Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Komu szkodzi maszyna do szycia

Redakcja
W minionym tygodniu przy okazji prezentacji chwytów reklamowych z czasów nieboszczki ck monarchii wspomnieliśmy o firmach oferujących maszyny do szycia i o sposobach, jakimi zjednywały sobie klientelę i próbowały pogrążyć konkurentów. Rywalizowano ostro, nie przebierając w metodach, w sposób w innych branżach raczej niepraktykowany. W innych branżach, choć miasto było niewielkie, mimo obfitości firm i sklepów, w zasadzie nie następowano sobie na odciski, każdy zagospodarowawszy sobie stałą klientelę jakoś prosperował nie życząc rywalowi bankructwa.

Z historii wynalazków

Handel maszynami do szycia rządził się innymi regułami. By zrozumieć dlaczego, musimy kilka słów poświęcić temu na pozór skromnemu wynalazkowi. Skromnemu na pozór, bo w istocie maszyna do szycia okazała się wynalazkiem mającym znaczący wpływ na przemiany cywilizacyjne, społeczne i ekonomiczne. To bardzo użyteczne urządzenie kojarzy się nam najczęściej z nazwiskiem Izaaka Singera, amerykańskiego konstruktora samouka. Nie on był jednak jego wynalazcą, nad zbudowaniem maszyny mogącej ułatwić i przyspieszyć szycie, zastępującej mozolne, ręczne dzierganie szwu, pracowano przed Singerem prawie stulecie wcześniej. Pierwszy patent zarejestrowano w Anglii już w roku 1755. Była to jednak konstrukcja mało praktyczna. Kolejny krok zrobił francuski krawiec Thimonnier. Opatentował swój wynalazek w roku 1830 i zbudował w Paryżu szwalnię z 80 takimi maszynami produkującą mundury dla wojska.
Nad podobnymi maszynami pracowali Amerykanie Howe i Hunt. W 1855 r. niemiecki mechanik August Müller stworzył najstarsze niemieckie maszyny veritas, produkowane do dziś.
Singer był tylko którymś z kolei ulepszaczem maszyny; został nim zresztą z przypadku, patent otrzymał w 1851 r. Prócz niego nad ulepszeniami pracowali równolegle inni konstruktorzy amerykańscy. Wszystkie ich modele były do sobie podobne, więc nieustannie dochodziło do procesów o prawa patentowe. A gdy w roku 1877 wygasły wszystkie prawa patentowe, maszyny do szycia mógł produkować każdy. Mimo to właśnie Singer uchodzi za wynalazcę współczesnej maszyny do szycia, on zarobił na niej miliony i osiągnął największy rozgłos.
Tajemnica sukcesu kryje się nie w oryginalności mechanizmów maszyny, ale w rewolucyjnych zasadach jej sprzedaży. Długo Singer i jego wspólnik Clark klepali biedę usiłując sprzedawać tradycyjnie swoje wyroby. Szło dość opornie. Dla nabywcy był to spory wydatek. Maszyna kosztowała 125 dolarów, średni roczny dochód większości amerykańskich gospodarstw domowych wynosił 500 dolarów. Nadto Amerykanie są praktyczni, nie widzieli sensu w inwestowaniu tylu pieniędzy w urządzenie, z którego jedyną korzyścią było ulżenie gospodyniom domowym w szyciu ubrań, bielizny i pościeli. Po co kobiecie nadmiar wolnego czasu? - pytano. Singer i Clark pokonali obie te przeszkody proponując, po raz pierwszy w historii, zakup maszyny na raty, w leasingu. Pierwsza wpłata to raptem kilka dolarów. Reszta rozłożona na niewielkie raty, po ich spłaceniu użytkownik stawał się właścicielem maszyny. Wspólnicy zaczęli też adresować reklamy swych wyrobów nie do trzymającego kasę pana domu, ale wprost do kobiet, kategorii nabywców do tej pory przez handlowców lekceważonej. Dziś - obserwując rynek i reklamę - wiemy, jak bardzo niesłusznie. W ciągu roku sprzedaż maszyn wzrosła czterokrotnie, potem zaczęła rosnąć lawinowo. Przykład pierwszych kupujących działał wyjątkowo zaraźliwie. Rósł popyt, a zabiegi marketingowe i agresywna reklama kreowały modę głównie na maszyny firmy Singer. Rosła też i podaż, a każdy prawie kupiec chciał mieć udział w zyskach z tak kwitnącego interesu. Także kosztem konkurencji; wzajemnie notorycznie oskarżano się o kupczenie podróbkami i tandetą. Maszyna do szycia nie zrujnowała tradycyjnego modelu rodziny, ale dokonała pewnego znaczącego wyłomu. Okazało się, że po opędzeniu domowych potrzeb można było przyjmując robotę do domu zarobić na niej nieco grosza. Dzięki Singerowi kobiety zrobiły pierwszy krok w kierunku emancypacji zawodowej. Wydajność maszyn do szycia, łatwość ich nabycia spowodowała bowiem także rewolucję w produkcji gotowej konfekcji.
To upowszechnienie maszyn do szycia miało też i ciemną stronę, o której jednak wiedza z trudem przebijała się do opinii publicznej. Pierwsze doniesienia o ujemnym wpływie maszyn do szycia na zdrowie kobiet pracujących na nich ukazały się już w roku 1860 w USA. Potem podobne głosy odezwały się w Anglii i we Francji. W Polsce interesował się tym zagadnieniem lwowski lekarz, dr Tadeusz Żuliński. W latach 80. XIX stulecia opublikował starannie udokumentowaną medycznie rozprawkę "O wpływie maszyn do szycia na zdrowie".
"Tysiące pracownic spędza po 8 do 12 godzin na dobę przy maszynach, któremi szyje się nierównie prędzej niż igłą, a im więcej się szyje, tem więcej się zarabia; cóż więc dziwnego, że tyle biedactwa garnie się dziś do tej pracy opłacając korzystniejszy pospiech, a więc lepszą płacę własnym zdrowiem...W ciągu 13-letnich spostrzeżeń i badań nad szkodliwością maszyn do szycia miałem w leczeniu przeszło 200 pracownic, których źródło cierpień, mniej lub bardziej rozległych, tkwiło niechybnie w wytężonem szyciu na maszynie".
Postawa ciała przy takiej pracy, monotonia, powtarzalność ruchów powodowała bolesne skurcze mięśni, nerwice koordynacyjne, urazy i zapalenia stawów, ścięgien, tworzenie się modzeli, podskórnych wybroczyn. W ostrzejszej formie, ale bynajmniej nie tak rzadko, pracujące na maszynach kobiety cierpiały na dolegliwości natury kobiecej; częste były wypadki poronień, zaburzeń menstruacyjnych, krwotoków. Praca przy maszynach, monotonny stukot, drgania działały też destrukcyjnie na psychikę. Jedyny plus zmechanizowania szwalni to mniejsze, niż przy tradycyjnym dziobaniu igłą, zmęczenie oczu. Dziś, prawie po 100 latach doświadczeń medycyny pracy są to oczywistości, na przełomie XIX i XX stulecia uznawano takie przypadłości za babskie fanaberie.
"Zwracanie uwagi na niehigieniczne warunki, w jakich pozostają dziś rzemieślnicy i przemysłowcy, staranie się o poprawę tychże przez usuwanie lub przynajmniej zmniejszanie szkodliwości z pracy zawodowej wynikających, staje się dziś tem naglejszą potrzebą i koniecznością, ile że gorączka zysku i szybkiego łatwego bogacenia się, zwiększając się z dniem każdym i stając się w wielu razach głównym celem życia, tępi coraz więcej w chlebodawcach uczucie względności i wyrozumienia dla tych, którzy dla kawałka chleba zmuszeni są ciężko, bez odpoczynku prawie pracować. Walka kapitału z pracą pod względem sanitarnym może więcej niż gdzie indziej uczuwać się daje" - apeluje w podsumowaniu dr Żuliński. Ale długo jeszcze podobne opinie były głosem wołającym na puszczy. Choć pierwszą jaskółkę zmian odnotowano już w roku 1870, gdy Akademia Lekarska w Paryżu "po odczytaniu rozprawy dr Decaine'a »O maszynach do szycia i zdrowiu osób na nich pracujących« wyznaczyła 2000 franków nagrody dla tego, kto wynajdzie najlepszy sposób zastąpienia siły nożnej i ręcznej maszyn jakim motorem". Co też, jak wiemy się, stało, choć czy i kto nagrodę odebrał historia nie odnotowała.
JAN ROGÓŻ

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski