W 20 lat po tym, jak runęły "Mury"
Mija dwadzieścia lat od chwili, gdy zarysowały się "Mury" dawnego systemu - o to, by runęły, trzeba było jeszcze walczyć. A do 20. rocznicy historycznego Sierpnia trzeba dołożyć jeszcze trzy lata, gdy w Krakowie, po zabójstwie Stanisława Pyjasa, solidarność zapisano w nazwie powołanego wówczas Studenckiego Komitetu "Solidarności". Z dumą przywołał ten fakt jeden z założycieli SKS-u, Bogusław Sonik, otwierając sobotni koncert bardów.
Zaczął Leszek Wójtowicz, który w grudniu 1980 roku dał pierwszy recital "Niepewna pora" i nadal prowadzi swój liryczny dialog z krajem, wciąż gorzki, gdy śpiewa o "Moim kraju", gdy wznosi toast za koleżków, co od forsy ogłupieli, za przywódców wyniesionych za wysoko, za tych, co bluźnią w imię Boga, za ryczących "Polska dla Polaków"... I pewnie nadal będzie śpiewał swe mądro-gorzkie pieśni i bardzo dobrze, bo powinien być ktoś "kto pyta od lat, jaki jesteś naprawdę mój kraju"... _I dobrze, że krakowski bard piwniczny zaczął ten wieczór.
Po nim inny samotnik z gitarą - Jacek Kaczmarski, kiedyś okrzyknięty bardem "Solidarności", chociaż, gdy wróci do kraju po latach emigracji, okaże się, że nie pozwala się zawłaszczyć. A potem znów wyjechał, i to aż do Australii, i z oddalenia (widać lepiej) wystawia świadectwo nowym czasom i politykom - często do bólu krytyczne...
W sobotę przedstawił swój prywatny opis minionych 20 lat: "Arka Noego", "Przejście Polaków przez Morze Czerwone", "Rozbite oddziały", "Nasza klasa", "Powrót sentymentalnej panny S", "Wojna postu z karnawałem" i najnowszy tekst, niezmiernie gorzki, nagrodzony w Krakowie dużymi brawami; były też i "Źródło", i "Zbroja"...
A potem przyszła pora na "Mury", ale w ich oryginalnym, autorskim wykonaniu Lluisa Llacha, choć naturalnie nam kojarzą się one głównie z Kaczmarskim właśnie i jego tekstem. Kataloński, 52-letni dziś, bard, którego w Polsce głównie znaliśmy z wykonań jego pieśni przez warszawski Zespół Reprezentacyjny, i ewentualnie z jego płyty zarejestrowanej w czasie koncertów-manifestacji na barcelońskim stadionie w 1976 roku, gdy już mógł triumfalnie powrócić do ojczyzny, okazał się charyzmatycznym, lirycznym pieśniarzem, który mimo bariery językowej, niemal natychmiast skupił uwagę słuchaczy. Sprawiła to zarówno jego muzyka, jak i mocny, ładnie brzmiący głos, którym snuł swoje opowieści, to nostalgiczne, to nie pozbawione akcentów żartobliwych, to znów tonów serio, gdy nawiązał do wojny w Kosowie. "_Świat wciąż dostarcza powodów, by aktualne były pieśni walki" - zauważył. Llach dał naprawdę piękny recital, aż chciałoby się, by pokazała go - jak i cały ten koncert - telewizja, ale w niej już chyba tylko model muzyki lekkiej, łatwej i biesiadnej obowiązuje...
Może być dumny z tego sobotniego wieczoru jego inicjator - Bogusław Sonik. Tak z artystycznego kształtu, jak i tłumów i w Ogrodach, i w Rynku Głównym, gdzie ów koncert trzech bardów pokazywano na telebimie.
Klaszcząc dziękowaliśmy im za ich sztukę, za ten występ, ale i za to, że kiedyś nie milczeli, że dodawali odwagi, nadziei, że angażowali swe talenty i sztukę w zmaganie się z Historią. Dziś, gdy runęły "Mury" reżimu Franco, gdy lata monopartyjnej dyktatury mamy w Polsce szczęśliwie za sobą, pozostały nam te pieśni. Jeśli nawet - jak śpiewa w najnowszej - "W dwadzieścia lat później" Jacek Kaczmarski:
"Muszkieterowie już nie ci sami (...)
Trzosy pełne, a serca - próżne;
Fałszu zeskrobać z prawdy - nie sposób
Zaledwie w dwadzieścia lat później..."
- pozostała prawda zapisana przez bardów.