Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

King Crimson "In The Wake Of Poseidon"

Redakcja
Wszystko zaczęło się 16.05.1946 r. w Bearcross, Wimbourne w hrabstwie w Dorset. Tu, i tego właśnie dnia, urodził się Robert Fripp, w przyszłości dusza, mózg i jedyny stały członek King Crimson. Gdy stuknęła mu 17. wiosna, podjął decyzję, że zostanie profesjonalnym muzykiem, ale na skutek próśb i łez rodzicielki na kolejne dwa lata trafił do college'u. Wreszcie w połowie dekady ostatecznie rzucił szkołę dla gitary.

Jerzy Skarżyński: NIEZAPOMNIANE PŁYTY HISTORII ROCKA SUPLEMENT (29)

Zaraz potem odpowiedział na ogłoszenie, w którym przeczytał, że dwaj doświadczeni już muzycy (bracia - Michael i Peter Giles) poszukują... śpiewającego organisty! I co ciekawe, choć Fripp ani nie śpiewał, ani nie grał na klawiszach, to jednak już na pierwszym spotkaniu na tyle zaintrygował obu Gilesów, że zaproponowali mu współpracę. Tym sposobem w sierpniu 1967 r. zrodziło się trio Giles, Giles & Fripp, które w rok później, po przyłączeniu się multiinstrumentalisty Iana McDonalda i odejściu Petera Gilesa przekształciło się w King Crimson.

"In The Wake Of Poseidon" to drugi LP King Crimson. To album, który zważywszy na sytuację w jakiej powstawał, powinien być przeciętny, a okazał się bardzo dobrym. I to tylko bardzo dobrym, bo jego poprzednik - "In The Court Of The Crimson King" był tak wspaniały, że nie sposób go określić inaczej, niż jako arcydzieło. A co do sytuacji w jakiej się zrodził, to wspomnę tylko, że raz, chodzi o presję jaką na muzyków wywierał sukces ich debiutu i dwa, że zespół w tym czasie prawie się rozpadł. Ale o tym za tydzień!

Słuchanie. "Budzenie Posejdona" zaczyna tajemnicza introdukcja - "Peace - A Beginning", która nagle przeskakuje w potężne "Picture Of A City". Przedziwny rock, który najpierw miażdży jak na poprzednim krążku "Schizofrenik 21-go wieku", a potem zaskakuje niezwykłym pochodem basu i bębnów spiętych z pyszną partią saksofonu. Bezlitosne. Po tej porcji "hałasu" i "szaleństwa" doskonale oddających hałas i szaleństwo miasta pojawia się liryczne "Cadence And Cascade". Nastrojowy (gościnny) śpiew Gordona Haskela, piękny fortepian i flet. Teraz, po sekundzie ciszy nakrywa nas fala mellotronu. To czas utworu tytułowego. Partia wokalna, tempo i wzniosłość od razu podsuwają jedną myśl - drugie "Epitafium". Rozkosz, którą puentuje "Peace - A Theme". Po chwili ukojenia znów robi się zwariowanie. Oto dostajemy porcję "Kociego żarcia" ("Cat Food"), po którym napływa powoli narastający (trochę jak "Bolero"), obsesyjny, 3-częściowy "The Devil's Triangle". Coś, co może doprowadzić do szaleństwa. Na szczęście, na końcu jest jeszcze przywracająca nam zmysły koda - "Peace - An End". Ależ ulga!

Jerzy Skarżyński, Radio Kraków

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski