Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kat na emeryturze

Redakcja
W toku wieloletniego śledztwa ustalono, że Morel jest winny śmierci 1695 osób

BOGDAN WASZTYL

BOGDAN WASZTYL

W toku wieloletniego śledztwa ustalono, że Morel jest winny śmierci 1695 osób

   Być może Polska po raz drugi wystąpi o ekstradycję z Izraela Salomona Morela, byłego komendanta obozu "Zgoda" w Świętochłowicach, w którym komunistyczne władze przetrzymywały tuż po wojnie niemieckich więźniów i Polaków, wrogów politycznych ówczesnego systemu. W październiku ubiegłego roku katowicki sąd wydał nakaz aresztowania Morela. Od tamtego czasu były komendant jest poszukiwany listem gończym.
   Instytut Pamięci Narodowej zarzuca mu popełnienie zbrodni przeciwko ludzkości i odpowiedzialność za śmierć prawie 1700 osób. - Liczne dowody i zeznania świadków wskazują na to, że Salomon Morel poprzez stworzenie koszmarnych warunków bytowania w obozie działał w celu wyniszczenia więźniów - precyzuje prokurator Andrzej Majcher z katowickiego IPN. - Torturował więźniów, psychicznie znęcał się nad nimi, dopuścił do rozprzestrzenienia się tyfusu plamistego i duru brzusznego, które zdziesiątkowały zatrzymanych.
   W grudniu ubiegłego roku IPN złożył w Ministerstwie Sprawiedliwości akta sprawy Morela, bo tylko minister może wystąpić z wnioskiem o ekstradycję. Wniosek nie jest jeszcze gotowy, bowiem urzędnicy zażądali, aby IPN przetłumaczył zeznania świadków. Nie wiadomo też, czy minister zdecyduje się taki wniosek podpisać.

Amnezja ubeka

   Świętochłowice, ulica Wojska Polskiego. Z dawnego obozu zachowała się tylko brama wjazdowa, a właściwie przytrzymujące ją kiedyś słupy noszące jeszcze ślady po dawnym odrutowaniu. Nie ma tu pomnika ani nawet tablicy upamiętniającej. Do jednego ze słupów ktoś przytwierdził maleńki wizerunek ukrzyżowanego Chrystusa.
   Czy można się dziwić, że były komendant zapomniał o tym epizodzie swojego życia? W Instytucie Pamięci Yad Vashem znajduje się oświadczenie Morela, w którym pisze on jedynie o żydowskiej partyzantce, nie wspomina natomiast o obozie w Świętochłowicach ani o swej pracy w Urzędzie Bezpieczeństwa Publicznego.
   Ofiary Morela jednak pamiętają. Na Śląsku warunki w więzieniach i obozach prowadzonych przez Urząd Bezpieczeństwa i NKWD zaczęły zrównywać się z tymi, które panowały tu za czasów hitlerowskich. Na ulicach urządzano polowania na ludzi, donosiciele wydawali prawdziwych lub rzekomych nazistów, członków partii, Hitlerjugend, prawdziwych lub rzekomych polskich kolaborantów. Decyzje o osadzeniu w więzieniu bądź w obozie zależały tylko od UB i nie były poparte formalnymi orzeczeniami sądów i prokuratur.
   Najstraszniejsze warunki i najwyższa śmiertelność panowały w obozie "Zgoda" w Świętochłowicach (byłej filii Auschwitz), który funkcjonował od lutego do listopada 1945 roku. Informacje o tym dotarły na Zachód. Do Katowic przyjechała delegacja amerykańskiego Czerwonego Krzyża, która chciała obejrzeć obóz. Władze nie zgodziły się jednak na wizytację.
   Byli więźniowie wspominają, że zbiorowe gwałty odbywały się w baraku sanitarnym. W bloku numer siedem, w którym więzieni byli według UB członkowie NSDAP, SS, SA, zbrodniarze wojenni, konfidenci, załoga obozu nie miała odruchów litości. - Pijana służba obozowa - relacjonują byli osadzeni - zabawiała się nocami w polowania. Słychać było odgłosy bicia, wrzask, huk pistoletowych strzałów. Rano blokowi wynosili trupy.
   Wciąż pijąc - opisuje John Sack, Żyd, amerykański dziennikarz, autor książki "Oko za oko" o kilku polskich Żydach, którzy przeżyli Holocaust, a po wojnie jako funkcjonariusze bezpieki mścili się na Niemcach i wrogach nowego systemu - wytoczyli się z domu komendanta i przeszli w ciemnościach obok drutów. Wszyscy utracili podczas wojny tych, których kochali, i w zupełności wystarczało im to, że w ich mniemaniu więźniowie byli Niemcami. Z radością zastrzeliliby ich wszystkich, ale pałka dawała znacznie więcej emocjonalnej satysfakcji. W Auschwitz załogę SS obowiązywał zakaz bicia Żydów dla osobistej uciechy, lecz goście Szlomo Morela nie obawiali się, że Urząd ich ukarze. (...) Aby wymierzyć Niemcowi jego piętnaście razów, strażnicy korzystali z pałek, desek z prycz, łomów, własnych kul karanego. Czasami zacierali różnicę pomiędzy karą cielesną a główną, łapiąc Niemca za ręce i nogi, i waląc jego głową w ścianę jak łbem szlachtowanego tryka. Zapędzali Niemców do psich bud i bili ich, jeśli nie chcieli szczekać. Zmuszali ich do bicia siebie nawzajem. Gwałcili Niemki i szkolili swe psy, żeby na komendę: sic! gryzły więźniów w genitalia.
   Grażyna Kuźnik rozmawiała z byłymi wychowawcami Obozu Progresywnego w Jaworznie, który również przez jakiś czas podlegał Morelowi. - Przyjechaliśmy do Jaworzna, kiedy jeszcze byli razem Niemcy i Ukraińcy - opowiadał Henryk J. - Strażnicy przy wódce opowiadali niesamowite rzeczy. Najbardziej lubili "pokazówki". Stawiali naprzeciw siebie grupę Niemców i Ukraińców, mówili: "albo oni, albo wy", dawali każdemu po kiju i zaczynała się krwawa jatka na śmierć i życie. Potem się wszystkich polewało motopompą i ci, którzy przeżyli, musieli pozbierać trupy i pochować w lasku.

Bohater pracy socjalistycznej

   Morel miał zwyczaj witać nowych więźniów słowami: Auschwitz był niczym w porównaniu z tym, co tu przeżyjecie. Nie będziecie rozstrzeliwani, tak jak robili to Niemcy, tu się zdechnie. Choć czasem wspominał, że przeżył Auschwitz, nigdy w obozie nie był.
   Urodził się w 1919 roku w Garbowie, niewielkiej wiosce w Lubelskiem, w rodzinie żydowskiej. Miał trzech braci. Jego ojciec był piekarzem. Po wybuchu wojny cała rodzina ukrywała się u znajomych Polaków.
   Rodzice Morela zginęli w 1942 roku (według Sacka zostali zastrzeleni przez policjanta). Salomon wraz z bratem Izaakiem założył grupę, która okradała pobliskie wioski. Gdy banda wpadła w ręce partyzantów Armii Ludowej, całą winę zrzucił na starszego brata, by uniknąć kary. Rok później wstąpił do partyzantki. W batalionie im. Hołody wykonywał głównie prace gospodarcze. Po wyzwoleniu organizował w Lublinie Milicję Obywatelską, a później był naczelnikiem więzienia na Zamku w Lublinie, gdzie więziono żołnierzy Armii Krajowej.
   Od połowy lutego do listopada 1945 roku był komendantem obozu pracy w Świętochłowicach-Zgodzie. Później został komendantem więzienia w Opolu i obozu pracy w Jaworznie, gdzie po wyzwoleniu więziono Ślązaków oraz Ukraińców z akcji "Wisła". Z Jaworzna odwołano go dopiero w 1951 roku, kiedy tworzono eksperymentalny zakład dla młodocianych więźniów politycznych. Został naczelnikiem aresztu śledczego w Katowicach. Zajmował eksponowane stanowiska w resorcie spraw wewnętrznych, uchodził za dobrego praktyka i teoretyka. W 1949 roku zdał maturę, w 1964 roku - ukończył studia. Cztery lata później, w stopniu pułkownika, przeszedł na emeryturę.
   W 1962 roku "Przegląd Więziennictwa" opublikował studium, w którym Morel dowodził, że łagry są przyszłością gospodarki socjalistycznej, gdyż dostarczają tanią siłę roboczą, a przy tym dyscyplinują niepewny element. Jego zdaniem obozy pracy należało budować zwłaszcza przy kopalniach. Nic tak nie zmienia poglądów, jak 10 godzin pod ziemią - pisał.

Już tu nie mieszka

   Brzydka kamienica przy ulicy Wita Stwosza w Katowicach. W wielu oknach kraty. Morel nie zakratował swoich okien.
   Kobiecy głos zza drzwi: - Proszę stąd odejść. Ja nic nie wiem. Nie będę z panem rozmawiać.
   - Czy pani jest żoną Salomona Morela?
   - Proszę stąd odejść!
   Sąsiedzi milczą na temat Morela i lokatorów jego mieszkania: - Czy on jeszcze żyje? Nikt go od dawna nie widział. Nic o nim nie wiemy. Niech nas pan zostawi w spokoju.
   Był wysoki i mocno zbudowany. Dbał o wygląd, nosił włosy ułożone w fale. Miał donośny głos i ponoć nigdy nie opuszczał go dobry humor. Byli więźniowie dodają: Mówił tonem nie znoszącym sprzeciwu. Cenił rygor, nie tolerował najmniejszych odstępstw od dyscypliny.
   John Sack wielokrotnie odwiedzał Morela w katowickim mieszkaniu, gdy pracował nad książką, która naruszyła mocno utrwalony na Zachodzie wyłącznie heroiczny wizerunek ofiar hitlerowskiej eksterminacji. - Wiele osób twierdziło, że mnie poda do sądu, ale tego nie uczyniło. Szlomo Morel groził: Jeśli o mnie napiszesz, zabiję cię. Żadna z opisanych przeze mnie osób nie spełniła swych gróźb, żadna też nie zakwestionowała podanych przeze mnie faktów - mówił Sack w jednym z wywiadów.
   W 1989 roku odwiedziła Morela dziennikarka Grażyna Kuźnik. Zapamiętała postawnego, przygarbionego mężczyznę, z siwymi włosami. Ściany mieszkania pomalowane były na szaro, świeciły się jarzeniówki, w mieszkaniu było niewiele mebli. - Więzienny klimat - skonstatowała. Kiedy zapytała, czy był komendantem w Jaworznie, poderwał się: - Jestem chory na serce. Nic nie pamiętam. Ja już jestem na emeryturze i przeszłość mnie nie interesuje. Nie mam nic do powiedzenia - wyprosił reporterkę za drzwi.
   We wrześniu 1992 roku John Sack natknął się na Morela podczas szabasowego nabożeństwa w siedzibie Gminy Żydowskiej w Katowicach. - Był równie wesoły jak dawniej - zauważył Amerykanin. - Zaprosił mnie do siebie.
   Następnego dnia Sack gościł w mieszkaniu przy ul. Wita Stwosza. Zwrócił uwagę na purpurowe ściany i słabą żarówkę oświetlającą wnętrze.
   - Słuchaj - powiedział Morel do Sacka - w Polsce jest wiele antysemityzmu. Przyjechała tutaj pewna Niemka (Dorota Boreczek, była więźniarka "Zgody" - przyp. BW) i opowiadała o mnie różne rzeczy. Nie powiedziała, że Niemcy zabijali Żydów, powiedziała, że Żydzi zabijali Niemców. Tobie nie wolno o mnie pisać. W Polsce jest wiele antysemityzmu, a w ten sposób powiększysz go tylko.
   W następnych dniach - pisze Sack - aresztowano byłego wicedyrektora wywiadu w UBP. Wkrótce potem Salomon zachorował. W październiku 1992 musiałem iść na nabożeństwo sam. Pod jego nieobecność usiadłem obok Żyda, który był kiedyś inspektorem w Urzędzie, i modliłem się przez cały dzień.
   Kilka lat później w Izraelu odnalazła Morela ekipa brytyjskiej telewizji zbierająca materiały do filmu o losach Ślązaków po wojnie. Kamera zarejestrowała zwykły blok z zagraconą klatką schodową i niechętną, przestraszoną twarz córki Morela (kiedyś popularnej piosenkarki): - Ojciec nie chce rozmawiać. Kamera ujęła więc tylko spacer byłego komendanta. Ciężko stawiał kroki i patrzył w ziemię.

Ucieczka

   Sprawą obozu "Zgoda" prokuratorzy z Okręgowej Komisji Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Katowicach zainteresowali się w 1990 roku. Kilkanaście miesięcy później po raz pierwszy przesłuchano Salomona Morela. Przyszedł z żoną. Siedział spokojnie na krześle. To prokurator był zdenerwowany, gdyż nigdy wcześniej nie przesłuchiwał wysokiego funkcjonariusza służb bezpieczeństwa.
   Dwa tygodnie później prokurator ponownie wezwał byłego komendanta. Odbyła się konfrontacja z dawną więźniarką Dorotą Boreczek. Nie poznała go. - Pani kłamie - miał jej zarzucić Morel, gdy opowiadała o obozie. - Więźniowie uwielbiali mnie. Pani jest faszystką. To tacy ludzie jak pani zabili mi matkę i ojca.
   Po paru dniach Morel przyniósł prokuratorowi pisemną odpowiedź na zarzuty: dowodził, że więźniowie byli zawsze dobrze traktowani, umierali na tyfus, ale to oni sami przywlekli chorobę do obozu. Nie słyszał nic o celi tortur, ani by lekarz popełniał jakieś zbrodnie.
   Sack ustalił, że w tym czasie Morel napisał do kuzyna w Izraelu i miesiąc później, w styczniu 1992 roku, odleciał (bez żony) do Tel Awiwu. Zamieszkał przy ulicy Hevron, w pobliżu Morza Śródziemnego. Przesiadywał samotnie przed telewizorem, w soboty brał udział w nabożeństwach szabasowych. 17 kwietnia wraz z córką widziano go na wieczerzy paschalnej. Często kontaktował się z dawnymi partyzantami żydowskimi, prosząc ich o pieniądze. Ponieważ dręczyły go zimowe deszcze i letnie upały, w czerwcu 1992 roku wrócił do Polski.
   W międzyczasie prowadzący śledztwo gromadzili dokumenty napływające z Niemiec i znaleźli w kancelarii miejskiej świadectwa zgonu ze świętochłowickiego obozu. Prokurator znów wezwał byłego komendanta na przesłuchanie, ten jednak nie pojawił się. Wyjechał do Izraela. Stamtąd przesłał informację, że na kolejne przesłuchanie przybędzie do Katowic 15 listopada 1993 roku. Nie przybył. Tłumaczył, że nie stać go na bilet. Była więźniarka chciała opłacić mu podróż. Nie skorzystał.
   Główna Komisja Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w toku wieloletniego śledztwa ustaliła, że Morel jest winny śmierci 1695 osób. Według świadków komendant wielokrotnie bił więźniów, powodując ich trwałe kalectwo. Ustalono również, że w obozie były ekstremalne warunki: panował głód, więźniowie spali po trzech na jednej pryczy, bez sienników i koców. Kiedy wybuchła epidemia tyfusu, ginęło dziennie kilkadziesiąt osób. Posypywane wapnem nagie zwłoki grzebano w zbiorowych mogiłach na okolicznych cmentarzach. Nie oznakowane groby równano z ziemią.
   W 1995 roku akta sprawy przejęła Prokuratura Wojewódzka i wszczęła postępowanie karne. Ponieważ Morel nie odpowiadał na wezwania, prokuratura wydała postanowienie o tymczasowym aresztowaniu. Nie mogąc jednak tego postanowienia wypełnić, zdecydowała o poszukiwaniu komendanta międzynarodowym listem gończym.
   W kwietniu 1998 roku na podstawie Europejskiej Umowy o Ekstradycji, którą podpisał też Izrael, Polska wystąpiła o ekstradycję Morela. Strona izraelska nie przychyliła się do tej prośby. Strona izraelska uznała, że czyny zarzucane Morelowi nie są zbrodniami ludobójstwa i po 20 latach uległy przedawnieniu.

Bez przedawnienia

   W następnych latach sprawę obozu "Zgoda" i jego komendanta przejął pion śledczy IPN. Do Polski dotarły dokumenty z Niemiec, gdzie w wyniku wieloletniego śledztwa Morelowi postawiono zarzut zabójstwa. Szerszy materiał dowodowy pozwolił prokuratorom IPN na sformułowanie zarzutów, które można zakwalifikować jako zbrodnię ludobójstwa, a ta - jak wiadomo - nie podlega przedawnieniu.
   Czy tym razem Izrael wyda oprawcę ze Świętochłowic? Trudno w to uwierzyć, mając w pamięci reakcję izraelskiego Ministerstwa Sprawiedliwości na pierwszy wniosek o ekstradycję Morela z 1998 roku: W zdumienie wprawił nas wniosek o ekstradycję. Podniesiono w nim wiele kwestii dotyczących okresu po II wojnie światowej, podczas którego w Polsce około tysiąca Żydów zostało zamordowanych przez obywateli polskich.
BOGDAN WASZTYL

Ścigają i płacą

   Ministerstwo Sprawiedliwości ściga stalinowskich oprawców, ale jednocześnie wypłaca im spore emerytury. Zastępca prokuratora generalnego ujawnił w Sejmie, że Helena Wolińska, stalinowska prokurator, odpowiedzialna m.in. za śmierć Augusta Fieldorfa "Nila", dostaje co miesiąc ponad 1,5 tys. zł brutto, a Salomon Morel 5 tys. zł. Wolińska mieszka w Wielkiej Brytanii. Przed dwoma laty Polska wystąpiła o jej ekstradycję.
   Wysokie apanaże byłych stalinowskich funkcjonariuszy są konsekwencją zawetowania przez prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego nowelizacji Ustawy o zaopatrzeniu emerytalnym mundurowych funkcjonariuszy. Mundurowe emerytury są co roku bardzo korzystnie waloryzowane. W dodatku Morel ma przyznaną grupę inwalidzką.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski