Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Każdy poeta przegra z Dodą

Redakcja
Maj: Życie, przyszłość, świat jest zbyt okropny, straszny, potworny, by można o nim mówić poważnie FOT. WACŁAW KLAG
Maj: Życie, przyszłość, świat jest zbyt okropny, straszny, potworny, by można o nim mówić poważnie FOT. WACŁAW KLAG
Z BRONISŁAWEM MAJEM, poetą, o Szymborskiej, Miłoszu, duchowości i lękach przed czasem rozmawia Katarzyna Kachel.

Maj: Życie, przyszłość, świat jest zbyt okropny, straszny, potworny, by można o nim mówić poważnie FOT. WACŁAW KLAG

- Słucha Pan Dody?

- Nie, nie!

- Ale wie Pan, kto to jest?

- Oczywiście.

- Doda nadal bije Ryszarda Krynickiego na każdym polu?

- Każdy poeta przegra z Dodą czy z innym Wojewódzkim. To znak czasów. Takie mamy ikony kultury masowej. Szkoda że akurat takie: odrażające, upiorne, niewiarygodnie głupie...

- Ogląda Pan telewizję?

- Nie. Od sześciu lat nie mam telewizora.

- Skąd czerpie Pan zatem wiedzę o świecie?

- Z radia i z gazet.

- Jakich?

- "Polityki", "Gazety Wyborczej", "Dziennika Polskiego", "Krakowskiej", "Charakterów".

- Sporo Pan czyta.

- Ostatnio mało intensywnie. Słucham za to dużo radia: drugiego programu i radia Kraków.

- Kto dziś czyta poezję?

- Prawie nikt, zresztą nigdy nie czytały jej masy. Były, to prawda, czasy dobre dla poezji, ale za to paradoksalnie złe dla nas wszystkich. Pamiętam spotkania z Herbertem w kościele w Podgórzu, gdzie świątynia była wypełniona po brzegi. Normalne czasy nie sprzyjają czytaniu poezji. Nie wiem, czy to dobrze, czy źle?

- Myśli Pan o sobie - "poeta"?

- Nie.

- A co Pan wpisuje w rubryce zawód?

- Nauczyciel akademicki.

- Dlaczego nie poeta?

- Bo to nie jest zawód.

- Więc co to: pasja, hobby, sposób myślenia o świecie?

- To jest pewien dar. Dar, który polega na słuchu językowym, umiejętności zapisywania. I jak każdy dar, przychodzi i można go przyjąć, albo i nie.

- Kiedy Pan go w sobie odkrył?

- Miałem 16 lat, gdy zacząłem pisać, a 17 kiedy wydrukowano moje wiersze w miesięczniku "Poezja". To był październik 1970 roku, a "Poezja" to był najważniejszy w Polsce periodyk poświęcony poezji. To był istotny debiut. Zauważony. Przede mną debiutował tam Rafał Wojaczek. To jakby ustawiło moje życie. Wcale nie wiem, czy dobrze.

- Teraz Pan pisze?

- Nie. Jak powiadał Miłosz, "wiersze wolno pisać rzadko i bardzo niechętnie, wierząc, że dobre, nie złe duchy, mają w nas instrument."

- Miłosz Pana bardzo cenił. To był dla Pana zaszczyt, czy coś naturalnego?

- Dla mnie to było bardzo ważne, dodawało wartości temu, co próbowałem pisać. A i osoba Miłosza była dla mnie ważna. Napisał do mnie, zanim zaczął mnie tłumaczyć, zanim umieszczał moje wiersze w amerykańskich pismach i w antologii, która po polsku nosi tytuł ,,Wypisy z ksiąg użytecznych".

- To była bliska znajomość?

- Chyba tak. Bywałem u niego w Stanach, zanim zamieszkał w Krakowie.

- Pierwsze spotkanie nic tego nie zapowiadało: podał mu Pan wodę i usłyszał: "dziękuję".

- Tak, to było podczas jego pierwszej wizyty w Polsce, w 1981 roku, za czasów pierwszej ,,Solidarności". Ale potem spotykaliśmy się często. Spędziliśmy wiele dni i nocy - w Berkeley i w Krakowie - rozmawiając, niekiedy i popijając.

- Jak Pana traktował?

- Miłosz, niczym surowy dowódca, traktował mnie jak najbardziej leniwego żołnierza ze swojego oddziału. Czuł się ambasadorem polskiej poezji i jak to nazywał, "polskiej szkoły poezji". Ja byłem w niej najmłodszy. Potrafił mi robić awantury, że za mało piszę.
- Szymborska mówiła, że czuje się w towarzystwie Miłosza nieswojo, bo od razu zaczyna ją przepytywać.

- To prawda. Miłosz odpytywał swoich bliskich przyjaciół z ostatnich lektur. Nie znosił takiej nieistotnej rozmowy, jak Amerykanie mówią: small talk, czyli o niczym. Nawet wtedy, gdy się napiliśmy i rozmawialiśmy w miarę swobodnie, potrafił mi zadać parę książek do przeczytania.

- Nie bał się Pan oceny Miłosza?

- Była dla mnie bardzo ważna.

- Będzie z tych spotkań książka?

- Może. Już wtedy zdawałem sobie sprawę, jak te nasze spotkania są ważne i istotne, a i tak nie wszystko spisałem. Czasem zdarzyło nam się przegadać do białego rana. Popijając. Coraz słabiej pamiętam, jakieś przebłyski, fragmenty. Raz tylko spisałem potem dokładnie naszą całonocną dyskusję.

- Ilg powiedział o Panu, że jest Pan na co dzień melancholikiem, który sypie dowcipami zwalającymi z nóg. To dobre cechy dla poety?

- Dowcip, koncept, to jest część poezji. Ludzie pozbawieni poczucia humoru nigdy niczego poważnego i istotnego nie napiszą. Ponurak to jest prymityw. Ponuracy są odpowiedzialni za wszystko, co złe. Stalin był ponurakiem, Hitler. Wszyscy ponurzy, nadąsani, nadęci i nabzdyczeni faceci robili i robią nam piekło na ziemi.

- Nieszczęśliwy poeta to mit?

- Nie. Z jednej strony człowiek inteligentny, minimalnie choćby inteligentny, nie ma prawa nie być pesymistą. Ale ten sam minimalnie choćby inteligentny człowiek nie może nie mieć do tego dystansu. Musi mieć poczucie humoru, by oswoić koszmar istnienia.

- A Pan ma go w nadmiarze.

- Nie wiem. Tę opinię zawdzięczam Wisławie Szymborskiej, która kiedyś powiedziała, że jest dwóch najzabawniejszych ludzi na globie: Woody Allen i ja. To straszne coś takiego dźwigać, zwłaszcza że wszyscy oczekują, że przy każdej okazji będę sypał dowcipami. Słuch poetycki, talent poetycki jest bardzo bliski poczuciu humoru, czyli pewnego wyczucia językowego. Wisława Szymborska sama nadzwyczajnie ceniła poczucie humoru. Jej wiersze są cudownym sposobem łączenia ironii, konceptu, dowcipu z niesamowicie poważną, pozbawioną złudzeń wiedzą o świecie.

- A Pan, gdy patrzy na otaczający świat, jest pesymistą, czy potrafi Pan jeszcze z niego żartować.

- Życie, przyszłość, świat jest zbyt okropny, straszny, potworny, by można o nim mówić poważnie.

- Pisał Pan, że poeta musi go pokochać.

- Ale można o tym mówić tylko przez ironię, kpinę, żart, bo jakby to wszystko wziąć na poważnie, to można by się tylko zastrzelić. Tylko nie ma z czego.

- Poeta patrzy do tyłu czy do przodu.

- Tu i tam. Mnie na przykład zawsze fascynowały imaginacyjne podróże w czasie, wyobrażałem sobie siebie za dziesięć lat, myślącego o sobie dzisiejszym. To bardzo ciekawe.

- I co Pan myślał

- Za dziesięć lat będziemy świętować dziewiątą rocznicę mojego zgonu. Na przykład.
- A o swoim pokoleniu?

- Nigdy nie czułem się poetą pokoleniowym, głosem pokolenia. Zresztą to bardzo rozległa i myląca kategoria. A jakie było to pokolenie? Na pewno było ostatnim czytającym książki. Rozumiejącym to, co czyta. Co ciekawe, młodzi ludzie, z którymi się spotykam na uczelni, zazdroszczą nam naszej młodości. To dziwne, prawda?

- Czego dokładnie?

- Duchowości. Nie mieliśmy co jeść, bo przepijaliśmy, ale cechowała nas wyższa duchowość.

- To prawda, że był Pan wtedy hipisem?

- Nie do końca, bo byłem na tyle małostkowy, że studiowałem. Oczywiście, ze strachu przed wojskiem. Byłem raczej hipisującym pacyfistą.

- Czyta Pan innych poetów nie tylko z obowiązku?

- Z obowiązku staram się nie czytać niczego. A poetów czytam.

- Kraków ma dobrych poetów?

- Tak, miał, będzie miał, choć to przecież nie jest uwarunkowane geograficznie.

- To dobry czas dla poetów?

- Nie ma innego, więc musi być dobry.

- Gdzie się rodzą Pana wiersze?

- Na szczęście nie ma żadnych reguł. To bywa jednorazowe, przypadkowe, czasem się coś zobaczy, błahego, np. spadający listek czy płatek śniegu. Zapomni się o tym, a po 10 latach to w przedziwny sposób przypłynie. Kiedyś właśnie napisałem wiersz o spadającym liściu i wydał mi się na tyle błahy, że jak układałem tom "Wspólne powietrze", to go wyrzuciłem, a potem włączyłem go z pewnych względów do kolejnego tomu. I co się okazało; ten wierszyk tylko na język angielski ma sześć przekładów, ukazał się w wielu językach. Był publikowany w metrze nowojorskim. Z okazji końca wieku "National Geographic" opublikował antologię stu najważniejszych wierszy XX wieku. I on się tam znalazł. A mówię o tym nie dlatego, by się tylko pochwalić, choć przede wszystkim po to, ale też by powiedzieć, że to jest bardzo tajemnicze. Nigdy nie wiadomo, czym zaowocuje błahe zdarzenie. Nie ma reguł. I niech tak zostanie.

- Jest Pan poetą nowoczesnym. Pisze Pan na kartkach, komputerze.

- Przede wszystkim nie piszę.

- No dobrze, a kiedyś?

- Korzystam z komputera, jak z maszyny do pisania. Potrafię coś w nim znaleźć, nawet kupić na Alegro, i tyle.

- Czyta Pan kryminały?

- Tak, Agatę Christie bardzo lubię, Simenona, Harlana Cobena, Mankela. Sporo tego czytam. Choć nie tak dużo jak kiedyś.

- Kraków to dobre miejsce na czytanie.

- Nie tylko na czytanie.

- Nadal jest Pan zachwycony i zdumiony, gdy wchodzi na Rynek Główny?

- Jeśli któregoś dnia wyszedłbym na Rynek i nie doznał tego cudownego zachwytu, będzie to znaczyło, że już nie żyję. Tylko tego nie zauważyłem.

- Wyjeżdża Pan często?

- Teraz już nie. Kiedyś dużo podróżowałem i wiązało się to z pisaniem. Moje teksty były tłumaczone, jak policzyłem kiedyś, na 21 języków i to w różnych częściach świata. To się wiązało z wyjazdami, oczywiście w tym czasie, kiedy już mogłem wyjeżdżać, czyli od 1989 roku. I zazwyczaj cztery, pięć razy w roku gdzieś byłem. Odbywała się wtedy godzina hańby, czyli czytanie wierszy, ale dzięki temu mogłem zobaczyć Paryż czy Rzym. Teraz już nie jeżdżę po świecie. Wolę zwiedzać siebie.
 

- Kraków to Pana miejsce na zawsze?

- Wydaje mi się, że tak. Trudno byłoby mi sobie wyobrazić, że mieszkam gdzie indziej.

- Kiedyś Pan myślał o wyjeździe.

- To było dawno, na początku lat 80., kiedy przelewałem krew za ojczyznę i brałem udział w konspiracji narodowo-wyzwoleńczej. W znikomym stopniu, oczywiście. Wydawało mi się, że nie będę miał w tym kraju żadnych perspektyw, co mi zresztą ubecy obiecywali. I był taki moment, 83, 84 rok, kiedy tak na serio myślałem o wyemigrowaniu z Polski. I nawet wiedziałem już gdzie.

- Zdradzi Pan?

-Australia, choć nigdy wcześniej tam nie byłem.

- Dlaczego zatem tam.

- Bo daleko. Później zresztą poznałem, w Ameryce, Australijczyków i Nowozelandczyków i podtrzymuje swój wybór.

- Ale nie ucieka Pan na razie?

- Nie, ale nie wiadomo, co się wydarzy.

- A co by musiało?

- Coś groźnego dla mnie, co by mnie okrutnie przestraszyło.

- Czego się Pan boi?

- Tego, co wszyscy: czasu, śmierci, głupoty.

- Głupota Pana drażni?

- Tak.

- Więcej mamy teraz głupców?

- Statystycznie myślę, że procent kretynów, przeciętniaków, geniuszy rozkłada się podobnie jak przed laty. Inaczej może wygląda przeciętniak roku 2012 niż roku 1972, ale to tylko niuanse.

- Na koniec zapytam, czy celebruje Pan święta?

- Jest to tradycja, którą bardzo lubię.

- Karpia Pan je?

- W wigilie tak.

- A co Panu przeszkadza w świętowaniu?

- Komercja, paskudny aspekt handlowy, ale to tak jak z tą potworną Dodą - znak czasów.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski