Andrzej Barański przeżył Fot. Łukasz Grzymalski
KOLEJ. Maszynista przeżył zderzenie, do którego 18 lat temu doszło niedaleko Szczekocin. Mężczyznę dręczy podejrzenie, że sprawy nie wyjaśniono.
"Sawa" zderzyła się czołowo z innym składem pasażerskim - pociągiem z Częstochowy do Zakopanego. Pomocnik Barańskiego był ranny, obrażenie odnieśli także pasażerowie. Maszynista, którego skład wjechał na "Sawę", zginął.
Barański mówi, że do dziś przeżywa skutki szoku. Nowa katastrofa pod Szczekocinami, która wydarzyła się przed dwoma tygodniami, ożywiła ponure wspomnienia. Jeśli byłemu maszyniście uda się w końcu zasnąć, w treści snu powraca dramat sprzed osiemnastu lat. Wciąż wraca też myśl, że oficjalne wyjaśnienie przyczyn wypadku nie było precyzyjne. Barański zastanawia się, jaka jest prawda.
- To był piątek. Ludzi jechało sporo do Warszawy. Zacząłem pracę gdzieś o godz. 14. Odjeżdżałem z Krakowa o 15.10. Minąłem Szczekociny, dojeżdżałem do Starzyn. Semafor miałem na zielono. Byłem przekonany, że tamten pociąg stoi pod semaforem na Starzynach. Byłem przekonany aż do końca. Dopiero w ostatnich 3-4 sekundach zobaczyłem, że jedziemy na siebie. Już nie było wyjścia. Nagłe hamowanie. Skoczyłem w korytarz, a kolega nie zdążył - opowiada Barański.
Dotarliśmy do kopii dokumentu PKP z 1995 roku. "Analiza stanu bezpieczeństwa i awaryjności w służbie trakcji i wagonów za rok 1994, porównując z analogicznym okresem roku 1993". Specjaliści ustalili, że nagłe hamowanie "Sawy" pozwoliło obniżyć jej prędkość z 94,5 kilometrów na godzinę do 67,5 km na godz. Z tą szybkością elektrowóz Barańskiego zderzył się czołowo z pociągiem Częstochowa - Zakopane, którego prędkościomierz wskazywał 63 kilometry na godzinę.
Rany odniosło, według dokumentu, siedmiu pasażerów. Straty wyniosły 12,8 mld ówczesnych złotych. Za winnego uznano prowadzącego pociąg z Częstochowy - maszynistę S., który zginął na miejscu. Wcześniej przejechał, jak zapisano w dokumencie, sygnał "stój" na semaforze.
Bezpośrednio przed zderzeniem Barański myślał o tym, co go zabije. Mógł zginąć od uderzenia, mógł zostać porażony przez prąd. Przeżył.
- Byłem przytomny, ale w szoku. Trwała akcja ratunkowa. Nikt się nie zainteresował, czy maszynista żyje. Zszedłem z drugiej kabiny. Zacząłem szukać kolegi. Schronił się pod pulpitem, był tam zakleszczony. Nikt nie spytał mnie, czy potrzebuję lekarza. Przywieźli do domu. Tam zemdlałem - opowiada Barański.
Wypadek pod Starzynami był drugim w jego karierze. O pierwszym powiedział: - Jacyś bandyci rzucili z mostu wielką kulę śniegu. Trafiła w elektrowóz, szyba nie wytrzymała.
Po zderzeniu pod Starzynami kolejarz nie wrócił już do prowadzenia pociągów. Mówi, że dały o sobie znać urazy psychiczne i fizyczne. Utrzymuje się z najniższej renty. Nie wierzy w obietnice władz, które mają otoczyć troską poszkodowanych w katastrofie pod Szczekocinami.
Łukasz Grzymalski
Pensja minimalna 2024
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?