Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Karol Basz: Odliczałem okrążenia

Tomasz Bochenek
Karol Basz w tym momencie już wiedział, że jest mistrzem świata. To największy sukces polskiego kartingu
Karol Basz w tym momencie już wiedział, że jest mistrzem świata. To największy sukces polskiego kartingu fot. Wafeproject
Karting. Karol Basz opowiada o emocjach, jakie przeżywał w drodze po mistrzostwo świata.

- Jechałem, odliczałem okrążenia i marzyłem o tym, żeby to się już skończyło - opowiada Karol Basz. - W pamięci miałem wyścig na tym samym torze, w 2013 roku, kiedy wyjechałem na prostą, pojawiła się tabliczka „last lap” (ostatnie okrążenie - przyp.) i w tym momencie zatarłem silnik, kart zatrzymał się. Modliłem się, żeby teraz się to nie powtórzyło. Bo nigdy nie wiesz, co może się zdarzyć...

W niedzielę na torze La Conca szczęście było jednak po jego stronie. Zdecydowanie prowadząc przez większość wyścigu, wygrał pewnie. Został pierwszym polskim mistrzem świata w kartingu.

- To megawyczyn! - mówi z dumą 23-letni krakowianin. - Osiągnięcie, które naprawdę ma dużą wagę w motorsporcie. W Polsce generalnie ludzie nie mają pojęcia, czym jest karting. Kojarzą go z hobbistyczną jazdą gdzieś obok hipermarketu. Oczywiście, nie ma to nic wspólnego z rzeczywistością. Gdyby ktoś zajrzał do naszego paddocku, zobaczyłby superprofesjonalnie zorganizowany team. Wielu kierowców np. w wyścigach Porsche Carrera Cup nie przystępuje do zawodów tak dobrze przygotowanych jak my.

Basz życiowy sukces odniósł we Włoszech, w barwach włoskiego zespołu Kosmic. Startuje w nim od początku roku, przy czym jego poprzednia ekipa - Tony Kart - należała do tego samego właściciela. - Zmienili się ludzie wokół mnie, ale sprzęt jest ten sam - przyznaje.

Na torze La Conca był szybki już od czwartkowych treningów. - Mówiłem, że nie chcę zapeszać i miałem rację, bo weekend wcale nie był taki cały idealny. Tempo pogorszyło się przed piątkową „czasówką”, nie byłem w stanie pojechać szybkiego kółka. W sobotę wszystko szło według planu do drugiego wyścigu kwalifikacyjnego. Jeden z głównych rywali, Nicklas Nielsen, wypchnął mnie z toru, prawie mnie obróciło, pojechałem po trawie. Wróciłem na szóstym miejscu z brudnymi kołami, ale zawziąłem się strasznie i do mety dojechałem trzeci - opowiada krakowianin i przyznaje, że to był jedne z kluczowych momentów tych mistrzostw: - Byłem wkurzony, a jednocześnie niesamowicie zmobilizowany, wpadłem we flow (stan między satysfakcją a euforią, wywołany całkowitym oddaniem się jakiejś czynności - cyt. za Wikipedią). Na kolacji w sobotę wszyscy sobie żartowali, a ja miałem swój świat. Dopiero po wyścigu finałowym mnie odpuściło.

Ten finał był popisem Basza.Wygrał start, stracone na 3. okrążeniu prowadzenie bardzo szybko odzyskał. - Zaatakowałem w dobrym momencie. Najważniejsze było, żeby uciec od grupki. Bo gdyby się to nie udało, to jak zawsze byłoby „bim, bum, bam”, walka o życie.

Polak odskoczył, później podróżował tak, żeby nie kusić losu. - Kontrolowałem sytuację, jechałem spokojnie. Nie „ciąłem” za bardzo szykany, żeby czasem coś złego z kartem się nie stało.

Wczoraj wrócił do Krakowa. Okazały złoty puchar z emblematem Międzynarodowej Federacji Sportów Samochodowych (FIA) na razie został we Włoszech; poczeka na właściciela w siedzibie zespołu Kosmic.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski