Historia musi się zacząć w kuchni Marty Firlet na Salwatorze. Miejscu pełnym dziwnych obrazów, bibelotów, dinozaurów i pozornie przypadkowych rzeczy, w którym króluje wielki, drewniany stół, lodówka i gospodyni. Musi zacząć się podczas kolacji, między przyjściem młodych turystów z Francji, starszych podróżników z Belgii a pojawieniem się sąsiadów, którzy usłyszeli, że też tak można dziś jadać.
Bo właśnie od dwóch miesięcy można. – Pomysł na „kolację z lokalsami” zrodził się całkiem niedawno podczas rodzinnej podróży – opowiada Marta, pomysłodawczyni eataway.com
Wtedy, kiedy pokazywała mężowi Sandomierz, potem Kazimierz nad Wisłą, w których przepełnione restauracje, okropne menu i ceny skutecznie odstraszały od konsumpcji i zniechęcały do kulinarnych przygód. – Odpoczywając nad bajorem, gdzieś po drodze, w lesie, pomyślałam, że chętnie zjadłabym obiad po sąsiedzku, bez konieczności powrotu do __miasta – wspomina. – U pani Zosi czy Stasi. Swojsko, niewymuszenie. Zapłacić jej po prostu za produkty i tyle.
Myśl ta wwierciła jej się paskudnie w głowę i za nic nie chciała głowy opuścić. Kiedy – tak tylko, by zbadać zainteresowanie (co obiecała mężowi Markowi) – zaprosiła przez internet gości do siebie, nie mogła uwierzyć, że pomysł wzbudził aż takie zainteresowanie.
Kiedy rzekło się „a”, trzeba mieć odwagę, żeby powiedzieć i „b”, czyli zacząć przygotowania do uroczystej kolacji. Iść na targ, do znajomej baby po jaja, zaprzyjaźnionego rzeźnika po mięso i rozpisać receptury.
Pierwsza kolacja przypominała wigilię. Bo na stół wjechało co najmniej 12 potraw, a dla Marty była to niezmiernie ważna uroczystość. Co ważniejsze, udała się na tyle, że pomysł, wwiercony w głowę, zaczął przeradzać się w zgrabną koncepcję, do której zaczęli dołączać inni. Inni, czyli lokalsi, wierni filozofii, że prócz gotowania, dzielenia się dobrymi recepturami, trzeba się także dzielić sobą i swoją prywatną przestrzenią. Jak Igor, który częstuje konfiturami z małopolskich malin, Zosia, mistrzyni prawdziwych polskich gołąbków, czy Jeremiasz, u którego można rozpocząć dzień od jajek po benedyktyńsku podawanych z sosem holenderskim i szparagami.
Poznaj swojego kucharza i jego pasje
Bez dzielenia się sobą, nie byłoby krakowskiego eataway. A Marta ma się czym dzielić. Urodziła się w Krakowie, a wychowała na tapczanie, który stał w kuchni babki Honoratki.
Babcia była duża, silna i wierna tradycji. Na stole musiało być dużo, smacznie, bez żadnych zagranicznych udziwnień.
– Gotowała w wielkich garach jak dla całej kolonii. Hurtowo. Robiłyśmy wielkie zakupy, a potem było lepienie kilkuset pierogów czy pieczenie setki sznycli – wspomina Marta.
Z domu babki Honoraty nikt nie śmiał wyjść głodny. I to była jedna z pierwszych nauk, którą przyswoiła sobie wnuczka. Drugą było gotowanie, po polsku, od serca. Tego się nie zapomina. Ani podczas studiów, stypendiów na całym świecie, w czasie podróży na różne kontynenty.
Bo Marta widziała wiele i smakowała wiele. Może po to, by dziś wrócić do kuchni, którą poznała na tapczanie w rodzinnym domu i dzielić się nią ze znajomymi i tymi całkiem obcymi.
Dzieli się także swoją historią. Romantyczną. Męża, Marka Bradshawa, poznała w Londynie. Ona była tam na studiach, on akurat przyjechał do jednej z galerii, w której pokazywał swoje prace. Przypadkiem do niej weszła, choć może wcale nie był to przypadek.
Znał tylko jej nazwisko i wiedział, że studiuje. To wystarczyło, by okleić plakatami pół Londynu. „Marta, zadzwoń do mnie” .
Chłodnik z buraków i trochę filozofii
Historia znowu wraca na Salwator. W drzwiach Mark Bradshaw wita gości, mówiąc asekurująco: ja nie gotuję. Prowadzi za to do stołu, nalewa wody z sokiem z czarnego bzu (który zbierała Marta) i bawi rozmową. Marta opowiada o gotowaniu, winie, które gdzieś tam leżakuje w piwnicy, nalewce z orzecha i róży, w której pływają kwiatowe płatki. Co rusz wyjmuje jakąś kolejną niespodziankę z lodówki, którą wszyscy koniecznie, natychmiast powinni spróbować (np. ogórki kiszone według jej własnej receptury).
Na stół wjeżdża chłodnik z buraków, świetnie doprawiony, orzeźwiający i ostry, a gospodyni, jak na spowiedzi, opowiada o kolejnych etapach jego przyrządzania, przyprawach, dodatkach.
Między jednym a drugim daniem są opowieści o Krakowie, ciekawych miejscach, które warto jeszcze zobaczyć. Bo na kolacje do kucharzy eataway głównie przychodzą turyści.
– Ale nie chciałabym, żeby tak było zawsze – zastrzega Marta.
Wolałaby, żeby portal był pomocny w stworzeniu sieci miejsc, które będą odwiedzali krakowianie. – Nie będzie chciało im się gotować w środę, przyjdą na zupę pomidorową do pani Krysi, która mieszka kilka ulic dalej, zapłacą jej za produkty i będą zadowoleni. A w piątek pojawią sie na przykład na kolacji w centrum miasta, którą przygotowuje im Igor w swoim szalonym domu – opowiada Marta Firlet o filozofii portalu.
Igor opowie o sobie. O pasji do gotowania, którą zaraziła go mama, o zapachach, które pamięta z dzieciństwa, restauracjach, w których pracował. poradzi też, gdzie w Krakowie można zjeść coś dobrego.
No i poda to, co gotować potrafi najlepiej: polski żurek, ziemniaczane purre z dużą ilością masła, kotlecik w chrupiącej panierce z zasmażanymi buraczkami. I opowie, jak krok po kroku dane potrawy powstają.
Można je potem z powodzeniem odtworzyć w domu. Jak kaszotto, do którego wystarczą dobre prawdziwki, cebula. rozmaryn, parmezan, kasza i pierzyna, w której kasza dochodzi sobie spokojnie. Tak, bez porządnej pierzyny ani rusz.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?