Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kiedy padnie ostatni klaps, zapominam o wszystkim

Paweł Gzyl
fot. Sylwia Dąbrowa
Rozmowa. Popularna aktorka JOANNA KULIG opowiada nam o swych zupełnie odmiennych rolach: w filmie „Pitbull. Niebezpieczne kobiety” i serialu telewizyjnym „O mnie się nie martw”.

- Gra Pani policjantkę po raz drugi w swej karierze - bo wcześniej był serial „Zbrodnia”. Odnajduje Pani w sobie jakieś cechy charakteru, które predestynowałyby Panią do takiego szczególnego zawodu?

- Bardzo podziwiam policjantki. Charakterologicznie chyba jednak sama nie nadawałabym się do takiego zawodu. Kiedy opowiadałam jednemu z policjantów, jak przeżywałam wyjazdy na patrole, on mówił mi, że tak nie można podchodzić do tej pracy. Ważna jest więc ogromna odporność na stres, umiejętność szybkiego myślenia i rozmawiania z ludźmi. A najważniejsze jest nie przenoszenie tych wszystkich emocji z pracy do domu. Trzeba się umieć odciąć - i nie analizować policyjnych akcji w nieskończoność. Ja bym tego nie potrafiła.

- Niektórzy mówią to samo o aktorach: że muszą posiąść zdolność oddzielania pracy od życia prywatnego.

- Często mówi się, że aktorzy, lekarze i policjanci są zawodami najbardziej obciążającymi psychicznie. Ale jednak film to jest coś, co się udaje. A lekarz czy policjant naprawdę ratuje ludziom życie. Mało tego - policjant potem musi udokumentować swoją decyzję w sądzie. Od naszej pracy zależy, czy ktoś pójdzie do kina czy nie, a od pracy lekarza i policjanta - czyjeś życie. Dlatego to zupełnie inna odpowiedzialność.

- No a po takim filmie jak „Pitbull” nie miała Pani problemów z przenoszeniem emocji z planu do domu?

- Kiedy buduje się jakąś postać, to zawsze zostają w głowie różne myśli i rozmowy. To jest jak przysłowiowe „wkręcenie się” w coś. Czasem człowiek czymś się bardzo zainteresuje - i też ciągle tym żyje. Tak naprawdę to fascynujące, bo mogę poznać zupełnie dla mnie obcy świat od kuchni - jak właśnie podczas „Pitbulla”. Kiedy jednak już zagram i padnie ostatni klaps - zapominam o wszystkim i wracam do swojej rzeczywistości.

- Nie sposób nie nawiązać do tytułu filmu: kiedy Pani bywa niebezpieczną kobietą?

- (śmiech) Patryk Vega mówi, że dla niego niebezpieczna kobieta to delikatna kobieta. Bo ten tytuł jest trochę przewrotny. Kobiety są bardzo emocjonalne, nie są constans i ta sinusoidalność ich nastrojów rodzi pewnego rodzaju niebezpieczeństwo, a zarazem nieprzewidywalność i siłę. W kontekście „Pitbulla” zobaczyłam to na przykładzie policjantki, która była prototypem mojej postaci. Byłam z nią w pracy, potem mieszkałam przez jakiś czas w jej domu i widziałam jak niesamowicie jest inną osobą w tych dwóch miejscach. Nawet zmieniał się jej tembr głosu: na interwencjach był zdecydowany i twardy, a w domu - czuły i subtelny.

- W Pani przypadku może to polegać na tym, że przyjmuje Pani „niebezpieczne” role. Taką najbardziej „niebezpieczną” rolą była chyba w Pani dorobku ta w „Sponsoringu”.

- Po przeczytaniu scenariusza długo się zastanawiałam. Ale przeważyły dwie kwestie: była to bardzo ciekawa rola i miałam ją zagrać w wyjątkowo ciekawym towarzystwie. Nie na co dzień dostaje się przecież propozycję zagrania u boku tak wybitnej aktorki kina światowego jak Juliette Binoche i na dodatek w języku, którego wtedy nie załam. Casting był więc bardzo skomplikowany, musiałam przejść wiele etapów. Denerwowałam się bardzo, bo ta rola rzeczywiście wymagała sporo odwagi. Ale warto było, byłam z tym filmem na festiwalach na całym świecie i dostałam za nią prestiżowe nagrody, które przełożyły się na ciekawe propozycje w kraju i za zagranicą. To w „Sponsoringu” zobaczyła mnie francuska reżyserka Anne Fontaine i zostałam zaproszona do filmu „Niewinne”.

- Jak się Pani spodobał ten wielki świat zachodniego kina?

- To wszystko wygląda podobnie jak w Polsce. Początkowo trochę się bałam, bo wiadomo: inny język, inni ludzie, inne obyczaje. Z czasem okazało się, że wszystko wygląda tak samo lub podobnie jak u nas. Podczas festiwalu najpierw trzeba się przejść po czerwonym dywanie, potem stanąć na ściance dla fotoreporterów, porozmawiać z dziennikarzami i na końcu spotkać z widzami. W Berlinie były tylko dodatkowe wywiady indywidualne następnego dnia po pokazie, które trwały kilka godzin. Porównując to z naszą Gdynią, jest więc prawie tak samo. To już nie te czasy, kiedy polska kinematografia była daleko w tyle za zachodnią.

- Mimo zagranicznych sukcesów nie ma Pani nic przeciwko występom w telewizyjnych serialach - choćby w popularnym „O mnie się nie martw”.

- To jest zupełnie inna forma. Producent serialu Michał Kwieciński powiedział mi najpierw: „Asia, kiedy zobaczyłem cię na jakimś spotkaniu z publicznością, dostrzegłem, że masz talent komediowy, który do tej pory był niewykorzystany. Dlatego chciałbym cię obsadzić w takiej roli”. I przyznałam mu rację - bo bardzo lubię komedie, a w niewielu zagrałam. Ucieszyłam się więc, że będę się mogła zmierzyć z takim repertuarem. Początkowo nie wiadomo było ile serii powstanie - bo to zależy od oglądalności. Na planie okazało się, że scenarzystki pozwalają aktorom na dużą dozę improwizacji. Do tego cała ekipa składała się z młodych ludzi zaraz po szkole, którym bardzo się chciało pracować. To bardzo mnie mobilizowało. Ta świeża energia spowodowała, że publiczność polubiła nasz serial. Wiele osób mówi mi, że lubi go oglądać, bo czują, że „O mnie się nie martw” odstresowuje ich i wprawia w dobry humor. Dlatego zagraliśmy już piąty sezon - i miał on największą oglądalność ze wszystkich.

Rozmawiał Paweł Gzyl

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski