Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Katarzyna Oleś-Blacha: Opera jest zaborczym kochankiem

Rozmawia Jolanta Ciosek
Kocha śpiewać, ale dba też, by opera jej nie zdominowała
Kocha śpiewać, ale dba też, by opera jej nie zdominowała
Arie kompletnie jej nie interesowały. Grała na fortepianie i marzyła, by być kiedyś jak Martha Argerich. Tyle że życie bywa przewrotne. Dziś Katarzyna Oleś-Blacha ma swym koncie 30 ról pierwszoplanowych i przekonanie, że nie zmarnowała życia

- Dziwię się, znając Pani zjawiskowy głos, że jeszcze nie „wykradła” Pani Warszawa lub europejska metropolia.

- Z tym brakiem „kradzieży” mojej skromnej osoby to nie do końca prawda. Współpracuję również z wieloma teatrami i filharmoniami w kraju i za granicą.

- We wczesnej młodości nic nie wskazywało na to, że wyrasta nam cudowny sopran.

- Tak było tylko na początku, kiedy marzyłam, że będę pianistką. 12 lat uczyłam się gry na fortepianie w Państwowej Szkole Muzycznej I i II stopnia. Miałam ambicje zostania wielką pianistką. Okazało się, że mogę nią być, ale nie zostanę drugą Marthą Argerich. Bardzo wcześnie zaczęłam interesować się muzyką, bo moja mama i babcia grały na pianinie. W rodzinie taty wszyscy bez wyjątku byli obdarzeni pięknymi głosami. Tradycje rodzinnego muzykowania na Górnym Śląsku, skąd pochodzę, są bardzo żywe. Razem z moimi siostrami uczyłyśmy się gry na pianinie i gitarze. Ale opera kompletnie mnie nie interesowała. I nawet kiedy ku mojemu zdumieniu dostałam się na Akademię Muzyczną w Krakowie z bardzo wysoką pozycją, wyraźnie deklarowałam, że opera nie za bardzo mnie pociąga. Mój profesor, dziś już śp. Wojciech Jan Śmietana, przyjął moje „antyoperowe” deklaracje ze spokojem, pytając, ilu wysłuchałam w życiu oper. Odpowiedziałam, że trzech. „To wspaniale - rzekł. - Zaczniemy się ich uczyć”. Nie upłynęło wiele czasu, a ta dziedzina muzyki pochłonęła mnie bez reszty. Dokładam jednak wszelkich starań, by do końca mnie nie zdominowała. Jeśli tylko mam okazję, bardzo chętnie sięgam po utwory oratoryjne, kameralne, współczesne. Zwłaszcza pieśni są odskocznią ku innym środkom wyrazu artystycznego, uwrażliwiają, zmuszają do ponownego pochylenia się nad warsztatem wokalnym.

-W efekcie opera okazała się Pani ukochanym dzieckiem?

- I operetka. Z Operą Krakowską jestem związana ponad 15 lat. Zadebiutowałam partią Królowej Nocy w „Czarodziejskim flecie” Mozarta. Początkowo współpracowałam z naszym teatrem na kontrakcie gościnnym. Byłam zapraszana do udziału w różnych fantastycznych projektach. Obecnie mój głos najlepiej brzmi w partiach koloraturowych. Mam w dorobku prawie 30 ról pierwszoplanowych. Jak na osobę w moim wieku to całkiem dobry wynik. Mój głos miał szansę rozwijać się spokojnie, dojrzewać do kolejnych, coraz trudniejszych zadań wokalnych i aktorskich. Macierzyństwo bardzo ten proces przyspieszyło i nadało mojemu życiu nowy sens. Głos jest bardzo wrażliwy na hormony, a okres ciąży i porodu ma na jego kondycję zasadniczy wpływ. Po urodzeniu dziecka mogłam sięgnąć po repertuar wymagający większej siły, barwy i skali głosu, intensywniejszej gęstości brzmienia, zwłaszcza w środkowym odcinku skali sopranu. To naprawdę fascynujące, gdy słuchając nagrań sprzed lat oraz aktualnych, można się przekonać, jak ewoluuje brzmienie tego niezwykłego instrumentu, jak zmienia się barwa i nośność.

- Wiem, że jest Pani wielbicielką Festiwalu im. Jana Kiepury w Krynicy i jego stałą bywalczynią.
- O, tak. O Krynicy wiele słyszałam jako dziecko. Wyobrażałam sobie tych kuracjuszy chodzących po deptaku, panie elegancko ubrane, z parasolkami przeciwsłonecznymi. No i oczywiście gwiazdy. Operę kojarzyłam z Bogusławem Kaczyńskim i jego wspaniałymi opowieściami telewizyjnymi, którymi zasłuchiwały się mama i babcia. Do dziś mamy w domu kasety VHS, które mama nagrywała i do głowy jej nie przyszło, że córka, pianistka, zostanie śpiewaczką. Opera mało mnie interesowała, natomiast lubiłam słuchać opowieści dyrektora Kaczyńskiego. Jako dojrzała śpiewaczka bardzo chciałam wystąpić w Krynicy. Wiedziałam, że kiedyś się doczekam. I tak też się stało. Moją wielką radość stanowi nowy cykl koncertów „Pieśń. Teatr Słowa”, za który jestem artystycznie odpowiedzialna. Po dwóch koncertach okazało się, że bardzo spodobały się publiczności. Na kolejne zapraszamy do Kopalni Soli Wieliczka, do Komory Jana Haluszki 12 marca i 23 kwietnia.

- Słynie Pani ze znakomitego warsztatu wokalnego i talentu aktorskiego - wiele godzin codziennej, żmudnej pracy spędza Pani nad szkoleniem głosu?

- Warsztat to jest podstawa do tworzenia kreacji artystycznej. Bez techniki wokalnej niczego się nie osiągnie. Muszę w pełni dysponować swoim instrumentem, czyli głosem, żeby móc przekazać to, co mam w danej roli do powiedzenia. W dzisiejszych czasach, kiedy opera stoi na tak wysokim poziomie, widzowie mają możliwość słuchania transmisji z La Scali czy z Metropolitan, zrobienie kariery bez perfekcyjnego warsztatu i ciągłej pracy nad sobą jest niemożliwe. Pracuję zarówno nad sobą, jak i nad moimi studentami.

- Zapewne ma Pani w swym repertuarze ukochane opery i operetki?

- Operetkę bardzo lubię i wiem, że uwielbia ją też publiczność. Operetka to jest taki kolorowy ptak, który zjawia się w naszym życiu, by ubarwić je choć na chwilę, by przenieść nas w krainę miłości, gdzie wszystko dobrze się kończy. Czyż możemy sobie wyobrazić życie bez „Księżniczki czardasza” Kalmana czy operetek Straussa: „Barona cygańskiego”, „Wiedeńskiej krwi” czy „Zemsty nietoperza”. Bardzo lubię tę ostatnią, szczególnie partie Adeli i Rozalindy

- Niebawem zobaczymy i usłyszymy Panią w najnowszej premierze „Hrabiny Maricy” - czy śpiewała już Pani w tej operetce?

- Nie, to będzie mój debiut. Nie zaśpiewam partii tytułowej, bo jest napisana na niższy głos niż mój. Zaśpiewam i zagram rolę Miny, Cyganki, która otwiera spektakl.

- Sztuka sztuką, ale jednak nie tylko nią człowiek żyje - możemy poznać Pani pozamuzyczne pasje?

- Jest ich wiele, gorzej z czasem na realizację. W wolnych chwilach pucuję bardzo dokładnie dom i zabieram się za gotowanie. Jak już zrobię te pyszne, śląskie kluski z sosem, zabieram się za książki, które uwielbiam lub idę do kina. No i podróże - cudna rzecz. Na szczęście zawód solistki jest związany z częstymi wyjazdami - to cecha, którą jednocześnie w nim kocham i nienawidzę. Są takie momenty w ciągu roku, gdy moja walizka „nie wyjeżdża” z przedpokoju. Proszę mi wierzyć, że rodzinne obiady w niedzielę to prawdziwe dla nas święto. Jak tylko mam czas, odwiedzam rodzinę na Śląsku: siostrę, ojca, teściów. Te spotkania rodzinne pozwalają mi nabrać dystansu do samego siebie i spojrzeć na życie z innej perspektywy.

- A ta najpiękniejsza podróż życia, która się Pani trafiła?

- To było u początku kariery. Pojechałam na konkurs wokalny do Kanady. Przesłuchanie miałam o 9 rano - dla nas, Europejczyków to pora upiorna. Śpiewałam m.in. arię z „Królowej Nocy”. Ze zdziwieniem przyjęłam werdykt jury: wygrałam. Byłam szczęśliwa, ale również z tego powodu, że zobaczyłam ten cudowny kraj, zielony, te piękne puszcze, kanadyjskie rzeki. To była pierwsza moja podróż samolotem, zagraniczna, egzotyczna, więc pozostaje w pamięci. Ale też wygrany wówczas konkurs pozwolił mi utwierdzić się w słuszności wyboru mojej drogi życiowej. Pamiętam też niezwykłe przeżycie, jakim był lot nad jeziorem Garda we Włoszech, gdzie leciałam na koncerty. W tej niesamowitej tafli jeziora, jak na widokówce, odbijała się majestatyczna góra w kolorach niespotykanych. Wtedy zrozumiałam, dlaczego Włosi, mając tak cudowne widoki, ciepły i łagodny klimat, piękno wokół, są znakomitymi śpiewakami. Że ich głosy są zawsze gotowe na śpiew. Od rana.

- Artyści często powtarzają, że prawdziwa kariera zawsze odbywa się jakimś kosztem, najczęściej rodziny - tak było też w Pani przypadku?
- Sztuka, a szczególnie sztuka operowa jest bardzo zaborcza i zazdrosna: o czas, o uwagę. Kocha wyłączność. Chcąc zachować równowagę między sztuką a życiem, musimy mieć oparcie w kimś bliskim. To właśnie rodzina stawia człowieka do pionu, to dzięki niej jesteśmy mocniejsi, wierzymy w sens tego, co robimy. Sztuka operowa wymaga gigantycznej pracy i często zadajemy sobie pytanie: czy warto. Ale też moi bliscy mają duży wpływ na to, kim jestem, co chcę wyrazić na scenie, jaka na niej jestem, czy jestem prawdziwa. Czy emocje, które przyszło mi przekazywać poprzez postać, są moimi emocjami. Kto nie doznał prawdziwej miłości w życiu, ten nigdy prawdziwie nie przekaże jej na scenie. Na to, jakimi jesteśmy artystami, na pewno mają wpływ nasi najbliżsi. Ale przecież kreujemy różne postaci, bardzo negatywne również. A wtedy potrzebna jest szczególna wyobraźnia.

***

Katarzyna Oleś-Blacha

W 2001 roku ukończyła z wynikiem celującym Wydział Wokalno-Aktorski Akademii Muzycznej w Krakowie. Od wielu lat jest wykładowcą w Akademii Muzycznej w Krakowie w Katedrze Wokalistyki.

Od 2001 roku związana z Operą Krakowską, gdzie debiutowała w partii Królowej Nocy w Czarodziejskim flecie Mozarta. Współpracuje z wieloma polskimi i zagranicznymi instytucjami artystycznymi. Jest laureatką wielu prestiżowych nagród i festiwali w kraju i za granicą.

Premiera „Hrabiny Maricy” odbędzie się dziś, 24 lutego w Operze Krakowskiej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski