Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Katarzyna Bonda zamierza spalić Łódź

.
Fot. TOMASZ BOLT

- Skończyła Pani „Lampiony”. Premiera jesienią. Długo Pani pisała?

-Wszystko u mnie trwa bardzo długo. Jestem chyba niezbyt uzdolniona, ponieważ praca idzie mi jak po grudzie. Męczę się na każdym etapie. Przy „Lampionach” było jeszcze gorzej, bo to najbardziej polifoniczna i najbardziej awanturnicza opowieść, jaką przyszło mi wymyślić. Stawiam sobie za każdym razem nowy cel, aby nie popaść w rutynę, rozwijać się pisarsko. Poprzeczkę w „Lampionach” postawiłam więc bardzo wysoko: profilowanie geograficzne, ekspertyzy pożarnicze, robotyka, badanie pisma, karuzela VAT, czyściciele kamienic i negocjacje policyjne. Wszystko musiałam zgłębić, znaleźć ekspertów, aby mi to wyjaśnili jak dziecku. Na etapie pomysłu było ciężko: ustawienia fabuły, planu, dokumentacji, ale najgorszy był zapis, bo wydawca skrócił mi czas pracy o trzy miesiące.

- Akcja „Lampionów” rozgrywa się w Łodzi. Dlaczego?

- Będzie to opowieść o niesamowitym mieście, które podpalę… Mówi się o Łodzi, że to tonący okręt. Ale też chyba inni mieszkańcy nie kochają tak swego miejsca na ziemi i nie są gotowi bronić go za wszelką cenę. Wierzę, że przestrzeń, w której ludzie żyją, historia, którą niosą w genach, ma znaczenie dla teraźniejszości. Dlatego też miejsce akcji moich książek jest sprawą kluczową. Lokacja łączy się ściśle z życiorysem postaci i tym, czego moi bohaterowie pragną, czego się boją. Historia opowiadana w „Lampionach” mogła się zdarzyć tylko tam. To miasto kontrastów, w każdym tego słowa znaczeniu. Znajdowałam tam malownicze, ciekawe plenery.

- Czytelnicy ze Śląska czekają na kolejną część o Hubercie Meyerze. Będzie?

- Obiecałam, że napiszę czwarty tom i akcja będzie się rozgrywała na Górnym Śląsku. Na razie nic więcej nie mogę zdradzić, ale jak tylko skończę tetralogię o Saszy, mogą się państwo mnie spodziewać na dokumentacji. Katowice, Sosnowiec, Będzin, Gliwice - te miasta z pewnością pojawią się w kolejnym odcinku przygód narowistego profilera.

- Skąd pomysł na wprowadzenie do kryminałów jako bohatera profilera policyjnego?

- Ponieważ jego praca znacznie odbiega od tego, co oferuje klasyczny kryminał z detektywem, który „chodzi po ludziach”. Profiler w moim odczuciu nadawał się na kogoś więcej - na superbohatera! Ten typ eksperta ma na celu zbudowanie tzw. opinii na temat nieznanego sprawcy, czyli określa kluczowe cechy: wiek, płeć, wygląd, zawód, status społeczny, cywilny, wykształcenie, a także miejsce zamieszkania etc. Profiler nie łapie przestępców, lecz pomaga policjantom określić, kim sprawca może być, a nie wskazuje, to ten czy tamten.

- Kryminału się nie wymyśla - to Pani słowa. Zatem w jaki sposób powstaje Pani kryminał?

- Piszę głównie w nocy, ponieważ tylko wtedy nikt nie dręczy mnie telefonami i panuje cisza. Lubię kończyć, kiedy na świecie jest już jasno, mam poczucie, że wydostałam się z jaskini na światło dzienne. Potem idę spać. Piszę ciągami, to znaczy „w kółko”. Kiedy pracuję, prawie nie śpię, nie jem, wyłączam się ze świata. Ludzie często mają do mnie pretensje, że nie można się do mnie dodzwonić, nie odpowiadam na wiadomości. Nie chodzi o wielkie inspiracje ani natchnienia, ponieważ pracuję rzutami, ale każdą scenę piszę „na jednym oddechu”. Najpierw myję okna, sprzątam na pawlaczu, układam kosmetyki - słowem robię „rozbiegówkę”. Kiedy skończę książkę, chudnę nawet do dziesięciu kilogramów. Fabuła tak mnie wciąga, że nie tyle nie czuję głodu, co szkoda mi czasu na pichcenie. Żywię się zupkami chińskimi, szprotami podwędzanymi w puszkach i pesto z makaronem. Moi bliscy wiedzą, że mam ten okropny zwyczaj i dowożą mi żywność, zdarzało się, że zostawiają pod drzwiami, bo po napisaniu sceny jestem tak wykończona, że nie słyszę pukania, a dzwonek do drzwi osobiście uszkodziłam, by mnie nie irytował. Moja przyjaciółka, brat, mama i każdy z kolejnych narzeczonych, zanim zadzwonili w czasie pisania książki, zawsze wysyłają SMS z informacją: „śpisz?”. Jeśli to coś ważnego, piszą mejle, kiedyś w końcu zawsze odbieram pocztę. Teraz, kiedy mam dziecko, nie mogę sobie pozwolić na całkowite odcięcie, więc jest trudniej, ale nawet babcia i moja córka wiedzą, że do 13 śpię. Piszę w czapce, starych papuciach. Piję hektolitry zielonej herbaty, właściwie nic innego nie piję poza dwoma espresso z rana. Palę R1, najsłabsze papierosy na świecie, za to nieustannie.

- „Okularnika” Pani odchorowała.

Tak, zawsze poskończeniu książki jestem chora, wszystko mnie boli ijednocześnie żałuję, że znów jestem wśród normalnych ludzi potakim samozwańczym uwięzieniu się wdomu, wszystko jest arcykolorowe, intensywniejsze iinteresujące. Kiedy jestem taka zamknięta, umykają mi rzeczy, którymi żyje Polska. Zawsze kiedy skończę, czuję się jak mistrz świata.

Rozmawiała Maria Olecha-Lisiecka

Katarzyna Bonda. Autorka bestsellerowych powieści kryminalnych. Do polskiego kryminału wprowadziła postać profilera policyjnego Huberta Meyera i Saszę Załuską. Wcześniej pracowała jako dziennikarka i scenarzystka. Pochodzi z Hajnówki na Podlasiu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski