Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kilka nowych zawodniczek może być niebezpiecznych

Redakcja
Robert Radwański Fot. Michał Klag
Robert Radwański Fot. Michał Klag
ROZMOWA. Trener ROBERT RADWAŃSKI opowiada o sukcesach córek w tenisowym turnieju Australian Open i pięknych kobietach

Robert Radwański Fot. Michał Klag

Trudno przestawić się z upałów panujących podczas tenisowego Australian Open na polskie mrozy?

- Dochodzi się do siebie trzy dni. Tak naprawdę najgorsza jest podróż. Z Agnieszką lecieliśmy 35 godzin, a Ula 49, bo pierwszy samolot miała opóźniony pięć godzin. Później na zasadzie domina opóźniają się pozostałe loty. To nasza najdłuższa i najgorsza podróż w ciągu roku. Lecieliśmy z Melbourne przez Singapur do Londynu, następnie przez Warszawę do Krakowa. Po przylocie z Melbourne do Krakowa wszystkie inne podróże wydają się krótkie i przyjemne (śmiech).

- Warto było wybrać się na Australian Open. Nie wiadomo było, czy Agnieszka w ogóle wystąpi w turnieju, a weszła do ćwierćfinału i znów jest 10. tenisistką świata.

- Na pewno nikt się tego nie spodziewał. Agnieszka znów jest w TOP 10, a nie mamy nad sobą tych niemądrych przepisów. To optymalny start w nowy rok, myślałem, że awans przyjdzie w marcu podczas imprez w USA. Przecież jeszcze w grudniu nie było wiadomo, czy w ogóle polecimy do Australii. Ula w ostatniej chwili zapewniła sobie miejsce w eliminacjach, ale we dwójkę na pewno nie polecielibyśmy na antypody. Gdyby Agnieszka tak szybko nie dochodziła do siebie, też nie ryzykowałbym tak dalekiej podróży, by odpaść w pierwszej rundzie. Jasne stało się, że jeśli polecimy, to we trójkę. Nie da się ukryć, że mieliśmy też trochę szczęścia i sprytu. Tym właśnie Isia wygrała pierwszy mecz z Kimiko Date. W pojedynku z Chinką Peng szczęście też się przydało, przecież Agnieszka obroniła meczbola. Szkoda ostatniego meczu z Kim Clijsters. Pierwszy set był trochę bezbarwny, ale drugi na pewno do wygrania. W trzecim wszystko mogło się zdarzyć, bo Belgijka była na równi pochyłej, grała coraz gorzej. Kim grała słabo, jak na swoje możliwości, ale nie bardzo słabo.

- Urszula znów narzeka na ból kręgosłupa...

- Na szczęście nie jest to już żadne pęknięcie kręgu, jak przed rokiem, ale narośl, która przeszkadza. Trzeba ją usunąć ćwiczeniami lub operacyjnie. Nie ma przeciwwskazań do gry, ale jest to bolesne. W tej chwili Ula trenuje w specjalnym pasie, ból ustąpił, ale przechodzi rehabilitację. Będziemy się jeszcze konsultowali z jednym lekarzem z Izraela, kolegą po fachu doktora Mariusza Bonczara. Za miesiąc, podczas pobytu w Indian Wells, skonsultujemy się z doktorem, który operował Uli kręgosłup.

- Jakie wrażenia tenisowe ma Pan z Australian Open? Ktoś zrobił na Panu wyjątkowe wrażenie?

- Wrażenie robią na mnie tylko piękne kobiety. Wśród tenisistek jest kilka takich kobiet (śmiech). Kilka zawodniczek pokazało się z dobrej strony, m.in. Łotyszka Sevastowa, czy Rumunka Simona Halep, która przegrała z Agnieszką w III rundzie. To nowe tenisistki, które mogą być kiedyś niebezpieczne. Na pewno błysnęła Chinka Na Li. Grała świetnie, doszła aż do finału, podobnie jak wcześniej w Sydney. U mężczyzn były przetasowania. Nadal przegrał, bo złapał kontuzję, ewidentnie nie mógł grać. Kiedy jest zdrowy, nie przegrywa.
- W czołowej 10 rankingu WTA nie ma dwóch zawodniczek z tego samego kraju. To najbardziej międzynarodowe towarzystwo od wielu lat...

- I bardzo dobrze! Kiedyś w TOP 10 było pięć Rosjanek. Non stop oglądaliśmy te same zawodniczki. Wcześniej dominowały też Amerykanki. Teraz zrobiło się ciekawiej.

- Po raz drugi, ze względu na kontuzje łokcia, karierę zakończyła Belgijka Justine Henin...

- Nosiła rękę na temblaku w gipsie przez ostatnie pół roku. To cud, że w ogóle zagrała w Melbourne. Nie była w formie. To dość wrażliwa zawodniczka, kiedy przegra jeden, dwa mecze, to chce kończyć karierę. Może kontuzja okazała się na tyle skomplikowana, że nie było szans, by wróciła do formy. Szkoda dla tenisa i kibiców. To jedna z najwszechstronniejszych tenisistek, taki "damski Federer", umiała wszystko. Chciała dotrwać do igrzysk w Londynie, zagrać debla z Kim Clijsters. Niestety, kiedy organizm odmawia posłuszeństwa, trudno ciągnąć coś na siłę.

- Wasze najbliższe plany startowe?

- Już we środę lecimy do Dubaju na duży turniej kobiet i mężczyzn z pulą nagród ponad 2 miliony dolarów. Tydzień później mamy imprezę w Doha. Mam nadzieję, że choć w jednej z nich zagra też Urszula. Na razie jest na liście rezerwowej do eliminacji w Dubaju.

Rozmawiała Agnieszka Bialik

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski