MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Klawisze i ajenci moralności

Redakcja
Praca nasza jest brudna, mamy do czynienia z brudami społecznymi. Jest to w pewnym sensie praca niehumanitarna, bo skierowana przeciwko ludziom, choćby złym; brak jest społecznej akceptacji naszego zawodu... - pisali w roku 1981 w apelu protestacyjnym do władz zwierzchnich pracownicy więzienia w W. Tak jest do dziś, i nie tylko w Polsce. Fach "klawisza", jak określa się w przestępczym slangu członków personelu zakładów karnych, w hierarchii prestiżu zawodów wszędzie, i to od samego początku, lokował się na szarym końcu.

   Etymologia określenia "klawisz" na pierwszy rzut oka wydaje się zagadkowa, wyjaśnienie jest jednak proste; pochodzi od łacińskiego słowa clavis - _klucz i w więzieniu jest jak najbardziej na miejscu. Ponieważ jednak większość pensjonariuszy zakładów karnych po łacinie zna tylko jeden rzeczownik (i nie jest to na pewno _clavis), wypada domniemywać, iż termin "klawisz" jest znacznie starszy, starszy nawet od instytucji więziennego strażnika i samego więzienia. Pochodzi zapewne z czasów, gdy łacina była w użyciu wśród warstw wykształconych, których członkowie zresztą głównie doświadczali odosobnienia jako kary za przestępstwa - w wieży przez "rok i 6 niedziel". Pospólstwa kryminałem wówczas nie karano; za kratami złoczyńcy plebejusze oczekiwali jedynie na proces lub wyrok - śmierć czy okaleczenie z rąk kata albo banicję. Dopiero pod koniec XVIII w. z domów poprawy i domów pracy przymusowej dla społecznego marginesu zrodziło się współczesne więzienie, jako połączenie w jedno idei pokuty i wychowania. Pojawili się więc i ludzie, których stałym zajęciem i źródłem utrzymania stało się pilnowanie uwięzionych - narodziła się nowa profesja - więziennego strażnika.
   Ówcześni, pierwsi dozorcy więzień bardzo często nie odbiegali poziomem moralnym od swych podopiecznych; była to przypadkowa zbieranina, pozostająca pod iluzoryczną tylko kontrolą zwierzchności. Rekrutowali się ze środowiska ekswojskowych, dając gwarancję utrzymania dyscypliny. Niewiele od nich wymagano, bo i stan ówczesnych więzień był koszmarny. W przepełnionych do granic możliwości pomieszczeniach, bez światła i powietrza, w nieludzkim brudzie trzymano bez baczenia na płeć i wiek zatwardziałych recydywistów, bandytów, włóczęgów, żebraków, sprawców drobnych przestępstw i dłużników. W takich warunkach więzienia były wylęgarnią w sensie przenośnym - zbrodni, w sensie dosłownym - chorób i epidemii, które dziesiątkowały uwięzionych. Szczególnie obfite żniwo zbierał tyfus, zwany od źródła epidemii gorączką więzienną. W historii angielskiego sądownictwa szczególnie zapisał się pod tym względem rok 1577, kiedy podczas rozprawy sądowej w Oksfordzie, nazwanej potem czarną sesją, od zarazy przywleczonej przez podsądnych z więzienia w kilka dni zmarli sędziowie, przysięgli i publiczność - ponad 500 osób.
   Nikt w więzieniu nie doświadczał litości i nikt jej nie oczekiwał, a już na pewno nie od strażników. Ich byt nie zależał wówczas od państwa - pracodawcy, o swe dochody musieli zadbać sami. Utrzymywali się z funduszy, których źródłem były opłaty więzienne. By przeżyć, uwięziony musiał płacić; niemal za wszystko, za żywność, za łóżko, za pościel. W wielu europejskich więzieniach strażnicy prowadzili przynoszący niezły dochód wyszynk alkoholu. W angielskim więzieniu King Bench Prison istniało w I poł. XVIII w. 30 takich szynków sprzedających samej tylko wódki 400 litrów tygodniowo. Grosz na opłaty więźniowie uzyskiwali z żebraniny, która nie tylko nie była tępiona, ale nawet zalecana przez władze więzienia.
   Status dozorcy więziennego, jakkolwiek zasadniczo odmienny, często w praktyce niewiele odbiegał od kondycji więźnia. W więzieniach Hesji przykładowo obowiązywało rozporządzenie, w myśl którego strażnik odpowiedzialny za niedopilnowanie więźnia i jego ucieczkę odbywał za niego resztę kary. Częste były wypadki, że za ucieczkę więźnia dłużnika jego stróż odpowiadał finansowo przed wierzycielem. Jeśli nie zapłacił długu zbiega, sam trafiał za kraty. Brak subordynacji strażników karano, podobnie jak niezdyscyplinowanie więźniów, karcerem o chlebie i wodzie lub chłostą. Nawet po reformie więziennictwa, która rozpoczęła się na przełomie XVIII i XIX stulecia, straż więzienna poddana była w wielu zakładach szczególnym rygorom. Była skoszarowana w wydzielonych pomieszczeniach gmachu więziennego, dozorcy nie mieli prawa opuszczać terenu zakładu bez zgody naczelnika, a dłuższy pobyt poza murami możliwy był tylko w wyjątkowych przypadkach, i to za zgodą wyższej zwierzchności. Zakazane były wizyty i prowadzenie własnego gospodarstwa. Dzień strażnicy zaczynali wraz z więźniami modlitwą, jedli z nimi, korzystali z tej samej co oni opieki lekarskiej i duszpasterskiej.
O tym, co dzieje się w więzieniach wolna społeczność dowiaduje się okazjonalnie, przy okazji wybuchających co pewien czas skandali i prawdę mówiąc słucha o tym niechętnie. Przeważa opinia, zwłaszcza gdy rośnie przestępczość, iż uwięzieni zasługują na swój los, jakikolwiek by on był. Obywatele płacą podatki i troskę o skazanego powierzają wyspecjalizowanym służbom. Problem jednak polega na tym, że odrzucając przestępcę, izolując go, tą samą miarą ocenia się ludzi, którzy mają go pilnować i wychowywać. Werbalnie, w deklaracjach takiego stanowiska nigdzie nie spotkamy, istnieje jednak bez wątpienia jako fakt społeczny. "Klawiszowanie" jest profesją brudną, rzemiosłem niegodnym, takim, jakim był zawód kata w dawnych czasach, czyli takim - jak to określają badacze kultury - które zakłada naruszenie norm rytualnych bądź czystości moralnej. Więzienie jest i pozostanie zapewne na długo - jeśli nie na zawsze - niczym innym jak ludzkim śmietnikiem, składnicą złomu - jak dosadnie i obrazowo ujął ten problem w ankiecie pewien były więzień. W takiej szczególnej, izolowanej, samowystarczalnej zbiorowości, jaką jest więzienie, "klawisz", chcąc sprostać zadaniu, spotykając się z wrogością i agresją uwięzionych, musi wypracować własną strategię obronną. I wszyscy doskonale zdają sobie sprawę, iż nie jest to strategia przedszkolanki.
   Jeśli więc więzienie ma spełniać, jak chcieli już reformatorzy więzień z końca XVIII w., przede wszystkim rolę zakładu wychowawczego, sprawą podstawową było od samego niemal początku, komu powierzyć pieczę nad więźniami.
Zagadnienie to, dotyczące najogólniej ujmując kwalifikacji pracowników służby więziennej, nabrało szczególnej ostrości w połowie XIX stulecia. Na sesji odbywanego w roku 1847, w Brukseli, kongresu penitencjarnego rozgorzała zażarta debata na temat powinności i cech osobowych pracownika więziennego, w której starły się dwie propozycje. Jedna zmierzała do narzucenia służbie więziennej wzorów wojskowych, druga odwoływała się do ewangelicznego ideału miłosierdzia i zalecała pełnienie jej w duchu miłości bliźniego. Zwolennicy pierwszej koncepcji widzieli w służbie więziennej organizację paramilitarną, ich przeciwnicy gotowi byli powierzyć prowadzenie zakładów karnych bractwom i zakonnom. W dyspucie górę wzięli "samarytanie" zbrojni w bardziej przekonujące argumenty, w praktyce zwyciężył model wojskowy, dominujący do dziś.
   Jednak próby powierzenia skazanych opiece i wychowaniu instytucjom innym niż stawiające wyłącznie na przemoc i przymus nie skończyły się tylko na dyskusjach. Zwolennicy tego kierunku penitencjaryzmu zaczęli poszukiwać dla swej idei - i to z powodzeniem - sprzymierzeńców pośród wspólnot zakonnych. W 1838 roku Francja jako jeden z pierwszych krajów wprowadziła zarządzenie, by kobiety osadzone w więzieniach centralnych oddane były pod dozór wyłącznie osób płci żeńskiej. Ponieważ przy ówczesnej strukturze socjalnej nabór kadr do takiego zajęcia praktycznie nie istniał, władze nie miały innego wyboru, jak zwrócić się w stronę Kościoła, zakonów, gwarantujących stałość powołania, autentyczną motywację, ugruntowaną formację duchową i wypraktykowany system wychowawczy. Generalny inspektor więziennictwa Francji podjął pertraktacje z zakonem sióstr św. Józefa, które od roku 1820 prowadziły schroniska dla kobiet opuszczających więzienia, "ucząc je roztropnego korzystania z wolności". Siostry zgodziły się; arcybiskup Lyonu wydał dekret zezwalający siostrom św. Józefa, które odnalazły powołanie w pracy więziennej, na wyłonienie z macierzystej kongregacji nowej rodziny zakonnej Zgromadzenia Sióstr Marii i Józefa od Więzień, z własnym domem generalnym w Dorat, skąd ich drogi z czasem rozeszły się po całej Francji, a także do Belgii i Portugalii. Władze świeckie nie miały służbowego zwierzchnictwa nad zakonnicami, choć pełniły one rolę etatowego personelu więziennego, wyposażonego w całkowitą władzę dyscyplinarną nad skazanymi, pracowały i zakwaterowane były na terenie więzienia. Siostry podlegały wyłącznie matce przełożonej i regule zakonu. Nie pobierały wynagrodzenia, zakon otrzymywał jednak ministerialne dotacje, z których utrzymywano głównie nowicjat, który z czasem zaczął przypominać szkołę służby więziennej. W drugiej połowie stulecia siostry prowadziły oddziały kobiece paryskiego więzienia Saint-Lazare i wszystkich więzień centralnych na terenie Francji.
W więzieniach męskich eksperyment z zakonnym personelem okazał się mniej udany. Przeprowadzono go w tym samym mniej więcej czasie w Niemczech. Jego animatorem i realizatorem był ewangelicki pastor i profesor teologii Wichern, działacz Hamburskiego Towarzystwa Filantropijnego. Prezes tego towarzystwa Sieveking powołał fundację na rzecz młodzieży zaniedbanej, przekazując na ten cel swój dom zwany Das Rauhe Haus. Życzył sobie, by powstał w nim zakład wychowawczy dla dzieci ulicy; jego zorganizowanie i kierowanie fundacją powierzył Wichernowi. Pierwsza grupa 14 osieroconych chłopców w wieku 5-14 lat zamieszkała w Rauhe Haus w 1839 r. W 1881 r. fundacja dysponowała 25 filiami, w których chłopcy wychowywali się w 12-osobowych wspólnotach pod opieką asystenta. W r. 1844 Wichern zorganizował w Rauhe Haus tzw. Bruderanstalt, rodzaj szkoły pedagogicznej, zorganizowanej na wzór bractwa religijnego.
   Te działania zbiegły się z okresem reform w niemieckich więzieniach. Doświadczenia i sukcesy Wicherna spowodowały, iż król Fryderyk Wilhelm powierzył właśnie jemu dzieło przebudowy w nowym duchu polityki penitencjarnej. W kwietniu 1856 roku Wichern uzyskał zgodę władcy na objęcie w zarząd jednego z wzorcowych więzień celkowych, berlińskiego Moabitu, w którym cały dotychczasowy personel złożony z emerytowanych wojskowych został zastąpiony braćmi des Rauhen Hauses. To radykalne posunięcie zostało natychmiast oprotestowane zarówno przez pozbawionych z dnia na dzień pracy dozorców więziennych, jak i przez innych penitencjarystów, stawiających Wichernowi zarzut indoktrynacji religijnej. Oskarżali władze, iż "oddając więzienia w pacht religiantów przerobili politykę penitencjarną w obróbkę grzesznego sumienia, a z więzienia uczynili teren polowania na dusze". Zarzucano też braciom z Rauhe Haus nadużywanie władzy i zwracano uwagę na niebezpieczeństwa, jakie niosła dla całego systemu penitencjarnego pełna niezależność organizacyjna instytucji Wicherna, nie poddanej żadnej zwierzchności, w pełni autonomicznej i nie kontrolowanej.
   Wichern niewiele sobie robił z tych zarzutów. W roku 1858 powołał nową, własną Fundację św. Jana i Berliński Instytut Braci des Rauhen Hauses z siedzibą w Spandau. Miały one przygotowywać nowe kadry dla służby więziennej i doszkalać dawnych wywodzących się ze środowiska wojskowych dozorców, którzy zdecydowali się pozostać na służbie. Jednak 3 lata później wskutek pewnego dramatycznego wydarzenia fundacja upadła. Jeden z braci pełniących służbę w Moabicie zastrzelił więźnia zagrażającego jego bezpieczeństwu. Incydent został natychmiast wykorzystany przez przeciwników Wicherna i obejmujący właśnie w tym czasie tron cesarski Wilhelm I, który nie okazywał zresztą żadnego zainteresowania sprawami więziennictwa, cofnął instytutowi dotacje. Wichern powrócił do swej dawnej pracy pedagogicznej, a do Moabitu i kilku innych więzień pruskich powrócili dawni dozorcy.
   Mimo porażki, eksperyment nie przeszedł bez echa. W wielu krajach europejskich w różnym stopniu zaczęto w więzieniach korzystać z pomocy stowarzyszeń religijnych i kongregacji zakonnych. W niektórych, jak np. w Austrii na mocy konkordatu w 1855 roku odgórnie oddano w "ajencję moralną", jak nazywano ustanowienie zarządu zakonnego, wszystkie więzienia kobiece i wiele więzień dla mężczyzn. W Holandii, w Belgii i Szwajcarii pozostawiono decyzje w sprawie kadr naczelnikom poszczególnych więzień, którzy często chętnie widzieli w roli "klawiszy" zdyscyplinowanych, przygotowanych duchowo do pracy z uwięzionymi zakonników o wysokim morale. Stopniowo, z czasem poniechano tych praktyk, zaowocowały one jednak w rezultacie zwróceniem większej uwagi na dobór i przygotowanie fachowe kadr służby więziennej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski