Zofia Hacuś (po lewej) i Janina Bińczycka przyczyniły się do odnowienia gorsetówze zbiorów biblioteki w Zielonkach Fot. Piotr Subik
Kolorowe, bogato zdobione, cieszą oczy każdego, kto je tylko widzi; tak jest teraz. A niedawno wyglądały zupełnie inaczej.
- Obstrzępione, obtargane, wyponiewierane po piwnicach i strychach. Nikt ich widać nie trzymał w malowanych skrzyniach, jak w czasach, gdy nie było szaf - mówi Janina Bińczycka i przyznaje: sama nigdy nie miała stroju krakowskiego. Podobnie jak jej babka i matka: wszak to atrybut córki gospodarskiej, a ona wywodzi się z rodziny robotniczej. Ale zawsze jej się krakowskie ubiory podobały, więc gdy przyszło jej występować - np. jeszcze za panny, w zespole prowadzonym przez nauczycielkę - pożyczała stosowny ubiór. Swój, szyty w Zielonkach, zawsze z dumą zakładała zaś Zofia Hacuś, a miała go po matce Helenie Małek. To w nim tańczyła w zespole ludowym "Podskale", który prowadził Władysław Kućmierczyk; to w nim nosiła feretron podczas procesji; to w nim chodziła na sumę co niedzielę oraz na rezurekcję co Wielkanoc, jak i na uroczyste odpusty. Teraz czasem śpiewa w stroju na dożynkach, bo w obrzędzie "weselnych dziadów" nie bierze dawno udziału. Mówi tak: - Bardzo lubiłam chodzić po krakowsku.
Podczas pracy przy gorsetach podzieliły się rolami. Pani Zofia, młodsza, odwiedzała pasmanterie, by zdobyć potrzebne detale: co wcale nie było łatwe. Pani Janina zaś uzupełniała braki: obszywała krawędzie tasiemkami; doszywała cekiny, guziki, korale, uzupełniała hafty, itp. Ma do tego smykałkę. - Samouk jestem, wszystko sama zrobię - od młodości. Zakonnice prowadziły kursy, ale trzeba było płacić, więc podpatrywałam te kobiety, które umiały szyć - taką miałam do tego chęć. I od tamtego czasu haftuję, szyję, wyszywam - opowiada Janina Bińczycka. Pracowała co rano, bo robić poprawek przy sztucznym świetle wieczorem nie pozwalał słaby wzrok. Ile czasu zajęło odnowienie sześciu gorsetów, nawet nie wie. Ale teraz można je ubierać, zrobiły się eleganckie. Takie, jakich nie spotka się teraz na co dzień w Zielonkach. Podobnie jak nie spotka się kwiecistych spódnic, halek obszywanych dołem, zapasek, koszul ręcznie haftowanych, korali, wstążek, chust - na każdy czas roku liturgicznego w innym kolorze. Nie pachnie też w kościele naftaliną ani stęchlizną. Nie widać cekinów, korali, frędzli zwanych kutasikami. Nie chowa się od dawna zmarłych ubranych tradycyjnie: po krakowsku.
Zmiany przyszły gdzieś na początku lat 80. Zaraz po tym, jak zmarł ks. Adam Zięba - orędownik kultury ludowej, i wtedy, gdy "aniołki w portkach" tworzyła zmarła niedługo potem malarka prymitywna Katarzyna Gawłowa. I wtedy, gdy we wsi zaczęli się osiedlać napływowi, przynosząc inne zwyczaje. - Pokolenie dziewiętnastowieczne wymarło, a młodsze ma inną modę. Tak jak z krajobrazu Zielonek zniknęły przydomowe ogródki z piwoniami, żonkilami, kamiennymi goździkami, tak samo znikają stroje ludowe - mówi z żalem kierownik Biblioteki Publicznej Mariusz Zieliński.
- Stroje krakowskie po domach są, ale rzadko się ich używa. A szkoda. Dawniej nosić w stroju feretron było zaszczytem, a teraz? Nie chcą nosić ani panny, ani mężatki. Nawet babuleńki nie chodzą dziś w chustkach na głowie - zauważa Zofia Hacuś.
Dlatego, żeby stroje nie zniszczały, by - skoro przekazano je do biblioteki, przetrwały w należytym szacunku, postanowiły je podratować. I zrobiły to, jak mawiano niegdyś w Zielonkach, "na godzinę, na wóz, na koń". To znaczy punktualnie, akurat, by można było pokazać je bez wstydu na wystawie poświęconej gminie Zielonki, która w czwartek, 24 marca, otwarta zostanie w Wojewódzkiej Bibliotece Publicznej (ul. Rajska) w Krakowie.
Piotr Subik
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?