– Od kiedy nagrałaś – dwa lata temu – płytę z piosenkami Janis Joplin, jesteś postrzegana trochę jako współczesna hipiska. Zgodzisz się z tym?
– Tak, mam w sobie taką utopijną wiarę, że da się wyzwolić z okopów władzy pieniądza, że kiedyś wszyscy będą się kochać i nie będzie wojen. Można zmieniać świat na lepsze. Wystarczy, że spojrzę na swoich muzyków, którzy właściwie żyją tylko muzyką. To jest hipisowskie.
– Kiedyś polscy hipisi mieszkali w komunach w Bieszczadach. Ty mieszkasz w wielkim mieście – w Warszawie. Nie miałabyś ochoty przenieść się bliżej natury?
– Strasznie bym chciała. Tylko musielibyśmy skrzyknąć się z wieloma muzykami i ich dziećmi. A to już byłaby grubsza sprawa. Trzeba by to jakoś zapoczątkować!
– Warszawa jest mocno zakorzeniona w historii. Dobrze się z tym czujesz?
– To jest smutne miasto. Jeżeli pamięta się, ile kości ludzkich leży pod ulicami i domami, to aż ciarki przechodzą po plecach. To jednak może być inspirujące i magiczne – ale wywołuje melancholię.
– Twoja nowa płyta też jest zakorzeniona w historii – polskiego bluesa i rocka. Przestała Cię już inspirować „czarna” muzyka z Ameryki?
– Przecież Niemen i Breakout też czerpali z soulu i bluesa. Moim ulubionym artystą jest Jimi Hendrix – i dla mnie on też śpiewał soul. Podobnie Tina i Ike Turner. Blues też jest częścią tej historii. Kiedy usłyszałam w samochodzie w radiu Arethę Franklin, zrozumiałam, że przecież piosenki Janis Joplin, nad którymi się wtedy głowiłam, też są soulowe!
–A skąd pomysł na cover piosenki Czesława Niemena?
– Natalia Niemen zaprosiła mnie na koncert „Niemen mniej znany”. Wybrałam wtedy „Kwiaty ojczyste” – bo pomyślałam, że w ten sposób przemówię trochę do głowy mojej siostry. Paulina ciągle uważa bowiem, że fajniej śpiewa się po angielsku. Ja zupełnie tego nie rozumiem. Kiedy byłyśmy w Sistars, pisałam trochę po angielsku, bo byłam świeżo po powrocie ze Stanów i nawet sny miałam po angielsku. Ale szybo zrozumiałam, że będąc tu, gdzie jestem i chcąc mówić szczerze do innych, nie ma sensu zasłaniać się jakąś woalką.
– Kiedyś nagrywałaś bardziej nowoczesną muzykę – choćby pracując z Envee. Dlaczego teraz wolisz oldskulowe granie?
– Historia zatoczyła koło. Możemy dzisiaj czerpać ze wszystkiego, co było i jest w muzyce. Teraz najciekawszy wydaje mi się rock z lat 60. w stylu Rolling Stonesów czy Dr. Johna. Chciałabym mieć takie piosenki, jak oni, w których jest jakaś historia i emocje, które ludzie mogą sobie sami zaśpiewać i zagrać na gitarze. Nie interesuje mnie już czysto estetyczna forma muzyki – tylko autentyczne przeżycie. To uzyskuje się, sięgając do swojej ciemnej strony, a potem zanurzając te uczucia w ciepłej miłości do muzyki. Kiedy ogrzewamy je gitarą i bębnami – leczymy się z tych mrocznych emocji. Jak kiedyś śpiewał Marvin Gaye w „Sexual Healing”: „Feel It And Heal It”. Czyli, żeby coś uzdrowić, trzeba to najpierw poczuć.
– Czy coś zobaczyłaś po tej ciemnej stronie swojej osobowości?
– Tam siedzą różne potwory, które mają parszywe miny. Ale gdy się tam zajrzy i wypuści je na światło dzienne, dadzą nam na jakiś czas święty spokój. Muzyka jest takim wehikułem, dzięki któremu mogą poszaleć. I w świetle dźwięków okazuje się, że te potwory tak naprawdę są piękne, a my jesteśmy z nimi jednością.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?