Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Karaoke, śliwkowy deszcz i kapcie toaletowe

Łukasz Gazur
Fot. Katarzyna Krause
Z Piotrem Milewskim o książce "Dzienniki Japońskie".

Skąd wziął się pomysł, by głównym bohaterem książki uczynić Japonię?
Myślę, że z miłości, którą darzę ten niezwykły kraj. Nie uświadamiałem sobie tego do momentu, w którym nie pojechałem tam po raz pierwszy. Było to w 1999 roku. Później była podróż w 2002 roku, która zaważyła na decyzji, by zostać tam na dłużej. Ale niedawno znalazłem zdjęcie z balu karnawałowego, gdzie jestem przebrany za judokę i mam oczy wymalowane tuszem. Więc chyba jednak od dawna mnie ciągnęło w tamtym kierunku.

Ile razy trzeba pojechać do Japonii, by napisać taką książkę?
- To jest książka, która opisuje moje dwa pierwsze wyjazdy. Pierwszy w tytułowym Roku Królika, drugi trzy lata później, w Roku Konia. Ale nie ukrywam, że bardzo pomogło mi, że pojechałem tam na 9 lat. Wydać książkę można nawet po jednym wyjeździe i pewnie też może być ciekawa. Ale by dobrze poznać Japonię, chyba to nie wystarczy. Ale mówię to intuicyjnie, po doświadczeniu, jakim jest 9 lat mieszkania w tym kraju.

Ma Pan poczucie, że wkradł się Pan do osobowości Japończyków, przedarł się przez fasadę uprzejmości, do wnętrza dalekowschodniej duszy? Uchodzą za ludzi z ogromnym dystansem do świata, skrytych i niedostępnych.
- Miałem dużo szczęścia, bo jednym z powodów, dla których się tam wybrałem, był fakt, że sporo osób tam znałem. Spotkałem je jeszcze w Europie i bardzo mi pomogły, gdy znalazłem się już w Japonii, szczególnie podczas pierwszego pobytu. Dzięki temu mogłem obserwować tamtą rzeczywistość nie tylko jako turysta, czyli ktoś, kto widzi pewne zjawiska powierzchownie, nie do końca rozumiejąc ich znaczenia i głębsze sensy. Mogłem zajrzeć za parawan, wejść w małą społeczność. Ale czy mogę powiedzieć, że zrozumiałem specyfikę tamtego świata do końca? Nie wiem, czy w ogóle można być pewnym, że się kogoś, w sensie drugiego człowieka, poznało do końca, więc tym trudniej jest sobie pozwolić na takie stwierdzenie, gdy mówimy o kimś, od kogo oddziela nas taka bariera kulturowa. Ale to jest akurat dla mnie najbardziej fascynujące.

Tak Pan opowiada o tej książce, że przychodzi mi do głowy pytanie, dlaczego dopiero teraz? Wcześniej napisał Pan przecież tom o Kolei Transsyberyjskiej.
- Mam dwie odpowiedzi na to pytanie. Po pierwsze, kiedy zacząłem myśleć o pisaniu książek, postanowiłem wybrać temat, który łatwiej mi będzie objąć. A kolej, ze stacjami, jasno zarysowanym planem podróży, łatwiej mi było przelać na papier. Ale jest też druga, niemniej istotna kwestia: chciałem złapać dystans do tematu. Właśnie o Kolei Transsyberyjskiej pisałem w Japonii. Dopiero po oderwaniu od tematu, z odległości i z przymrużenia oka widać to, co ciekawe, ma się poczucie hierarchii tematów. To wymagało ponad dwóch lat.

Czy osobie ze słowiańskim temperamentem łatwiej się odnaleźć w Japonii?
- Myślę, że Polakom łatwo wszędzie się odnaleźć.

Naprawdę tak Pan sądzi?
- To opinia, którą słyszałem nawet od Japończyków. Jesteśmy nacją, która się szybko aklimatyzuje, a dodatkowo jest bardzo otwarta. Jesteśmy bardzo elastyczni, nie mamy sztywnych zasad. Mamy w sobie ciekawość świata. Ale trzeba rozdzielić turystyczną ciekawość od bycia częścią świata, do którego się przybywa, by tam pomieszkać. To zupełnie zmienia sytuację.

Kiedy Pan zdał sobie sprawę, że tak jest? Że nie jest już Pan turystą, a człowiekiem, który tam mieszka?
- W Kraju Kwitnącej Wiśni jest tak, że gdy osoba, która tam przyjedzie, powie coś po japońsku, to każdy będzie komplementował nasze umiejętności, odpowie nam zwrotem "świetnie Pan mówi". Ale wystarczy, że pobędziemy tam dłużej, staniemy się częścią społeczności, każdy nasz błąd będzie wychwycony. Tak właśnie zrozumiałem, że przekroczyłem granicę, że jestem już bardziej swój. Zaczęto po prostu poprawiać moje błędy językowe. Po prostu dla osób, które są tylko na jakiś czas, są uprzejmi, od tych, którzy mieszkają wśród nich, wymagają przestrzegania zasad - tych pisanych i tych niepisanych, których przecież też jest sporo. Więc to zakradanie się do świata kultury i zwyczajów musi przebiegać w kilku etapach.

A Pana największa wpadka wynikająca z różnicy obyczajów?
- To, co opowiem, brzmi zabawnie, ale w kulturze japońskiej jest przekroczeniem ważnej granicy: otóż w każdej toalecie są specjalne kapcie, z których korzysta się tylko w WC. I tam należy je zostawić i przebrać się z powrotem w kapcie domowe czy biurowe. Ale, zwłaszcza na początku, zdarzało m isię o tym zapomnieć. I wtedy zapadała cisza, wszyscy patrzyli na mnie skonsternowani. Ale nikt nie zwracał mi uwagi. Dopiero po chwili zastanowienia zdawałem sobie sprawę, co tak naprawdę zrobiłem.

Czy miał Pan ambicję socjologicznego opisania świata czy raczej chciał Pan stworzyć osobistą impresję?
- Odpowiem dyplomatycznie: to subiektywne wrażenia i opinie. Nie jestem ani japonistą, ani socjologiem z wykształcenia. Ale starałem się pisać w taki sposób, żeby przedstawić tych ludzi nie tylko przez mój osobisty stosunek, ale przedstawić ich na tle zjawisk zachodzących w życiu społecznym. Takie pisanie to jednak duże ryzyko, bo zawsze można się pośliznąć na takich uogólnieniach.

"Japonię poznawał bez planów, pieniędzy, jeżdżąc autostopem i śpiąc pod gołym niebem" - czy to zdanie jest prawdziwe?
- Tak. Pierwsze dwa wyjazdy tak właśnie wyglądały.

Nie było strachu przed niewiadomą? Przecież to podróż do świata zupełnie innej kultury.

- Wtedy byłem jeszcze bardzo młody, więc inaczej odczuwa się strach. W starciu z ciekawością po prostu przegrywa.

A pierwsze wrażenie z Japonii Pan pamięta?

- Niesamowity upał, wilgoć i gorzki zapach morza latem. To woń rozkładających się wodorostów. Dziwny, nieznany nam zupełnie. To pierwsze wyjście na zewnątrz i ma się poczucie wejścia w niewidzialny deszcz. Nic nie pada, ale my go czujemy. Tak właśnie wygląda pora deszczowa w Japonii zwana piątą porą roku. To zjawisko w Europie nieznane. Dla Japończyków to zjawisko niezwykle istotne. Dzięki niemu właśnie panuje klimat sprzyjający do uprawiania ryżu. Ale to też wpływa na ludzi. To nie jest przyjemny czas. A zapowiada nadejście lata, kiedy jest jeszcze goręcej.

Deszcz, którego nie widać, a który się czuje. W Japonii nazywają to zjawisko śliwkowym deszczem. Nie ujmują Pana te poetyckie nazwy?
- To zamiłowanie do przyrody, z pomocą której opisuje się świat, to cecha charakterystyczna daleko-wschodniej kultury, mająca zresztą swoje źródło prawdopodobnie w Chinach.

Najbardziej szokujący zwyczaj japoński?
- Ponieważ jechałem bez planu, nie miałem szczególnych oczekiwań, więc też trudno było mnie zszokować. Ale pamiętam sytuację z tokijskiego metra. Jechała nim osoba niezrównoważona. Zachowywała się skandalicznie i obscenicznie. Ale nikt nie zwracał na to uwagi. To był dla mnie szok. Każdy traktował tę osobę jak powietrze.

Chciałem zapytać też, gdy już rozmawiamy o zwyczajach, o rozrywkę. Bo konwencja telewizyjnych show w Japonii dla nas, mieszkańców Europy, może być szokująca, podobnie jak uwielbienie dla zwyczaju wspólnego śpiewania w specjalnych pomieszczeniach, zwanych Karaoke Box. Jak ty się odnosisz do takich rozrywek jako człowiek, który był tak blisko tej kultury?
- Telewizyjne programy, zwłaszcza rozrywkowe czy satyryczne, są niezwykle specyficzne ze względu na humor, który nie do każdego musi przemawiać. To rzecz osadzona w tamtej kulturze i zwyczajach, więc dlatego może wydawać się dziwny. Natomiast karaoke to jest masowa rozrywka. I to niezwykła rzecz. To forma spędzania czasu, odreagowania rzeczywistości, ale przede wszystkim spotkania z drugim człowiekiem, zaufania mu. Gdy pozwalamy się zamknąć w grupie w pomieszczeniu i obnażamy się ze swoim śpiewem to wbrew pozorom jest wyraz bardzo dużego zaufania, i to z obu stron. Bardzo miło wspominam te kilka wieczorów, kiedy mogłem ze znajomymi spędzić czas na śpiewaniu. I zresztą muszę powiedzieć, że to jest ten moment, kiedy Japończycy niezwykle się otwierają. Ale mnie też interesowały inne rozrywki, jak rakugo - rodzaj opowiadania historii przez jedną osobę, zazwyczaj kobiety, w której używa się tylko ust, ciałem i ewentualnie wachlarzem. Czasem taką opowieścią można zabawić kilkadziesiąt osób na widowni.

Piotr Milewski, "Dzienniki japońskie. Zapiski z Roku Królika i Roku Konia" (ZNAK), premiera: 13 kwietnia 2015 r.

Magazyn Magnes

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski