Czy faworyt demokratów sypiał ze stażystką?
Było to 13. i 14. zwycięstwo Kerryego w prawyborach Partii Demokratycznej, na których wybiera się delegatów tej partii na lipcową konwencję, mającą zadecydować o wyborze oficjalnego kandydata demokratów na prezydenta. Tylko dwukrotnie na 16 odbytych już prawyborów stanowych Kerryemu nie udało się pokonać demokratycznych rywali. _- Listopad nadchodzi, George Bush odejdzie, a my zbudujemy kraj zgodnie z ideami, o których marzymy - _mówił zadowolony z kolejnych zwycięstw Kerry do swoich zwolenników.
Wg ocen amerykańskich stacji telewizyjnych, w stołecznym Dystrykcie Kolumbii, obejmującym stolicę USA, czyli miasto Waszyngton, z przedmieściami, Kerry zebrał 47 procent głosów. Na drugim miejscu znalazł się tam obrońca praw Afroamerykanów Al Sharpton (20 proc.), a na trzecim były gubernator stanu Vermont Howard Dean.
W położonej na zachodzie USA Nevadzie senator z Massachusetts uzyskał jeszcze lepszy wynik, otrzymując poparcie 63 procent głosujących. Na drugim miejscu znalazł się Dean - 17 procent.
Po sobotnich prawyborach Kerry umocnił się na pozycji zdecydowanego lidera, wyprzedzając wyraźnie dwóch pozostałych liczących się jeszcze pretendentów - Deana oraz senatora Johna Edwardsa z Północnej Karoliny. Obaj konkurenci będą próbować powstrzymać jego marsz ku kandydaturze podczas wtorkowych wyborów wstępnych w stanie Wisconsin.
\\\*
Coraz mniej Amerykanów uważa prezydenta Georgea Busha za wiarygodnego przywódcę, do czego przyczyniły się głównie kontrowersje z bronią masowego rażenia w Iraku - wynika z najnowszego sondażu.
Badania opinii, przeprowadzone przez "Washington Post" i telewizję ABC News, wykazały, że tylko 52 procent społeczeństwa sądzi, iż Bush jest "uczciwy i godny zaufania".
Jak wynika ze wspomnianego sondażu, większość Amerykanów - 54 procent - uważa, że prezydent kłamał lub świadomie przesadzał w sprawie zagrożenia, jakie stwarzały irackie arsenały (68 procent sądzi jednak, że rząd naprawdę wierzył, iż Irak ma nielegalną broń). Po raz pierwszy od obalenia reżimu Saddama mniej niż połowa mieszkańców USA - 48 procent - jest przekonanych, że wojna w Iraku była warta poniesionych ofiar.
(PAP)
Szóste: nie cudzoŁóŻ
Kilka lat temu zwykle bardzo dobrze poinformowany dziennikarz Matt Drudge - który prowadzi własną gazetę internetową - podał do wiadomości, że prezydent Stanów Zjednoczonych Bill Clinton oddawał się uciechom miłosnym ze stażystką Moniką Lewinsky.
Z kontrolowanych przez liberałów mediów Amerykanie dowiedzieli się o prezydenckich ekscesach dopiero w kilka dni później, i to tylko dzięki temu, że nie można już było dłużej udawać, że nic się nie stało.
Niecały tydzień temu Drudge doniósł o romansie Johna Kerryego z młodą kobietą, za którą - jak miał powiedzieć ojciec dziewczyny - senator uganiał się dwa lata, a gdy rozpoczął kampanię wyborczą, namówił panienkę, aby wyniosła się z Ameryki. Im dalej, tym lepiej. Padło na Kenię.
Kerry, najsilniejszy dzisiaj kandydat do nominacji Partii Demokratycznej na prezydenta Stanów Zjednoczonych, weteran wojny w Wietnamie, a później aktywny pacyfista, senator z prawie dwudziestoletnim doświadczeniem, oczywiście zaprzeczył. - To wyssane z palca kłamstwa - powiedział. Był to jedyny komentarz Kerryego w tej sprawie udzielony zresztą życzliwemu mu gospodarzowi programu radiowego, Donowi Imusowi.
W dniu, kiedy Drudge opublikował swoje rewelacje, niestrudzony dotychczas Kerry przerwał kampanię wyborczą i wziął dwudniowy urlop. Zbieg okoliczności czy dodatkowy czas potrzebny na zapobieżenie rozpowszechnianiu się informacjom i na przekonanie "multimilionerskiej żony", że jest niewinny? Bo Theresa Heinz, wdowa po producencie ogórków i keczupu, druga bardzo bogata żona Kerryego, w jednym z wywiadów, zapytana żartem, co by zrobiła gdyby dowiedziała się, że mąż ją zdradza, odparła - też żartem - obcięłabym mu wszystkie członki. I na tym żarty się kończą.
Nieliczne media republikańskie ostrożnie omawiają domniemamy skandal. Nikt jeszcze senatora - katolika nie oskarżył o złamanie szóstego przykazania. Ale z politycznych spekulacji wyłania się obraz intrygi misternie utkanej przez małżeństwo Clintonów.
Pojawiają się komentarze, że Clintonowie chcą wykorzystać tę aferę dla zdyskredytowania Kerryego, który osiągnął w wyścigu do Białego Domu niespodziewanie wysoką pozycję i może się okazać groźnym rywalem Georgea Busha. A to jest Clintonom nie na rękę.
Jeśli senator wygra wybory w listopadzie, wówczas marzenia o prezydenturze Hillary Clinton za cztery lata może wyrzucić do śmieci. W jej interesie jest więc słaby tegoroczny kandydat w prezydenckich wyborach, nie dorastający nawet Bushowi do pięt. Natomiast w kolejnych wyborach Hillary Clinton, jako jedyny silny kandydat Partii Demokratycznej, bez trudu - można przypuszczać dzisiaj - pokona jakiegoś republikanina. Może mieć tylko kłopoty wówczas, gdy jej przeciwnikiem będzie były burmistrz Nowego Jorku Rudolph Giuliani.
Nie w tym rzecz, z kim polityk sypia, lecz w tym czy kłamie. Jakże mu ufać w sprawach narodowych i publicznych, jeśli jego prywatne życie jest chaotyczne i oparte na oszustwie?
Nie mogę tylko zrozumieć, na co liczą Clintonowie, jeśli w istocie intrygują przeciwko Kerryemu. Wszak oni wiedzą najlepiej, że na kłamstwie wychodzi się cało z największej nawet opresji...
ELŻBIETA RINGER (Nowy Jork)
Ósme: nie mów faŁszywego Świadectwa
Podczas kampanii wyborczej prezydent George W. Bush atakowany jest za to, co robił - a raczej czego nie robił - w czasie kiedy jego rówieśnicy ginęli na frontach wojny wietnamskiej.
Biały Dom przedstawił dziennikarzom wyciągi z akt personalnych Georgea W. Busha, z okresu wojny wietnamskiej, kiedy to podlegając obowiązkowi powszechnej mobilizacji, pełnił służbę w jednostkach lotniczych Gwardii Narodowej Teksasu. Materiały te miały ponad wszelką wątpliwość dowieść, że Bush wywiązywał się ze swoich obowiązków. Jednak zarówno te jak i wcześniej udostępnione akta nie potrafią rozproszyć wątpliwości, czy Bush rzeczywiście brał udział we wszystkich przewidzianych regulaminem ćwiczeniach - zwłaszcza w czasie, kiedy został przeniesiony z jednostki lotniczej Gwardii Narodowej Teksasu do podobnej jednostki, wchodzącej w skład Gwardii Narodowej Alabamy.
Żołnierze, którzy w tym samym co Bush czasie służyli w Gwardii Narodowej Teksasu i Alabamy, jakoś nie potrafią go sobie przypomnieć i bynajmniej nie kryją tego w licznych wypowiedziach publikowanych na łamach prasy. Przypomniało sobie Busha kilka osób, które pełniły wtedy funkcje dowódcze w gwardii. Część z nich jest w jakimś sensie powiązana z Partią Republikańską.
Gazety przypominają, że Bush zapisał się do oddziałów lotniczych gwardii na kilkanaście dni przed wygaśnięciem odroczenia od służby wojskowej udzielonego mu przez komisję poborową na czas studiów.
Najwięcej szczegółów podaje James Moore, reporter z Teksasu, który spędził długie lata na śledzeniu kariery rodu Bushów. W swojej, zapowiadanej między innymi przez "New York Times" książce "Wojna Busha o reelekcję" - która niedługo znajdzie się na półkach księgarskich w całej Ameryce i na pewno będzie bestsellerem - Moore zarzuca Bushowi, że choć publicznie wspierał wojnę w Wietnamie, wolał, żeby toczyli ją jego rówieśnicy.
Jak pisze Moore, Bush wstąpił do teksańskiej Gwardii Narodowej w 1968 roku, w szczycie działań wojennych na frontach wietnamskiej wojny. Jakimś sposobem udało mu się "przeskoczyć" 500 młodych mężczyzn, którzy przed nim złożyli podania o przyjęcie w szeregi gwardii.
Bush, jak twierdzi Moore, nie potrafił docenić tego, że ktoś dysponujący gorszymi koneksjami rodzinnymi musiał mu ustąpić miejsca w szeregach gwardii, pojechał do Wietnamu, może nigdy stamtąd nie wrócił. Reporter zamierza dowieść w książce, że Bush traktował swoje obowiązki nieodpowiedzialnie. Zamiast sumiennie starać się o to, żeby zostać dobrym pilotem bojowym - zaangażował się w kampanię wyborczą przyjaciela swego ojca.
Recenzując książkę Moorea Bob Herbert z "New York Timesa" napisał, że z równą beztroską co szkolenia Gwardii Narodowej Bush potraktował wojnę z reżimem Saddama Husajna. Tymczasem wojna o unieszkodliwienie zagrażającej światowemu pokojowi broni masowego rażenia Husajna - której nie udało się znaleźć - kosztowała życie ponad 500 amerykańskich żołnierzy oraz dziesiątki tysięcy Irakijczyków.
"Gdyby córki i synowie uprzywilejowanych mieli tracić życie w Iraku, na pewno nie doszłoby do tej wojny"- podsumował Bob Herbert.
W latach wojny wietnamskiej, kiedy w USA obowiązywał pobór powszechny, służba w gwardii narodowej chroniła młodych Amerykanów przed wstąpieniem w szeregi armii. Chroniła przed wyjazdem do Wietnamu. O dostaniu się do gwardii marzyły tysiące poborowych.
Amerykanie mają już dawno za sobą wojnę wietnamską. Pogodzili się z tym, że jej przeciwnicy palili karty poborowe, uciekali do Kanady. Mają świadomość, że wielu ludzi, którzy sprawują ważne funkcje społeczne, odbywało służbę w szeregach Gwardii Narodowej, po to, żeby nie jechać na wojnę, popieraną przez ich ustosunkowanych ojców.
Czy jednak pogodzą się z tym, że decyzje o wszczęciu działań wojennych w Afganistanie i w Iraku podejmował człowiek, który dzięki koneksjom rodzinnym sam nie doświadczył wojny w Wietnamie? Zwłaszcza że mają wybór. O rolę przywódcy Ameryki podczas toczonej obecnie wojny ze światowym terroryzmem stara się również John Kerry, który nie musi na siłę "koloryzować" opowieści o tym, co robił podczas wietnamskiej wojny. Kerry był w Wietnamie. Wrócił stamtąd z medalem za odwagę i z głębokim sprzeciwem wobec toczenia niepotrzebnych wojen.
JAROSŁAW ARMATYS
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?