Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kiedyś ustąpił Hitlerowi i Stalinowi. Czy świat znów okaże się obojętny?

Lucjan Strzyga
Hitler z generałami podczas inwazji na Francję  w 1940 r.
Hitler z generałami podczas inwazji na Francję w 1940 r. Fot. archiwum
Historia. Rosyjskie działania na Ukrainie nie są niczym nowym w dziejach Europy. W XX wieku odnajdziemy wiele podobnych akcji.

Na dziś zaplanowano nadzwyczajny szczyt Unii Europejskiej poświęcony sytuacji na Ukrainie. Szefowie państw i rządów Wspólnoty mają dyskutować, jak złagodzić napiętą sytuację i jak zachować się wobec agresywnych działań Rosji. Szef polskiej dyplomacji Radosław Sikorski zaproponował, by na szczyt zaprosić premiera Ukrainy Arsenija Jaceniuka.

Czy jednak współcześni przywódcy państw nie zapomnieli czasem, że groźby, prowokacje, a nawet konflikty zbrojne należą do odwiecznego arsenału polityki? Historia zatoczyła koło i znów jesteśmy u progu zdarzeń, które – wydawałoby się – odeszły już do lamusa dziejów.

Rosyjskie czołgi na Krymie i plenipotencje Rady Federacji Rosyjskiej dla Władimira Putina w kwestii rozpoczęcia wojny to niemalże koniec pokojowych snów Europy i świata. Problem w tym, jak na rosyjskie prowokacje zareagują inne kraje. Czy świat spróbuje go ugłaskać, postraszyć, a może po prostu schowa głowę w piasek? Czy Ukraina warta jest konfrontacji z rosyjskim imperium?

Polityka faktów dokonanych Hitlera

Cofnijmy się do marca 1938 roku, gdy hitlerowskie kolumny wkraczały do Austrii. Towarzyszyło temu milczenie ówczesnych europejskich mocarstw i cisza gabinetów Ligi Narodów. A przecież o tym, że Niemcy mają chrapkę na zagarnięcie Austrii, wiedzieli wszyscy politycy przynajmniej od dekady. Po 1931 r., gdy nie powiodła się tzw. austriacko-niemiecka unia celna, i po roku 1934, gdy Hitler przestraszył się reakcji Francji, można było mieć co do tego pewność.

W wyniku Anschlussu Niemcy skorzystali na polu gospodarczym, militarnym i ideologicznym. Hitler zyskał ponadto coś znacznie cenniejszego – przekonanie, że nikt nie odważy się zareagować na jego kolejne posunięcia. Już 20 marca 1939 roku zażądał rezygnacji Litwy z rejonu Kłajpedy. Znów nikt się nie sprzeciwił i już nocą 23 marca ministrowie spraw zagranicznych Litwy i Niemiec podpisali traktat, z którego wynikało, że Litwa „dobrowolnie zrzeka się Kłajpedy na rzecz Berlina”.

Popularne wówczas powiedzenie, że nikt nie chce umierać za Kłajpedę, a później za Gdańsk czy Warszawę, mogło być zrozumiałe w ustach przeciętnego zjadacza chleba. Dlaczego jednak politycy europejscy zachowywali się jak głusi i ślepi, pomstując na Hitlera po cichu, ale milcząc publicznie?

Równie dobrze można by spytać, w jakim celu Brytyjczycy i Francuzi (w osobach ministrów spraw zagranicznych Neville’a Chamberlaina i Édouarda Daladiera) złożyli podpisy na protokołach układu w Monachium, który powstał podczas obrad w stolicy Bawarii w dniach 29-30 września 1938 roku. Nawet dla laika jasne było, że haniebny traktat jest tak naprawdę sprzedażą wiązaną: za spokój na kontynencie Niemcy dostawali swobodę w zaborze Czechosłowacji.

Dziś pojawiają się teorie, że układ był przemyślaną strategią państw zachodnich, które - oddając w ręce III Rzeszy Kraj Sudetów – zapewniały tym samym ochronę Europy zachodniej przed Sowietami (silnie ufortyfikowany rejon miał powstrzymać Armię Czerwoną siłami Wehrmachtu), ale to raczej fantastyczny pomysł. I jak pokazała historia – nigdy niezrealizowany. 21 kwietnia 1938 roku Hitler wydał szefowi Oberkommando der Wehrmacht gen. Wilhelmowi Keitlowi polecenie przygotowania inwazji. Uzasadnieniem były trzy miliony Niemców sudeckich, których führer postanowił chronić. Nie trzeba dodawać, że nie usłyszał od żadnego z ówczesnych przywódców słowa sprzeciwu.

Stalinowskie korzenie działań Putina

Chęć obrony własnych obywateli na terytorium sąsiada to jeden z najstarszych forteli stosowanych przez agresorów. Putin, występując dziś w obronie Rosjan zamieszkujących Krym, nie jest tu wcale pierwszy. Do perfekcji udoskonalił ten sposób Józef Stalin, który nawet swoją napaść na Polskę 17 września kazał tłumaczyć Wiaczesławowi Mołotowowi, szefowi sowieckich spraw zagranicznych, jako „wyprawę wyzwoleńczą” i „obronę ludności zachodniej Ukrainy i zachodniej Białorusi”.

Wrzesień 1939 roku i wspólny napad Niemiec i ZSRR na Polskę skłoniły świat do potępiających agresorów reakcji, ale było już za późno. Groteskowa wojna zainicjowana przez Francję dowodziła, że państwa słabe nie mają szans ze zdecydowanym na wszystko przeciwnikiem. Zaniedbanie i przymykanie oczu na niebezpieczeństwo zawsze się mści. Nawet najwznioślejsze słowa o pokoju nie zastąpią siły – to podstawowa zasada polityki, sięgająca początków ludzkości. Wiedzą o tym zapewne również dzisiejsi dyplomaci, którzy bezradnie patrzą, jak prezydent Rosji destabilizuje Ukrainę w iście zimnowojennym stylu.

Bezradność świata wobec doktryny Breżniewa

W 1956 roku nastroje Europejczyków nie były jeszcze tak pacyfistyczne jak dzisiaj, ale i tak agresja Rosjan, likwidujących powstanie węgierskie, spotkała się jedynie z werbalnymi głosami sprzeciwu. Ponad 6 tys. żołnierzy sowieckich, wspieranych przez 200 czołgów, uznano w zaciszu gabinetów za „zło dziejowe”, efekt przedzielenia Europy żelazną kurtyną, a kiedy gen. Iwan Sierow, wszechwładny szef KGB, terroryzował węgierskich polityków groźbami wywiezienia na Syberię, udawano, że to wewnętrzne sprawy Węgrów i Rosjan.

Prawie dokładnie ten sam schemat Rosjanie przetestowali w 1968 roku, gdy dławili praską wiosnę. Świat przyglądał się pacyfikacji Czechosłowacji przez 600 tys. żołnierzy Układu Warszawskiego ze współczuciem, ale też ewidentną bezsiłą. „Bieg wydarzeń w Czechosłowacji mamy prawo rozpatrywać jako bezpośrednie niebezpieczeństwo dla światowych pozycji socjalizmu, niebezpieczeństwo dla wszystkich naszych krajów i próby przeciwstawienia się temu nie mogą być rozpatrywane jako ingerencja w sprawy wewnętrzne Czechosłowacji” – twierdził buńczucznie Leonid Breżniew. Jego pogróżki, nazywane później doktryną Breżniewa, stały się obowiązujące w sowieckiej polityce zagranicznej.

Gdyby Putin czytał Fukuyamę...

W 1991 roku, dwa lata po upadku muru berlińskiego, amerykański politolog Francis Fukuyama sformułował tezę o tzw. końcu historii – twierdząc, iż proces historyczny zakończył się wraz z upadkiem komunizmu i przyjęciem przez większość krajów systemu liberalnej demokracji. To ona miałaby być najdoskonalszym z możliwych do urzeczywistnienia systemów politycznych i remedium na wszelkie zło w stosunkach między państwami.

Putin nie jest najwyraźniej wyznawcą Fukuyamy. Skłania się raczej do uprawiania skuteczniejszej i przynoszącej realne korzyści politycznej, imperialnej gangsterki. W 2008 roku skutecznie zdestabilizował sytuację w dwóch separatystycznych regionach Gruzji – Osetii Południowej i Abchazji, ściągając na głowę głosy krytyki polityków zachodnich, ale nic poza tym.

Na dwa dni przed rozpoczęciem zimowych igrzysk w So-czi Putin nie odmówił sobie drobnej prowokacji wobec Gruzji, przesuwając granice o 11 kilometrów w głąb jej terytorium. Nic dziwnego, że w momencie, gdy Ukraina obrała kurs na Zachód, również postanowił działać.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski