Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kompleksy na miedzy

Redakcja
-Krokiem na drodze wynarodowienia i przymusowej asymilacji Polaków na Litwie nazwał Jan Mincewicz, poseł Akcji Wyborczej Polaków na Litwie, zarządzenie tamtejszych władz oświatowych o przesunięciu języka polskiego do grupy przedmiotów, które od tego roku będzie się zdawać na maturze w polskich szkołach fakultatywnie, a nie jak dotychczas - obowiązkowo. W piątek prezydent Aleksander Kwaśniewski uzyskał w Wilnie od prezydenta Litwy Valdasa Adamkusa obietnicę pozostawienia języka polskiego przedmiotem obowiązkowym na maturach w polskich szkołach na Litwie.

Rozmowa z Józefem Kwiatkowskim, historykiem, prezesem Stowarzyszenia Nauczycieli Szkół Polskich na Litwie Macierz Polska

- Decyzję, która wciąż pozostaje w mocy, podjął 11 grudnia minister oświaty. Języki ojczyste mniejszości narodowych, a więc także rosyjski, zostały wycofane z listy przedmiotów obowiązkowych. Obecnie maturzyści będą zdawać trzy egzaminy obowiązkowe: z języka litewskiego, matematyki i języka obcego oraz dwa egzaminy z wybranych przedmiotów. Oznacza to zepchnięcie języka ojczystego na margines. Istnieje zagrożenie, że będą go wybierać tylko humaniści. Pozostali uczniowie będą zdawać te przedmioty, które odpowiadają lub są pokrewne obranemu przez nich kierunkowi studiów.
Rosjanie przemilczeli decyzję litewskich władz. My od razu ostro na nią zareagowaliśmy. Jeszcze na kilka dni przed jej ogłoszeniem prowadziliśmy rozmowy z ministrem oświaty; wierzyliśmy, że uda się rozwiązać ten problem w toku rozmów. Mówiliśmy, że nie chcemy, aby język ojczysty został zepchnięty do grupy przedmiotów drugorzędnych. Natomiast minister argumentował, że uczniowie szkół mniejszościowych zdają na maturze o jeden egzamin więcej niż uczniowie szkół litewskich. Ale przecież dziecko, które zapisuje się do szkoły narodowościowej, czy to polskiej czy to rosyjskiej, niejako automatycznie zgadza się na to, aby uczyć się jednego przedmiotu dodatkowo!
W ciągu okresu powojennego język ojczysty był uznawany na maturze za pierwszy, najważniejszy. Mowa, literatura, kultura ojczysta są przecież bardzo ważne dla ukształtowania się światopoglądu młodego człowieka. Zwłaszcza że w szkołach polskich na Litwie nie naucza się historii Polski jako odrębnego przedmiotu, a więc znajomość literatury polskiej ma ogromne znaczenie dla lepszego zrozumienia epoki historycznej.
- Litewskie władze zabrały Wam to, czego nie odebrała Wam nawet władza radziecka...
- Jesteśmy rozgoryczeni. Jest to pierwszy tak potężny cios wymierzony przeciwko Polakom na Litwie od czasu II wojny światowej. Zorganizowaliśmy protest. Zebraliśmy 25 tys. podpisów rodziców i uczniów starszych klas pod pismem do prezydenta, premiera i do marszałka Sejmu. Zażądaliśmy przywrócenia języka polskiego na listę egzaminów obowiązkowych oraz tłumaczenia testów ze wszystkich przedmiotów na egzaminach państwowych na język polski. Na razie nie otrzymaliśmy odpowiedzi.
- W czasie kampanii prezydenckiej Valdas Adamkus deklarował wsparcie dla ludności polskiej. Czy to się zmieniło?
- Z prezydentem spotykaliśmy się niejeden raz. Na pewno jest on demokratą. Jest także tolerancyjny i wiele robi w tym kierunku, aby nie działa się krzywda jednej czy drugiej mniejszości. Lecz w tej sprawie ma ograniczone możliwości działania. To nie on podejmuje decyzje, tylko rząd.
Pomimo to spotkaliśmy się z nim po ogłoszeniu zarządzenia. Wysłuchał nas uważnie i obiecał, że "będą prowadzone rozmowy" z ministerstwem. Ale jeszcze niewiele czasu upłynęło od naszego spotkania i trudno przewidzieć jego skutki. Myślę, że - niestety - w tym roku zarządzenie nie zostanie odwołane. Do 15 lutego uczniowie musieli zdecydować się, jakie przedmioty będą zdawać na maturze. A matura za pasem.
Nie dysponuję jeszcze ostateczną statystyką, ale już wiadomo, że spora część młodzieży będzie zdawać język polski. Są jednak i tacy - pragmatycznie myślący - którzy wybrali np. chemię lub biologię, jeśli planują studiować medycynę.
W mojej opinii decyzja litewskich władz ma na celu jednak nie tyle dzień dzisiejszy, co przyszłość. Stopniowo będzie się zmniejszać prestiż szkoły polskiej w oczach naszego społeczeństwa. Coraz mniej rodziców będzie się decydować na posłanie dziecka do szkoły polskiej. Posunięcie litewskich władz to krzywda dla nas.
- Swego czasu próbowano wprowadzić nauczanie historii i geografii w języku litewskim do polskich szkół, ale bezskutecznie. Dzisiaj wycofuje się język polski do grupy przedmiotów nadobowiązkowych. Być może władze litewskie mają na celu przyciągnięcie dzieci z polskich szkół do litewskich?
- Zmniejszanie prestiżu języka polskiego jest tylko jednym z działań zmierzających do tego celu. Nowe litewskie szkoły budowane na Wileńszczyźnie są lepiej wyposażone i piękniejsze od starych szkół polskich czy rosyjskich...
- Czy istnieje przepaść między szkołami litewskimi a mniejszościowymi?
- Nie ma wielkiej przepaści, ale różnica jest.
- A w poziomie nauczania?
- To może się wydać dziwne, ale w szkołach polskich na Wileńszczyźnie poziom nauczania jest wyższy niż w szkołach litewskich. Trzeba wiedzieć, że w rejonie wileńskim Litwini stanowią zaledwie 20 proc. ogółu mieszkańców, podczas gdy Polacy - 63 proc., natomiast w rejonie solecznickim mieszka mniej niż 10 proc. Litwinów, a Polaków - 80 proc.
Do szkół litewskich na Wileńszczyźnie, a są to szkółki maleńkie, liczące po 10-15 uczniów, uczęszczają w większości dzieci z rodzin nielitewskich. Są to Rosjanie, Białorusini i dzieci z rodzin mieszanych, które po litewsku albo nie rozumieją wcale, albo rozumieją słabo. I dlatego jakiś czas zabiera im nauczenie się języka, a nie przedmiotu. Natomiast poziom nauczania w szkołach polskich - dzięki wytrwałości i oddaniu nauczycieli - jest wysoki. Nie bez znaczenia jest też wychowanie, jakie dziecko odebrało w domu.
Od czterech lat prowadzimy statystykę dotyczącą liczby młodzieży, której udaje się zdobyć indeks wyższej uczelni. Co roku średnio 40 proc. absolwentów polskich szkół dostaje się na studia. Litwini osiągają mniej więcej taki sam wynik. Nie ma więc dysproporcji. Pomimo że - teoretycznie rzecz biorąc - młodzież, która ukończyła szkoły litewskie, ma większe szanse na indeks, gdyż uczyła się wszystkich przedmiotów w języku litewskim, w którym odbywają się egzaminy wstępne. Tymczasem młodzież polska uczy się w języku ojczystym, a nauczyciele podają jej na lekcjach tylko terminologię litewską. Mimo to stara się i nie pozostaje w tyle.
- Polacy są najgorzej wykształconą grupą narodowościową na Litwie. Tylko 50 na 1000 osób deklarujących narodowość polską może się pochwalić tytułem magistra. Co Macierz Szkolna robi, by odbudować polską inteligencję?
- Ta statystyka jest rezultatem repatriacji Polaków z Litwy do Polski w latach 40. i 50. Przeważnie najlepiej wykształceni rodacy wyjechali na Zachód. Najwięksi patrioci, też nierzadko bardzo dobrze wykształceni, pojechali w drugą stronę - na Sybir. Rzeczywiście, w tej chwili mamy najgorszą statystykę. Ale pragnę zaznaczyć, że nadrabiamy zaległości w najszybszym tempie. W ciągu ostatnich 20 lat Polacy mieli najszybsze tempo przyrostu ludzi z wyższym wykształceniem w porównaniu z innymi grupami narodowościowymi, m.in. z Rosjanami, a nawet Litwinami. Dystans między nami się zmniejsza.
Na początku organizowaliśmy wyjazdy młodzieży na studia do Polski. Spostrzegliśmy jednak szybko, że to nie zawsze wychodzi Polakom na Litwie na dobre, gdyż większość młodzieży po zdobyciu dyplomu nie wracała do domu. Obraliśmy więc inną drogę. Wespół z fundacją "Semper Polonia" z Warszawy organizujemy 5-miesięczne kursy przygotowawcze dla kandydatów na litewskie wyższe uczelnie. Zainteresowanie kursem jest duże, zapisuje się na niego co trzeci maturzysta.
Polacy nie mają kłopotów z dostaniem się na litewskie wyższe uczelnie. Wielu z nich studiuje na wydziale pedagogicznym. Natomiast o wiele trudniej jest im dostać się na prestiżowe kierunki, takie jak prawo, medycyna, architektura i historia sztuki. No cóż, aby dostać się na prestiżowy kierunek, Polak musi być dużo lepszy od Litwina...
- Polacy na Litwie oddawali kiedyś swoje dzieci do szkół rosyjskich, ponieważ stwarzało to lepsze perspektywy dostania się na studia w Moskwie czy Leningradzie, a dzisiaj - z powodów pragmatycznych - zaczynają posyłać je do szkół litewskich. Czy można mówić o odpływie dzieci z polskich szkół?
- To prawda, że pragmatycznie nastawieni rodzice posyłają swoje dzieci do szkół litewskich. Lecz nie jest ich wielu. W ciągu ostatnich paru lat liczba uczniów zapisujących się do klas pierwszych w szkołach polskich zmalała zaledwie o pół procent. Nie jest to więc odpływ masowy, a raczej bardzo niewielki. Można zauważyć, że ci ludzie, którzy sami wychowali się w szkołach rosyjskich, teraz oddają swoje dzieci czy wnuki do szkół litewskich. Są to ludzie nie mający głębokich korzeni narodowościowych i kulturowych, słowem - element chwiejny.
- Po wojnie w szkołach litewskich prawie wcale nie wykładano historii Polski. Katyń i powstanie warszawskie były tematami tabu. Stosunki polsko-litewskie pomijano milczeniem. Obecnie polskie szkoły realizują program litewski, a nauczyciele nie mają prawa korzystać z podręczników polskich. Czy to nie odbija się negatywnie na znajomości historii Polski wśród polskiej młodzieży na Litwie?
- Znajomość historii Polski wśród naszej młodzieży jest słaba z tego powodu, że historia Polski jako odrębny przedmiot nie istnieje. Dzieci uczą się historii Litwy i historii powszechnej, ale podczas tych lekcji wydarzenia z historii Polski są traktowane marginalnie. To prawda, że nikt nie zabrania prowadzenia zajęć fakultatywnych z historii Polski, ale wiele zależy od dyrektora szkoły i nauczyciela tego przedmiotu. Na pewno w połowie szkół polskich na Litwie nie naucza się historii Polski. Powodem jest często brak chęci dyrektora albo nauczyciela, który sam historii ojczystej uczył się z radzieckich podręczników, dlatego dobrze jej nie zna i nie chce kompromitować się przed dziećmi i samym sobą. Dzieciom też często nie chce się zostawać po lekcjach... Niestety, w szkołach polskich nasza historia nie jest nauczana w należyty sposób...
- A jak jest przedstawiana w litewskich podręcznikach?
- Jest w nich obecna o tyle, o ile dotyczy wspólnej historii Polski i Litwy. W podręcznikach można wyczytać, że nie ma całkowitej pewności co do tego, czy przyjęcie chrześcijaństwa z Polski przez Litwę miało pozytywny wpływ na losy tego kraju. Unia lubelska jest traktowana jako uzależnienie Litwy od Polski. Podkreśla się, że dążeniem Armii Krajowej było ustalenie granic Rzeczypospolitej Polskiej z 1939 r., a więc dla Litwinów nie do przyjęcia. To wynika z choroby małego narodu, który zawsze chce sobie przypisać większe znaczenie w historii. To również pozostałość okresu sowieckiego, kiedy historię wykorzystywano do celów politycznych. Słowem - to bieda przeszłości.
- Tematem różniącym historyków polskich i litewskich jest m.in. marsz gen. Lucjana Żeligowskiego na Wilno w 1920 r., uznawany przez Litwinów za okupację. Tymczasem według polskich historyków okupacja Litwy zaczęła się w 1939 r., po zajęciu jej przez armię radziecką. Czy ta i inne sporne kwestie stoją na przeszkodzie do opracowania wspólnego podręcznika do historii, nad którym od kilku już lat pracuje polsko-litewska komisja?
- Być może, ale to członkowie komisji powinni odpowiedzieć na to pytanie. Wiem, że spotykali się w Wilnie i w Warszawie, na razie bez efektu. Prawdopodobnie nie mogli dojść do porozumienia. No cóż, punktów spornych u narodów sąsiadujących ze sobą jest zawsze dużo i wiele państw ościennych w Europie miało jakieś zatargi. Miedza przesuwała się z miejsca na miejsce... Tym bardziej na Wileńszczyźnie granice często się zmieniały...
- Sami Litwini, a wśród nich Tomasz Venclova przyznają, że część ich rodaków obawia się tendencji separatystycznych ze strony mieszkających tam Polaków.
- Nikt nie dyskutuje nad tym, że Wileńszczyzna to są ziemie litewskie. Jednak na tych ziemiach zamieszkują przede wszystkim Polacy i z tym się trudno Litwinom pogodzić. Wysuwają teorię, że to nie są Polacy, tylko spolonizowani Litwini. I wypowiadają się na ten temat autorytety, a wśród nich b. minister oświaty Zigmas Zinkievicius. Jeśli on mówi o tym głośno w telewizji, to prości ludzie natychmiast to podchwytują.
W normalnym życiu codziennym strach przed polskością nie jest odczuwalny. Ale kompleks Litwinów wobec Polaków jest faktem. I nie ma on nic wspólnego z Żeligowskim. Zrodził się bardzo dawno temu, jeszcze przed unią lubelską. A może to jest jakiś mit? Mit jest najgorzej rozruszać. Skąd on się wziął, trudno powiedzieć, ale ten mit istnieje. Litwini czują, że Polska ma nad nimi albo może chce mieć nad nimi wyższość w sensie kulturowym. Powtarzają, że Polacy uważają się za szlachtę, podczas gdy ich postrzegają jako chamów. To chyba rezultat kompleksu małego narodu, który - otoczony przez żywioł słowiański - drży o swoją tożsamość.
Ten kompleks zrodził się dawno, a dzisiaj byłoby dobrze, żeby o nim zapomnieć i nie akcentować różnic. Niestety, skrajne siły ciągle je wypominają, co nie jest też dobre dla Litwy. W tej chwili na przykład litewskie ugrupowania narodowościowe pikietują przed ambasadą polską w Wilnie, wyrażając w ten sposób protest przeciwko budowie strażnicy Straży Granicznej w Puńsku, gdzie mieszkają zwarcie Litwini. Ich zdaniem "wprowadzenie elementu polskiego" w postaci kilku rodzin polskich do Puńska "rozcieńczy element litewski". To jakiś absurd.
Dzisiaj dawne zatargi trzeba potraktować jako fakt dokonany. Nie ma co wypominać sobie nawzajem błędów z przeszłości, ponieważ i tak nie da się ich już naprawić. Wiele zależy od tolerancji, próby załagodzenia sytuacji z uwagi na teraźniejszą i przyszłą współpracę.
Rozmawiała:
Aleksandra Nowak

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski