Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kobieta, która nie lubi tracić czasu

Katarzyna Hołuj
Katarzyna Hołuj
Elżbieta Kautsch ze statuetką dla Kobiety Dobczyc 2016
Elżbieta Kautsch ze statuetką dla Kobiety Dobczyc 2016 Fot. Katarzyna Hołuj
Rozmowa. ELŻBIETA KAUTSCH, która została ostatnio wyróżniona tytułem „Kobieta Dobczyc” opowiada nam o... mężczyznach, optymiźmie, który nie opuszcza jej od czasów szkoły średniej i o tym, dlaczego w kierowanej przez nią „Ispinie” bez przerwy „musi się dziać”.

- Ma Pani na koncie takie tytuły jak : Społecznik Roku, Zasłużona dla Ziemi Dobczyckiej. Odniosłam jednak wrażenie, że uznanie Pani za Kobietę Roku Dobczyc było szczególnie przyjemne. Rzeczywiście?

- Mam wielką satysfakcję, bo uhonorowały mnie kobiety. I tytuł odebrałam w otoczeniu twórczych pań, które stworzyły tę imprezę, czyli „Babski Jarmark”. Dobrze się wśród nich czułam. Może dlatego, że całe życie byłam nauczycielką, pracowałam wśród kobiet. Rozumiemy się w lot. Uważam, że kobiety w codziennym życiu mają znacznie więcej do powiedzenia niż mężczyźni.

- Wyznaje Pani pogląd, że kobiety są z Wenus, a mężczyźni z Marsa?

- Kobiety mają po prostu większą wrażliwość, a mężczyźni są gruboskórni i niedomyślni. Z mojego doświadczenia wynika, że naiwnością jest liczyć na to, że nasz mężczyzna: mąż, syn, czy jakikolwiek inny domyśli się, że powinien to, czy tamto zrobić. Trzeba mu po prostu klarowanie wyłuszczyć, czego od niego oczekujemy.

- Ale współpracuje Pani z mężczyznami…

- W „Ispinie” jest nas teraz 12-15 osób, z czego trzy czwarte to kobiety. Mężczyźni choć w mniejszości, są szalenie ważni i potrzebni. Mają inne spojrzenie niż my na wiele spraw, dostrzegają to, co nam umyka. A ich siła też się często przydaje.

- Jak Pani definiuje kobiecość?

- Ciepło, miękkość i to wszystko… czego u mnie pani nie znajdzie. Mam męską naturę , „rządzicką”. Byłam piątym dzieckiem, siostra była wysportowana, brat potrafił wybudować dom, ja - mała, chuda, żeby zaistnieć musiałam wrzasnąć. Jak nie wrzasnęłam, to nikt się ze mną nie liczył.

- Co Pani ceni w kobietach?

- Imponuje mi, jeśli kobieta potrafi być tzw. Matką Polką; dba o dom, pracuje zawodowo, jest zadbana i jeszcze chce jej się pracować społecznie. Oczywiście nie wszystkie panie takie są, ale sporo daje radę. A mężczyźni? Na ogół nie radzą sobie z taką masą obowiązków.

- Jaką cechę lubi Pani w sobie?

- Optymizm. W szkole średniej miałam sympatię. On był kilka lat starszy. Po tym jak nie dostał się na prawo, stał się strasznym malkontentem. Nieraz słyszałam od niego: „Z czego ty się tak cieszysz, tak szczerzysz zęby?” Odpowiadałam: „Jak to z czego? Przecież słońce świeci, idziemy na kawę”, a on na to: „Jak Ci życie da kopa, to przestaniesz”. Owszem, dawało, ale nie przestałam„szczerzyć zębów” i uważam, że warto być pogodnym. Choćby nie wiem co.

- Co uznaje Pani za swój sukces?

- Chyba to, że mimo wielu wyróżnień i nagród pozostałam osobą dosyć skromną. Cieszę się, że byłam dobrym nauczycielem, ale też - jak mówili moi uczniowie - znakomitym wychowawcą. Powody do zadowolenia - odkąd jestem na emeryturze - daje mi też to, że udało mi się pobudzić aktywność społeczną w moim dobczyckim otoczeniu.

- Spędziła tu Pani dzieciństwo i wróciła , gdy przeszła na emeryturę? Dlaczego Pani stąd wyjechała?

- Był rok 1956, miałam 13 lata w Dobczycach nie było żadnej szkoły średniej. Poszłam więc do liceum w Krakowie. Miałam tam najwspanialszą i najmądrzejszą wychowawczynię na świecie - Annę Brzozowską, córkę Stanisława Brzozowskiego, filozofa Młodej Polski. Było nas w klasie 50 dziewcząt. Żadnych chłopaków. Myślę, że to było lepsze rozwiązanie, niż dzisiejsza koedukacja. Nasza szkoła mieściła się na Kazimierzu. Po lekcjach zdejmowałyśmy mundurki, tarcze i szłyśmy do Rynku. Po drodze spotykając chłopców z „Nowod-worka”, którym dawałyśmy się jak to się dziś mówi - podrywać; ale wtedy to był prawdziwy rytuał. W Rynku była cukiernia Schercharda z najlepszymi na świecie ciastkami. Tamte bezy, nugaty i ciastka grylażowe śnią mi się do dziś.Wspaniałym wspomnieniem jest też Klub Miłego Spędzania Czasu, który założyliśmy w domu kultury na krakowskiej Krowodrzy. Chodziliśmy do kina, urządzaliśmy zabawy, i przede wszystkim dużo czytaliśmy.

- Ale oprócz miłego spędzania czasu, były też obowiązki. Po liceum wybrała Pani polonistykę na UJ…

-Czytać lubiłam od zawsze, ale ten wybór najbardziej chyba wynikał z miłości i szacunku do wychowawczyni Anny Brzozowskiej. Pamiętam jak przed egzaminem u prof. Karasia z gramatyki historycznej kolega pożyczył mi podręcznik, o który było trudno. Cały dzień biegałam z tą książka po mieście pilnując, żeby jej nie zgubić. Kiedy wieczorem wróciłam do domu i otwarłam książkę, żeby przygotować się do egzaminu okazało się, że to… „Życie seksualne dzikich” Bronisława Malinowskiego. Egzaminu oczywiście nie zdałam. Do dziś pamiętam też oblany egzamin z gramatyki opisowej; głównie dlatego, że dwóje postawił mi prof. Klemensiewicz. Był upalny czerwiec a ja byłam akochana. Czas spędzałam z ukochanym na basenie. Brałam ze sobą książki, ale przy ładnym chłopaku nauka szła opornie. Coś tam wiedziałam, ale zrobiłam błąd. Profesor Klemensiewicz wpisał mi dwóję i cisnął indeksem o ławkę mówiąc:… „żeby chociaż nie fałszowali”. Okazało się, że ulicą Gołębią przechodził akurat zespół podwórkowy i jak umiał śpiewał piosenkę „Złoty pierścionek”. Gdyby nie fałszowali może dostałabym choć tróję? (śmiech)

- Potem były Katowice…

- Trochę później. Po studiach trafiłam do Jeleniej Góry, do liceum pedagogicznego. Tam nauczyłam się zawodu nauczycielka. Od uczennic wymagałam, aby czytały co tydzień „Politykę” i „Kulturę”. Pamiętam jak w jednym numerze znalazł się felieton niejakiego Hamilto-na, czyli Jana Zbigniewa Sło-jewskiego z bardzo niecenzuralnym słowem. Czytam go dzień wcześniej i myślę sobie: „Cholera jasna! Przecież na poniedziałek mają być z tego przygotowane”. Przeczytały. Gdy po 30 latach się z nimi spotkałam powiedziały mi, że do dziś czytają, dzięki temu że w szkole nabrały nawyków. A ja do dziś kocham Dolny Śląsk.

- A Górny?

- Też. Trafiłam tam za mężem, który jest inżynierem górnictwa. Pracował w kopalni, a ja 20 lat spędziłam w Katowicach. Tam zastał mnie rok 1980 i tam zaangażowałam się w „Solidarność”. Mieszkaliśmy bardzo blisko kopalni „Wujek”. Nocą przed pacyfikacją było słychać jadące do niej czołgi. Zbierałam pieniądze na nagrobki ofiar z „Wujka”. Organizowaliśmy msze za Ojczyznę, programy poetyckie w kościołach, u nas w domu odbywały się spotkania Uniwersytetu Latającego. W tych najgorszych czasach dużo dobrych rzeczy mnie tam spotkało.

- A jednak wróciła Pani ze Śląska do Dobczyc…

- Kończyliśmy akurat budować dom kiedy przejszłam na wcześniejszą emeryturę. Zajmowałam się ogródkiem, aż pewnego dnia ktoś zapytał mnie „kto się zajmuje grobem Pani pradziadka?”. Odpowiedziałam „nie wiem, pewnie ja będę musiała się zająć”.Wtedy też założyliśmy Społeczny Komitet Opieki nad Zabytkami Dobczyc.

- To był początek Pani aktywności społecznej?

- Weszłam krąg ludzi związanych z plastyką. Wyprosiłam od nich obrazy, żeby je sprzedać na aukcji i mieć pieniądze na odnowę zabytków. Zaczęliśmy jednak od tego, że za swoje pieniądze odnowiliśmy nagrobek Józia Dziamy. Od niego wszystko się zaczęło. Odnowiliśmy w sumie 45 nagrobków. Wszystkie na „Jeleńcu”. I przekazałam prowadzenie komitetu Marcinowi Bajerowi. Dobrze współpracowało mi się też od początku z Andrzejem Topą, dyrektorem Miejsko-Gminnego Ośrodka Kultury i Sportu. Dzięki temu, że zaprosił mnie do pracy przy przeglądzie dorobku kulturalnego placówek oświatowych naszej gminy, mogłam jeździć po szkołach oraz przedszkolach i poznawać naszą gminę. Zachwyciłam się okolicą.

- I została Pani radną?

- Byłam w Radzie piątej kadencji za burmistrza Marcina Pawlaka, potem zrobiłam sobie przerwę i jestem teraz. Byłam też w Radzie za burmistrza Sobonia. Za jego kadencji udawło się uratować zegar na strażnicy w Rynku przed wymianą go na… elektroniczny, oraz wywalczyć, żeby szalety miejskie były otwarte we właściwych porach.

- Dziś mówi Pani, że choć bardzo dużo już zostało w Dob-czycach zrobione, ale nadal jest bardzo dużo do zrobienia. Co na przykład leży Pani na sercu jako radnej?

- Chciałabym żebyśmy zanim przystąpimy do nowych inwestycji najpierw doprowadzili do końca to, co już mamy. Niedaleko Raby ma powstać park, a wały, które kiedyś były deptakiem teraz są brzydkie, zarośnięte. Słyszę, że to nie leży w gestii gminy, a Regionalnego Zarządu Gospodarki Wodnej, Ale przecież kiedy przyjeżdżają tu turyści widza po prostu, że na wałach w Dobczycach jest brudno. Gmina ma obowiązek upominać się o doprowadzenie ich do właściwego wygladu. Tę sprawę uważam za arcyważną. Inne to położenie chodników, zadbanie o ulice na terenach, które sie rozwijają. Mam na myśli m.in. ulicę Stadnicką, tzw. górną Skrzynkę i rejon ul. Nowowiejskiej.

- Oprócz funkcji radnej, pełni Pani też funkcję szefowej Stowarzyszenia Inicjatyw Społecznych „Ispina”. Niedawno otwarliście swoją nową siedzibę…

- W dobie, kiedy wszystko jest przeliczane na pieniądze, dostaliśmy od gminy w użyczenie za darmo lokal w samym sercu miasta. Burmistrz zastrzegł jedynie, że ma się w nim „dziać”. Mamy pomysły na wystawy, warsztaty nie tylko plastyczne, ale też muzyczne i z historii sztuki. Marzy nam się stworzenie tu prawdziwej galerii dobczyckiej, podległej urzędowi. Jestem w stanie, nawet sama, dotrzeć do każdej z osób, jakiej kiedykolwiek organizowaliśmy wystawę (przynajmniej ze 30 by się znalazło), żeby podarowała nam swój jeden obraz. Tak powstało Muzeum Narodowe w Sukiennicach. Siemiradzki podarował „Pochodnie Nerona” i od tego się wszystko zaczęło. Oczywiście pamiętam „znaj pro-porcjum, mocium panie”, ale myślę, że to jest rzecz do zrobienia także u nas.

- Planów i energii można Pani pozazdrościć…

-Jest takie przysłowie łacińskie „Nulla dies sine linea” - żaden dzień bez kreski. Bez śladu. Co wieczór myślę o tym, czy danego dnia zrobiłam coś seansowanego, czy przeleciał ot tak, „przebimbałam” go. Zwykle też wieczorem robię plany na następny dzień. Chodzi o pracę. Mój brat mawiał: „nie sztuką jest pracować, jak się jest pracusiem, ale jak się jest leniem zrobić coś to jest dopiero sztuka”. I ja też tak uważam. Mimo, że niechętna jestem robocie, ale nie wyobrażam sobie żeby dzień przeleciał bez tej kreski, bez tego śladu. Jeden dzień może, ale nie więcej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski