałem na stypendium do USA. I jestem tam do dziś. Nie lubię podsumowań, odsuwam je od siebie, bo choć wiele lat już za mną, nadal uważam, że należy patrzyć przede wszystkim w przyszłość. Mówi się, że wykonawca jest tyle wart, ile jego ostatni koncert. To nas, artystów, upodabnia do sportowców, którzy niezależnie od zdobytych medali są zawsze oceniani podług ostatniego startu.
Nie męczy Pana to ciągłe udowadnianie swojego pianistycznego poziomu? Ciągłe pokazywanie, że wiem, o co w muzyce chodzi?
- Trochę tak, ale rekompensuje mi to poczucie, że dzięki mojemu zawodowi na co dzień obcuję z tworami duszy, serca i umysłu największych geniuszy w historii. Dostarcza mi to szczęścia. Ciągłe studiowanie, rozmyślanie nad nieprawdopodobną perfekcją utworów Brahmsa, Chopina, Beethovena i innych wielkich twórców jest stanem trudnym do opisania, ale stanem wspaniałym. Konieczność ciągłej pracy w tym zawodzie staje się dla mnie sprawą drugorzędną. No cóż, robię, co muszę.
Jak Pan ocenia, czy pozostanie na stałe w Ameryce, czy była to dobra decyzja?
- A bo ja wiem... Wiele razy się nad tym zastanawiałem. Wiele razy nachodziła mnie myśl, jakby się moje życie potoczyło, gdyby można było wyjeżdżać z Polski tak, jak się dziś wyjeżdża. Wtedy miałem poczucie ciągłej niepewności, a może nie dostanę paszportu, może mnie nie puszczą itd. A jak ktoś nie wracał z zagranicy, to mówiło się, że zdradził ojczyznę.
A Pan się czuł jak zdrajca?
- Nie, zupełnie nie. Dostałem możliwość wyjazdu i postanowiłem z niej skorzystać. Wówczas w Polsce sytuacja nie była jednoznaczna i nikt nie wiedział, co nas tu czeka, jakie mamy perspektywy.
Co mówił prof. Hoffman dowiedziawszy się, że Pan wyjeżdża i pozostaje w Ameryce?
- Wyjeżdżałem na stypendium i on to całkowicie popierał i służył radą i pomocą. Mój teść był człowiekiem niezwykłym, bardzo delikatnym. Z jednej strony był wyjątkowej mądrości, co powodowało, że przyciągał wielu ludzi chcących otrzymać jego porady, ale z drugiej strony starał się nie mieszać w życie innych. Zdecydowałem się zostać i dzięki wielu zbiegom okoliczności dobrze wyglądających w memuarach, których nigdy nie napiszę, zadomowiłem się w Ameryce.
Pierwszą solową płytę poświęcił Pan muzyce Paderewskiego. Dlaczego?
- Postanowiłem zaprezentować nie tylko to, co jest mi bliskie, ale także to, co jest na świecie mało znane. Już od kilkudziesięciu lat w wytwórniach fonograficznych można zaobserwować tendencję szukania mniej znanych utworów lub kompozytorów. Dlatego wytwórnia zaproponowała mi sięgnięcie po Paderewskiego, po nagranie jego dzieł wszystkich. Na razie ukazały się tylko dwie płyty, trzecia nagrana czeka na wydanie.
Wówczas dużo Pan grywał Paderewskiego.
- Na początku lat 90. zetknąłem się bliżej z twórczością Paderewskiego, z sugestii pani Małgorzaty Perkowskiej-Waszek, krakowskiego muzykologa, w związku ze zbliżającą się wówczas 50. rocznicą jego śmierci oraz z uroczystością przewiezienia jego prochów do Polski. Zostałem zaproszony wtedy na występ do Krakowa i tak się rozpoczęła moja przygoda z Paderewskim. Nawet wykonywałem pełne recitale złożone tylko z jego utworów i zawsze, gdy mogłem do moich innych programów, koncertowych włączałem kompozycje Paderewskiego. Choćby na bis. Reakcje na jego muzykę były bez wyjątku znakomite. Wstyd powiedzieć, ale poza Polską to kompozytor prawie wcale nieznany. Uczestniczyłem także jako redaktor wykonawczy w wydaniu Dzieł Wszystkich Paderewskiego przygotowanym przez Musica Iagiellonica. To pierwsze zetknięcie z pracą wydawniczą sprawiło mi ogromną satysfakcję.
Paderewski łączy też Polskę z Ameryką, gdzie przez wiele lat mieszkał.
- Paderewski był obywatelem świata. Jego nazwisko głęboko zapadło w pamięć różnych narodów, mimo że upłynęło tak wiele lat od jego śmierci. Większość co prawda zna tylko jego słynnego Menueta G-dur, ale wielu też wspomina jego działalność polityczną, która przyczyniła się do odzyskania przez Polskę niepodłegłości.
Niewielu świetnych pianistów było premierami... i niewielu pozostawiło po sobie w Ameryce winnicę.
- Do dziś ta winnica z Kalifornii produkuje wina z etykietą, na której znajduje się podobizna Paderewskiego.
Od 30 lat jest Pan pedagogiem. Jak się uczy pianistów w Ameryce?
- Inaczej. Polski student fortepianu otrzymuje dwie godziny lekcji tygodniowo, w Ameryce tylko jedną. Według mnie jest to za mało. Poza tym w Ameryce większość szkół muzycznych należy do uniwersytetów. Podobno w Polsce zaczyna się to samo?
Na razie stało się tak z warszawską Akademią Muzyczną, która przemianowana została na Uniwersytet Muzyczny, ale uniwersytet samodzielny.
- Najważniejszą różnicą jest to, że poza pewnymi wyjątkami w Ameryce nie istnieje podstawowe i średnie muzyczne szkolnictwo. Czasem uniwersytety prowadzą tzw. zajęcia przygotowawcze, coś co można by porównać do polskiej średniej szkoły muzycznej. Jednak początkowe nauczanie w Ameryce odbywa się tylko na zasadzie prywatnej. Czasem grupa nauczycieli łączy się razem, tworząc szkołę, będącą namiastką tego, co w Polsce było szkołą I stopnia. To powoduje, że przygotowanie studentów amerykańskich jest dużo słabsze, np. z historii muzyki, harmonii, kontrapunktu itd. I nie mówię tutaj o talencie, bo to jest zupełnie inna sprawa. Cała nauka muzyki spoczywa początkowo na barkach nauczyciela instrumentu, który nie może podczas jednej czy dwóch godzin tygodniowo przekazać uczniowi to, co polskie dzieci otrzymują w szkole muzycznej.
Studenci mają przedmioty teoretyczne?
- Mają, choć istnieje duża elastyczność wyboru przedmiotów, co uważam za bardzo pozytywną cechę studiowania w Ameryce.
Jaki jest, sądząc na podstawie Pańskich studentów, poziom amerykańskiej pianistyki?
- Różnorodny. Mam grupę studentów znakomitych, wybitnie utalentowanych, dużo studentów dobrych i trochę słabych. Katedra fortepianu, gdzie uczę jest, moim zdaniem, bardzo dobra. W ciągu ostatnich lat mieliśmy sporo studentów na najwyższym poziomie, którzy wygrywali liczne konkursy. Najlepsi moi absolwenci koncertują, uczą, nagrywają płyty, a więc robią to samo co ja.
Przez 35 lat pianistycznej działalności systematycznie poszerza Pan swój repertuar. Nad czym ostatnio Pan pracuje?
- Właśnie nauczyłem się Koncertu fortepianowego fis-moll Zygmunta Stojowskiego, kompozytora polskiego, który pół życia spędził w USA, w Nowym Jorku. Uczył w Juilliard School of Music i wychował wiele pokoleń doskonałych pianistów. Był tak popularny, że założył własną szkołę. Mało kto wie, że zrobił on międzynarodową karierę jako kompozytor. Zupełnie zapomniany, teraz jego muzyka powraca w obieg koncertowy. W ostatnich latach staram się uczyć mało wykonywanych utworów Chopina. Grywałem Allegro de concert czy Bolero i Rondo Es-dur, utwory, których się w programach koncertowych nie spotyka. Takim koncertom towarzyszy duże zainteresowanie publiczności. Teraz, po występach w Europie, wracam do Ameryki i rzucam się w wir moich obowiązków. W przyszłym sezonie znowu przyjadę z koncertami.
ROZMAWIAŁA: AGNIESZKA MALATYŃSKA-STANKIEWICZ

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski