18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kiedyś mówiono tak na zdrajców, dziś już nie tylko na nich. Hańba!

Redakcja
Słowo "hańba" często pada w Sejmie pod adresem przeciwników politycznych. Najczęściej jest nadużywane, ale dobrze pasuje FOT. BARTEK SYTA
Słowo "hańba" często pada w Sejmie pod adresem przeciwników politycznych. Najczęściej jest nadużywane, ale dobrze pasuje FOT. BARTEK SYTA
Legenda ORP "Orzeł" jest przez nas pamiętana jako przykład bohaterstwa i odwagi. Ale mało kto ma świadomość tego, że jest w niej i element hańby.

Słowo "hańba" często pada w Sejmie pod adresem przeciwników politycznych. Najczęściej jest nadużywane, ale dobrze pasuje FOT. BARTEK SYTA

JĘZYK. Tylko wstyd czy już infamia? Słowo "hańba" w ustach kolejnych polityków podlega właśnie znaczeniowej inflacji. W tempie ekspresowym.

Hańba! - słyszymy przy każdej możliwej okazji. I bez okazji. Okładają się nim politycy i publicyści. "Hańbuje", kto może. I może dlatego coraz rzadziej pamiętamy, co to słowo znaczy.

"Hańba" - krzyczano podczas słynnego już, przerwanego spektaklu "Do Damaszku" w reżyserii Jana Klaty w Narodowym Starym Teatrze w Krakowie. "Hańba" - tak co roku skanduje się przed domem generała Jaruzelskiego w rocznicę wprowadzenia stanu wojennego. I na cmentarzu powązkowskim - w rocznicę wybuchu powstania warszawskiego.

"Hańba" - słychać również pod salami rozpraw, przy okazji procesów rozliczeniowych i lustracyjnych albo "tylko" tych, które wiążą się z kwestiami godnościowo-zniesławieniowymi. Bez tego słowa nie obejdzie się jakiekolwiek dłuższe niż kilka minut wystąpienie związane z katastrofą smoleńską.

"Hańbą dla polskiego państwa" nazwał Jarosław Gowin sytuację, w której znalazł się były polityk Jan Rokita. "Pan się zapisze w tej historii razem z tymi, którzy są na polskiej liście hańby" - tak z kolei przemawiał szef opozycji do premiera. Ale nic w tym dziwnego - Sejm jest miejscem, gdzie słowo "hańba" słychać wyjątkowo często.

"Haniebną" nazwano całkiem niedawno bardzo interesującą pracę historyka Tomasza Wesołowskiego, który wykazał, że słynna bitwa pod Wizną z 1939 r. przypominała tyleż Termopile (bo polskimi Termopilami nazywaną ją przez pół wieku), co gigantyczny korek drogowy (w którym sklinczować się miały niemieckie dywizje pancerne).

Może więc "hańba" jest pojęciem kluczowym dla polskiej publicystyki? Nie dziwi w każdym razie, że coraz częściej pojawia się w użyciu neologiczny czasownik "hańbować".

A może słyszymy o "hańbie" zbyt często? W 2006 r. instytut badania opinii Newton podjął próbę zmierzenia częstości użycia tego słowa w gazetowych tekstach. Badanie wykazało, że między rokiem 2005 a 2006 popularność wzrosła zauważalnie - bo o 15 proc. O ile w roku 2005 używano go raz na 552 materiały, o tyle w roku 2006 raz na 665 tekstów. Więcej takiego badania nie przeprowadzano.

Dziś liczba wskazań będących odpowiedzią na zapytanie "hańba" w wyszukiwarce Google wynosi ok. 1,7 mln. "Przyjaźń" ma tylko milion wyszukań więcej.

Powtarzane, odmieniane na dziesiątki sposobów, odnoszone do coraz nowszych sytuacji i problemów pojęcie hańby podlega oczywistej semantycznej inflacji. Internetowa namiastka słownika języka polskiego (czyli tzw. Wikisłownik), której nie sposób postrzegać poważnie w sensie wydawniczym, ale można traktować jako swoisty probierz ludowych intuicji językowych, definiuje już "hańbę" jako "coś, co przynosi wstyd, stanowi ujmę dla honoru". Na pierwszym miejscu listy synonimów "hańby" w "wikisłowniku" znajdziemy więc "wstyd". "Infamia" i "niesława" są dopiero dalej.

Oczywiście "hańba" to zdecydowanie więcej niż wstyd. To także znacznie więcej niż ujma na honorze. Na pojmowanie "hańby" składają się i skrajnie niegodne postępowanie, i społeczny ostracyzm będący jego skutkiem, i wreszcie hańby nieodwracalność. Zmazać ją można bowiem albo aktami nieprzeciętnej odwagi czy poświęcenia albo poprzez zemstę.
"Hańba" to określenie wyjątkowo mocne. Nie da się tak nazwać dowolnego błędu, nawet karygodnego czy wręcz tragicznego w skutkach. Nie nadaje się także na uniwersalne określenie każdego złego czy niemoralnego postępku.

Bo haniebny jest uczynek, który odziera sprawcę z godności. Jako że nasze społeczeństwo boryka się z dziedzictwem kultury honoru, w której pozostawaliśmy znacznie dłużej niż większość naszych sąsiadów, to akurat powinniśmy wiedzieć. I odpowiednie dawać rzeczy słowo.

A jednak z pojęciem "hańby" sobie nie radzimy. Każdy z nas potrafi wskazać mnóstwo przykładów polskiego bohaterstwa, honoru, odwagi - czasem też tej straceńczej. Ale z historycznymi przykładami prawdziwej hańby idzie nam zdecydowanie gorzej. Nie znaczy to jednak, że ich nie było. Dla przypomnienia tylko kilka. I tylko z lat II wojny światowej.

Chętnie wspominamy bohaterską historię załogi ORP "Orzeł". Ale zdecydowanie mniej chętnie skupiamy się na postaci pierwszego dowódcy legendarnego okrętu - który powinien był przejść do polskiej historii zdecydowanie w roli antybohatera. Komandor podporucznik Henryk Kłoczkowski był gwiazdorem przedwojennej marynarki, osiągając doskonałe wyniki podczas manewrów i ćwiczeń i zbierając same pochwały od przełożonych. To on więc dostał dowództwo "Orła" - jednego z najnowocześniejszych oraz najdroższych okrętów podwodnych II RP. Ale to on też zszedł na ląd 31 sierpnia 1939 r., do tego udzielając przepustek części marynarzy. Morale ostatecznie padło mu już 4 września, po ataku niemieckiego samolotu na "Orła". Wprawdzie "Orzeł" wyszedł z tego niemal bez szwanku, ale Kłoczkowski (bez zezwolenia dowództwa) nakazał ucieczkę w rejon Gotlandii. Tam "Orzeł" kręcił się przez kolejne cztery dni, aż Kłoczkowski ogłosił, że jest ciężko chory (opis wskazywał na coś między tyfusem a zapaleniem wyrostka).

Dowódca obrony Wybrzeża kontradmirał Józef Unrug nakazał albo wysadzić Kłoczkowskiego w dowolnym porcie neutralnym, albo też wrócić na Hel po nowego dowódcę. Kłoczkowski nie chciał przebijać się do znajdującego się w coraz gorszym położeniu Helu. I zaskoczył wszystkich rozkazem wypłynięcia do Tallina (jak się później okazało, miał tam znajomych). W Estonii, korzystając z pierwszej okazji, opuścił okręt. Wszystko, co pamiętamy z chwalebnej historii "Orła", wydarzyło się już po jego zejściu na ląd. I prawdopodobnie dzięki niemu.

Antybohaterem polskiego Września mógłby być nawet wódz naczelny - marszałek Edward Rydz Śmigły, jednak następcę Piłsudskiego ratuje częściowo epizod "kmicicowski". Bo przecież marszałek w dwa lata po ucieczce przez Zaleszczyki powrócił w tajemnicy do okupowanej Polski i próbował działać w konspiracji (zamierzał stworzyć organizację Obóz Polski Walczącej). Jego plany pokrzyżowały ciężka choroba i śmierć.

W tym samym czasie rzeczywistość okupacji i Holokaustu przesuwała też granice przedwojennego rozumienia pojęcia hańby. Bo jak porównywać z ucieczką komandora Kłoczkowskiego działalność ludzi, którzy dorabiali się u boku gestapowców, handlując ludzkim życiem?
Historyk Jan Grabowski, autor "Ja tego Żyda znam. Szantażowanie Żydów w Warszawie", napisał, że gdyby zasadzić drzewka symbolizujące ludzi wydających w czasie okupacji Żydów za pieniądze, wyrósłby cały las. A Gunnar Paulsson, świetny amerykański historyk, autor świetnej (i niełatwej dla Polaków w lekturze) książki o getcie warszawskim szacował liczbę "półzawodowych i zawodowych" szmalcowników na 3-4 tysiące. Tylko w okupowanej stolicy! O "hańbie" w odniesieniu do szmalcowników i szmalcownictwa pisano nawet w oficjalnych dokumentach AK i rządu na uchodźstwie.

Do dziś natomiast obowiązuje przepis (z dekretu PKWN "o wymiarze kary dla faszystowsko-hitlerowskich zbrodniarzy winnych zabójstw i znęcania się nad ludnością cywilną i jeńcami oraz dla zdrajców Narodu Polskiego" zresztą!) przewidujący dla szmalcowników tylko jeden wymiar kary - śmierć. Po jego usunięciu z polskiego prawodawstwa możliwe byłoby tu orzekanie dożywotniego więzienia.

Ale czy to na szmalcownictwie kończyła się skala wojennych przestępstw haniebnych? Trudno powiedzieć. "Zobowiązuję się ochotniczo do walki przeciwko bolszewizmowi w służbie niemieckich sił zbrojnych. Dołożę starań, aby mój naród oraz europejski i cały cywilizowany świat uchronić przed bolszewizmem. Zobowiązuje się wykonywać bezwarunkowo posłusznie rozkazy moich wojskowych przełożonych, a także być dobrym kolegą dla innych". Zobowiązanie tej treści podpisało około siedmiuset Polaków. W zamian mogli na niemieckich mundurach nosić naszywki ze znakiem w kształcie stylizowanego husarza. To było godło Polnische Wehrmacht. Oficjalnie istniejącej, powołanej na rozkaz Hitlera, złożonej z ochotników jednostki działającej u boku Wehrmachtu. Tych Polaków nikt nie zmuszał do służby w niemieckich szeregach. To nie są śląscy czy kaszubscy "dziadkowie z Wehrmachtu". Koszary Polskiej Siły Zbrojnej w ramach Wehrmachtu mieściły się w Radomiu. Z dystryktu radomskiego rekrutowała się też blisko połowa żołnierzy. To byli wyłącznie ochotnicy. Naziści płacili im regularny żołd. Nadawano im stopnie według hierarchii przyjętej nie w Wehrmachcie, lecz... w Waffen SS. To częścią tej formacji miał bowiem docelowo stać się tzw. Legion Polski, zwany też... Legionem Orła Białego.

Wiadomo, że decyzja o utworzeniu Polnische Wehrmacht zapadła bardzo późno. Hans Frank lansował ten pomysł co najmniej od połowy 1943 r., ale Hitler nie chciał się zgodzić. Stosowny rozkaz podpisał dopiero, gdy Sowieci byli już na linii Wisły - w październiku 1944 r.

Nie wiemy, co kierowało tymi autentycznymi ochotnikami, którzy szli do "polskiej" Siły Zbrojnej tuż po krwawym i niszczycielskim stłumieniu przez Niemców powstania warszawskiego. Ale wiemy, że takowi ochotnicy istnieli. Nie ma żadnych dokumentów świadczących o użyciu tych jednostek w walce. W kwietniu 1945 r. (!) grupę specjalną żołnierzy Polnische Wehrmacht miano jednak przerzucić na głębokie tyły Sowietów, w rejon Kielc, niczym prawdziwych polskich cichociemnych. Nie wiadomo, co dokładnie mieli tam robić. Ale według niektórych źródeł część żołnierzy Polnische Wehrmacht miała walczyć po stronie Hitlera aż do samego końca - w tym także broniąc oblężonego Berlina.

Po co ich wspominać? Dla równowagi pojęć. Przypomnijmy sobie o nich i o im podobnych, gdy następnym razem usłyszymy słowo "hańba" w programie publicystycznym, z ust polityka albo przeczytamy je w jakimś komentarzu.

Witold Głowacki

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski