MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Kląć jak elity

Liliana Sonik
Cały ten zgiełk. Przeklinają w tramwaju, na ulicy, w pracy, w szkole, a nawet na uczelni. Mówi się, że ktoś klnie jak szewc. Czym sobie szewcy na to zasłużyli? Politycy i dziennikarze, menele i złota młodzież, aktorzy i sportowcy, bankierzy, brukarze i gimnazjaliści rzucają mięsem bez najmniejszego problemu.

I to właśnie jest problemem. Bo grube słowo ma swoją funkcję i rolę, gdy używane jest wyjątkowo i w sytuacji wyjątkowej. Wtedy i tylko wtedy ma sens: może być wyrazem wściekłości, przerażenia czy bezradności. Uwalnia emocje i zastępuje długie opisowe zdania.

Teraz nic z tych rzeczy. Banalizacja plugawego słownika stała się faktem. Zastanawiam się dlaczego. Dlaczego przekleństwa stały się tak powszechne, że już niewiele znaczą? Stają się tylko jednym z symptomów ograniczania języka, a zatem ubożenia myśli.

W kulturze skrótu i pośpiechu przekleństwo ma skracać dystans i pozwalać na rzekomą, kompletnie pozorną fraternizację… Wszyscy mamy być na luzie, nikt się nie wynosi, nie uważa za coś lepszego. Ale tylko skrajnie naiwni mogą się na to nabrać: szef klnący jak szewc pozostaje szefem. Bluzg w ustach szefa staje się dodatkowym instrumentem nacisku i agresji. Prymitywnym instrumentem, dodajmy, choć zapewne sam cham nie zdaje sobie sprawy z własnego prymitywizmu.

Wulgarność przenika do obyczaju jak wirus. Objęła takie środowiska, które do niedawna za punkt honoru uznawały trzymanie standardów. Tymczasem gdy elity przejmują słownik marginesu, całe społeczeństwo pauperyzuje się mentalnie. Przecież język nie istnieje sam w sobie ani sam dla siebie. Łączy go ścisła więź z myślą i z całą ludzką rzeczywistością.

Kiedyś elity odgradzały się od świata pospolitości, tworząc bariery w języku. Podobnie chroniono język dzieci. Nie wypadało powiedzieć, że coś śmierdzi; mówiło się, że brzydko pachnie. O kobiecie brzydkiej mówiono, że mniej urodziwa, a o mało rozgarniętym znajomym, że nietęga głowa. Sporo w tym było hipokryzji i równie wiele kastowej wyższości.

Tyle że teraz wahadło poszło w drugą stronę. Ostatecznie odium z przekleństw zdjęła popkultura, a słynne „fuck” można usłyszeć nawet w filmach dla dzieci. Bo zjawisko zwulgaryzowania języka nie jest polską właściwością, obserwujemy je w całej przestrzeni Zachodu. Nie mam zamiaru płakać nad utraconą niewinnością języka. Nie chodzi o moralizowanie. Chodzi o symptom czasów, gdy emocje tak staniały i tak się zdewaluowały, że przestały cokolwiek znaczyć. Zamiast analizy dostajemy cztery litery.

Kilka dni temu w ferworze rodzinnej dyskusji polityczno-literackiej zapadła martwa cisza: właśnie podkreśliłam swoje stanowisko grubym słowem. Męża wmurowało w ziemię. I dlatego się opamiętałam. Wirus bluzgu jest podstępny i zaraźliwy, a pilnowanie dyscypliny języka trudne. I niezbędne.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski