– Wkurza Pani ludzi?
– Bez wątpienia.
– Trudno chyba żyć z taką świadomością. Bycie lubianym to cel każdego będącego u władzy?
– Powiem dosadniej. Aspiruję nieustannie do bycia „Miss popularności”. Chcę być kochaną zbiorowo, lubianą przez wszystkich. Ciężko znoszę sytuacje, gdy wiem, że ktoś źle o mnie myśli, najczęściej w ogóle mnie nie znając.
– Jest Pani tego pewna?
– Pewna jestem jednego, że ludzie, którzy naprawdę mnie znają – myślą o mnie dobrze.
– Na co trzeba być zawsze przygotowanym, sprawując władzę?
– Na utratę głowy. Obowiązuje zasada pretoriańska. Musisz być zawsze gotowy na śmierć.
– Pretorianin może być kobietą?
– W kulturze jak najbardziej. Tu obowiązuje pełen gender. Ale mówiąc całkiem poważnie, jeśli nie zapomnimy o realizacji naszych osobistych potrzeb czy aspiracji, powinniśmy się jak najszybciej pożegnać z wykonywaniem zawodu w służbie publicznej. Z doświadczenia wiem, że w kulturze pracują przeważnie sami kombatanci i pretorianie gotowi poświęcać swoje życie codziennie.
– Łatwo Pani wybacza współpracownikom, którzy Panią zawodzą?
– Wybaczam nawet zachowania moralnie naganne, jeśli tylko ktoś mnie przekonuje i dysponuje intelektualnym potencjałem. Wierzę, że taką osobę można nawrócić na właściwą drogę. Prowadzę z nią wtedy moralizującą pogadankę o tym, że działamy w służbie dla innych, że nie możemy patrzeć na nikogo z góry. Pracujemy jak recepcjoniści w hotelu. Jesteśmy po to, by obsłużyć naszego klienta z klasą, spełniając niemal wszystkie jego oczekiwania.
– Posługując się metaforą pracy w hotelu; czy zmienianie pościeli, sprzątanie po kimś, naprawdę sprawia Pani satysfakcję?
– To zmienianie pościeli jest jak wypełnianie za kogoś lub dla kogoś wniosków. Gdyby nie sprawiało mi to satysfakcji, na pewno nie związałabym się z pracą dla dobra publicznego.
– Co musiała Pani poświęcić w swoim życiu, by znaleźć się na szczycie?
– Próba robienia osobistego bilansu mogłaby mnie doprowadzić do myśli samobójczych. Nie idźmy więc tą drogą.
– Mocne słowa.
– Podjęłam prostą decyzję ze świadomością, że nie mogę siedzieć na dwóch koniach naraz. Albo realizuje się zadania w służbie publicznej, albo spełnia się osobiste cele. Z tych ostatnich zrezygnowałam. Nie mam rodziny, nie zgromadziłam majątku. Z punktu widzenia klasycznego słowa „kariera” nie zrobiłam żadnej. I pewnie nigdy jej już nie zrobię.
– Udawana skromność.
– To nieprawda.
– Sprawowała Pani jedną z najważniejszych funkcji w magistracie, a ostatnio wygrała konkurs na szefa Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej. To nie kariera?
– Powszechnie kariera rozumiana jest jako sukces osobisty. Wiąże się z istotnymi wydarzeniami w naszym życiu. W moim nie wydarzyło się nic, co pretendowałoby choćby do miana sukcesu. W przeciwieństwie do życia zawodowego, w którym realizuję się w pełni.
– Nigdy nie miała Pani ochoty trzasnąć drzwiami i rzucić to wszystko?
– Takie momenty nie są mi obce, zwłaszcza gdy uświadamiam sobie, że czas tak szybko płynie, a nic się wokół mnie nie zmienia. Wciąż jestem w pracy. Czy zastanawiałam się nad tym, co by było, gdybym porzuciła to wszystko? Tak. Ale nigdy nie doprowadziło mnie to do żadnej sensownej odpowiedzi. Wolę więc się nad tym nie rozwodzić i robić swoje.
– Ucieka Pani?
– Gdy ciąży mi rozpatrywanie sensu życia – przyspieszam i rzucam się w wir pracy. To moja podstawowa zasada. Robota jest remedium na wszystko.
– Jakimi ludźmi otacza się Pani na co dzień? Stawia Pani – jako kobieta – na kobiety właśnie? Czy obowiązują w Pani drużynie płciowe parytety?
– Nigdy nie zbudowałam „swojego” zespołu. Gdziekolwiek pracowałam, obcowałam z ludźmi trwale związanymi z daną instytucją, organizacją czy urzędem. Nie wyobrażam sobie działać na zasadach: zwalniam wszystkich i zatrudniam własną ekipę. To dla mnie niewyobrażalne. Nigdy nie kompletowałam żadnego składu. Pracuje mi się dobrze zarówno z mężczyznami jak i kobietami.
W Krakowskim Biurze Festiwalowym przeważali panowie, ale w magistracie pracuje zdecydowanie więcej kobiet, z którymi utrzymuję znakomite kontakty zawodowe. Płeć nie ma dla mnie żadnego znaczenia. Uważam, że to zagadnienie, w administracji, w ogóle nie powinno istnieć. Nasza tożsamość płciowa nie ma bowiem żadnego wpływu na naszą pracę. Tezy mówiące o tym, że mężczyźni są lepszymi pracownikami niż kobiety, są kompletną bzdurą, tak jak twierdzenia, że kobiety zachodzące w ciążę zwiastują obniżenie jakości pracy.
– Jaka jest więc rzeczywistość?
– To wspaniałe, że zachodzą w ciążę. Wiadomo, że urodzą dzieci, wiadomo, że ich rok nie będzie. W międzyczasie na ich miejsce przychodzi ktoś nowy, sprawdza się, zostaje, nie sprawdza się, odchodzi, zmienia się sposób myślenia, a osoba, która wraca po urlopie macierzyńskim, jest sześć razy bardziej kreatywna, zdyscyplinowana i poukładana. Praca wykonywana przez młodą matkę jest zawsze wyższej jakości, bo matka wie, że musi wyjść o konkretnej godzinie, bo czeka na nią dziecko albo w domu, albo w przedszkolu. Musi więc sprawniej zarządzać swoim czasem i nie marnuje go tak jak przeciętni pracownicy. Zmiana zawsze daje szansę na rozwój.
– Czy doświadczyła Pani dyskryminacji ze względu na płeć?
– Bezwzględnie tak. Klasyczne spektakle odzwierciedlające ten problem odbywają się zwykle podczas spotkań inwestycyjnych, które miały miejsce w ostatnim czasie w kontekście Centrum Kongresowego ICE jak i hali widowiskowo-sportowej.
– Co dokładnie działo się podczas takich spotkań?
– Moje pytania zadawane językiem niebranżowym traktowane były jako idiotyczne i wysłuchiwane tylko dlatego, że jestem wiceprezydentem, choć i tak wszyscy prychali z lekceważeniem, patrząc na mnie z pobłażaniem. Odnosiłam wrażenie, że dla fachowców byłam utrapieniem – nie dość, że kobieta, to jeszcze nie z branży budowlanej, w dodatku usiłująca udowadniać, że cokolwiek rozumie. A kiedy okazywało się, że z moich pytań wynikają konkretne wnioski i że znajduję błędy (np. projektowe) – za każdym razem budziło to zdziwienie, choć ostatecznie doprowadzało do zmian w projekcie.
– Pani poziom intelektualny i wiedza nie mają na takich spotkaniach znaczenia?
– Mają. Ale muszę się wykazać i coś udowodnić. Na początku jestem traktowana „tylko” jak kobieta.
– Potwierdza Pani istnienie szklanego sufitu. Można go rozbić?
– Czynię to codziennie, ale w mojej ocenie nie jest to problem. Najważniejsze to mówić swoje i robić to głośno. Wtedy na pewno zostaniesz wysłuchany.
– Mężczyźnie wystarczy, że powie raz?
– Coś w tym jest. My musimy włożyć w to o wiele więcej energii.
– Awanturować się?
– Tak, to nieuniknione. To jedno z narzędzi sprawnie rozbijających szklany sufit.
***
Magdalena Sroka – zastępca prezydenta ds. kultury, wygrała konkurs na stanowisko szefa Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej. Od października ma decydować o kształcie i formie polskiej kinematografii (zarządzając prawie 146 mln zł). Jest absolwentką Uniwersytetu Jagiellońskiego (filologia polska, specjalizacja: teatrologia) w Krakowie. Znana jako menedżer kultury, producent i koordynator wielu międzynarodowych projektów, znawca problematyki związanej z kulturą i sztuką.
W latach 2008–2010 roku była dyrektorem Krakowskiego Biura Festiwalowego, organizującego prestiżowe krakowskie wydarzenia kulturalne i koordynującego unikalny na polską skalę program promocji kulturalnej miasta 6 zmysłów. Twórca Krakowskiej Komisji Filmowej i Regionalnego Funduszu Filmowego w Krakowie. Pełniła funkcję eksperta Kongresu Kultury Polskiej, współinicjator zmian legislacyjnych dotyczących przede wszystkim ustawy Prawo Zamówień Publicznych, a także pakietu ustaw regulujących funkcjonowanie sektora kultury.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?