Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kobiecość osądzona

Łukasz Gazur
Elektryzująca Marta Ścisłowicz w roli Rity Gorgonowej
Elektryzująca Marta Ścisłowicz w roli Rity Gorgonowej fot. Andrzej Banaś
Za kulisami. Najpierw wchodzi amerykański reżyser. Ustawia kamerę. Patrzy. Zaznacza miejsce, w którym stanąć mają przemawiający. Potem pojawia się na scenie sznurek postaci w czarnych garniturach.

Przedstawiają się kolejno, by następnie zasiąść na widowni, w ostatnim rzędzie. Tuż obok sędziego (Bogdan Brzyski). To ława przysięgłych. Tak zaczyna się w krakowskim Starym Teatrze spektakl „Sprawa Gorgonowej” głośnego w polskim teatrze duetu Wiktor Rubin i Jolanta Janiczak.

Rusza proces. Dziwny, oparty na poszlakach, niepewnościach i niedopowiedzeniach. Piękna kobieta to Rita Gorgonowa (Marta Ścisłowicz), bohaterka jednego z największych skandali lat 20. i 30. XX w. nad Wisłą. Oskarżona o zabicie córki swojego kochanka została skazana najpierw na karę śmierci, później zamienioną na 8 lat więzienia. Ścisłowicz jest w tej roli wręcz elektryzująca. Opowiada o „marzeniach, o chwilach intensywności, które nazywamy szczęściem”, o romansie z architektem Henrykiem Zarembą.

To przesłuchanie bez znieczulenia. Poznawanie intymnych szczegółów z życia kobiety, opowieść o oddanych dzieciach, aborcjach, uwodzeniu mężczyzn jest jak wiwisekcja. Wchodzimy w głąb głównej bohaterki – sięgamy do jej psychiki, badamy jej prawdomówność (wyświetlone wyniki pracy wariografu), a nawet wnętrze ciała, w czym pomóc ma nie tylko wyświetlane nagranie kolonoskopii, ale i sesja z hipnotyzerem. Wszystko to jest intensywnym doświadczeniem dla widza, który siedzi jakby w środku całego procesu, rozpięty między oskarżoną a sędzią.

To przedstawienie zaskakujące. Momentami wręcz przytłacza nagromadzenie specjalnych trików, jak właśnie wizyta wspomnianego hipnotyzera, ale i obecność ławy przysięgłych złożonej z... byłych więźniów, wyświetlanie obrazów czy zapisków samego Henryka Zaremby. Co więcej, niektóre sceny wydają się trwać w nieskończoność, dłużąc się niemiłosiernie. Ale to wszystko w efekcie daje poczucie uczestniczenia w emocjonującym procesie-spektaklu, w którym nic nie jest do końca jasne, w którym odsłaniamy kolejne warstwy pogmatwanej historii.

Od relacji rodzinnych, rozgrywających się w lwowskiej willi, gdzie z uroczym obrazkiem rodzinnej kolacji w scenerii zimowego wieczoru kontrastują napięte relacje międzyludzkie, dochodzimy do spojrzenia na kobietę, która stała się główną bohaterką odgrywającą swoją rolę w sądowym spektaklu. Potraktowano ją jak degeneratkę, która po trupach doszła do celu. W tym kontekście spektakl urasta do rangi metafory patriarchalnego schematu, w którym kobieta po prostu staje się ofiarą.

I się na to godzi. Spowiada się z przewinień i czeka na to, co nieuniknione. Ale ława przysięgłych zmienia wszystko. Byli więźniowie opowiadają o swoim doświadczeniu, czynią wyrok bardziej ludzkim. Bo wyrok obliczony na społeczne oczekiwanie to trochę za mało, by rozstrzygnąć o winie.

To spektakl, który trudno poskładać sobie w całość, ale jego dziwność i nieobliczalność są intrygujące i pozostają w widzu, skazując go na niekończące się rozmyślania.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski