MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Konflikt z pracodawcą w Bydgoszczy. Była pracownica twierdzi, że szef winny jest jej 3500 zł. On: - Bzdura!

Katarzyna Piojda
Katarzyna Piojda
Wersja byłej już pracownicy sklepu w ogóle nie pokrywa się z wersją, przedstawioną przez jej byłego szefa.
Wersja byłej już pracownicy sklepu w ogóle nie pokrywa się z wersją, przedstawioną przez jej byłego szefa. Pexels.com
Bydgoszczanka znalazła pracę w sklepie. Myślała, że może dotrwa w tym miejscu do emerytury. Odeszła, ale konflikt z pracodawcą jeszcze przybrał na sile. Nawet o nazwę stanowiska trwa spór.
Na portalu darmowych ogłoszeń ukazała się oferta dla kasjera-sprzedawcy w Bydgoszczy. - O, to dla mnie - pomyślała Iga z Bydgoszczy i się zgłosiła. Nie musiała długo czekać na odpowiedź swojego przyszłego szefa. Miała przecież doświadczenie w pracy w handlu, a i temu szefowi zależało na szybkim znalezieniu obsady do sklepu spożywczo-monopolowego w Bydgoszczy.

- Zaczęłam pracować w czerwcu 2023 roku - mówi Iga. - Na początku mi się podobało.
Później już przestało.

- Był zgrzyt o moją umowę. Pracodawca dał mi umowę zlecenie na czerwiec i lipiec. Nie przedłużył mi jej. Obiecał umowę o pracę, więc dla mnie lepiej. Upominałam się od początku sierpnia o etat. Szef zwlekał. Ciągle miał wymówki, głównie, że mu się spieszy. Rzeczywiście był zalatany. Prowadził kilka sklepów, nie tylko w Bydgoszczy. Minęły jednak wakacje, nadal nie wręczył mi umowy.

Pani od wszystkiego


- Dopiero na początku grudnia otrzymałam tę umowę. Tyle że na pół etatu. To pół etatu stanowiło fikcję, bo pracowałam na pełen. Nawet po 17 godzin spędzałam w sklepie. Pełniłam funkcję kierownika i tak też szef mnie nazywał, ale w umowie miałam podane „kasjer-sprzedawca”. Robiłam wszystko. Oprócz obsługiwania klientów, prowadziłam dokumentację, przyjmowałam towar, zajmowałam się zwrotami, sprzątałam.

Kobieta wspomina o dużej rotacji. - W ciągu dziewięciu miesięcy tylko przez nasz sklep przewinęło się kilkunastu pracowników. Zazwyczaj sami odchodzili. Nie podobało im się dokładanie obowiązków, duża odpowiedzialność za pieniądze i towar, śmieciowe umowy oraz marne wypłaty. Bywało, że właściciel dowiadywał się o tym, że dana osoba się zwolniła tego dnia, kiedy nie pokazała się na swojej zmianie. Na szybko musiał organizować zastępstwa. Czasami siedziałam w domu, bo akurat przypadał mój dzień wolny. Odbierałam od przełożonego telefon, żebym przyjechała. Jak tylko mogłam, to się zgadzałam.

Dzieci w domu


Iga nie zawsze dawała radę. - Wychowuję dwoje dzieci. Młodsze ma osiem lat. Nie mogłam zostawić go samego na prawie cały dzień. Zostałam zwolniona właśnie po jednej takiej akcji, gdy szef kazał mi przyjechać na awaryjne zastępstwo, a nie mogłam. Moim młodszym dzieckiem nie miał kto się zająć, a jeszcze samochód mi się popsuł.

Skoro o samochodzie mowa: - Pracowaliśmy na zmiany w godzinach od 5.30 do 14.30 i od 14.30 do 23.00. Zanim na drugiej zmianie posprawdzaliśmy stan kasy i posprzątaliśmy na sklepie i w magazynku, dochodziła północ. Tak późno tramwaje już nie kursują, jedynie nocne autobusy. Jedna pracownica dojeżdżała pociągiem. Szef polecił, żebym podwoziła ją na dworzec moim prywatnym autem, jak nie będzie miała dojazdu. Tak też robiłam. Nie dostałam ani złotówki zwrotu za paliwo.

Nasza rozmówczyni porusza ponadto wątek kar finansowych. - Gdy orientowaliśmy się, że jest manko, czyli w kasie brakuje pieniędzy, to tę brakującą kwotę musieliśmy pokrywać z własnych kieszeni. Odliczał nam od wypłaty. Zdarzało się, że zaginęło 100 zł po rozliczeniu dnia. Szef wprowadził także nowe zapisy do regulaminu. Każdy, kto nie stawił się w firmie na swojej zmianie, a o nieobecności nie uprzedzi, miał odejmowanych 600 zł od pensji. Trzy albo cztery osoby zostały ukarane.

Sprzedawczyni-kierowniczka coraz częściej kłóciła się z szefem. - Prawie przestaliśmy ze sobą normalnie rozmawiać. Kontaktowaliśmy się przez messengera. Wciąż mnie obwiniał o to, że nie zastąpiłam w pracy kasjerki, która rzuciła robotę lub o to, że nie załatwiłam kogoś na nagłe zastępstwo. No jak miałam załatwić?! Z łapanki się nie da. W takich przypadkach dzwoniłam i pisałam do paru innych pracownic, ale żadna nie chciała przyjść. Jak zniknęło 140 zdrapek, właściciel też mnie oskarżał. Później zrozumiał, że żadnej kradzieży nie było.

Groźby w powietrzu


- Kilka razy groził mi zwolnieniem dyscyplinarnym, ja mu sądem pracy. Wreszcie ustaliliśmy, że zakończę pracę pierwszego marca za porozumieniem stron - kontynuuje Iga. - Wręczył mi świadectwo pracy. Nie zamierzaliśmy robić sobie nawzajem pod górkę.
Kłopoty i tak się pojawiły. - Do dzisiaj nie zapłacił mi 3500 zł zaległej pensji - wskazuje ekspracownica. Zgłosiła się do inspekcji pracy. - Tak, jak zapowiedziałam to szefowi.

W bieżącym tygodniu była kierowniczka-ekspedientka odebrała pismo z Państwowej Inspekcji Pracy Okręgowego Inspektoratu Pracy w Bydgoszczy. Czytamy w nim: „W zawartej z panią umowie o pracę przedsiębiorca określił wynagrodzenie w wysokości 1505 zł. Listy płac wykazały naliczenie powyższej kwoty brutto zgodnie z obowiązującą wysokością minimalnego wynagrodzenia za pracę, obliczonego proporcjonalnie do wymiaru czasu pracy. Zgodnie z treścią pani skargi, zawarła pani z ówczesnym pracodawcą , że wynagrodzenie wypłacane będzie pani w większej wysokości, tj. 3000 zł - kwota ta nie została przez panią określona w podpisanej umowie. Z treści pani skargi wynika, że pani były pracodawca pani zawarcie umowy już w sierpniu 2023r. Jeżeli wykonywanie zlecenia posiada cechy właściwe dla stosunku pracy, to zleceniobiorca ma podstawy do wniesienia pozwu o ustalenie stosunku pracy (czyli zastąpienia umowy zlecenia umową o pracę). Cechy właściwe stosunku pracy zawarte są w Kodeksie pracy”.

W PIP podkreślają, iż nie zajmują się rozstrzyganiem sporów, a jedynym rozwiązaniem pozostaje skierowanie sprawy do sądu pracy.

Manko stwierdzone


Były szef Igi nie zgadza się z ani jednym zarzutem, stawianym przez dawną pracownicę. - Zawsze pracowała w oparciu o umowę - zaznacza on. - Od czerwca ubiegłego roku do listopada miała umowę zlecenie, później etat. Nie jestem jej winien ani grosza. Kiedy na początku marca się zwalniała, rozliczyłem ją. Nie pisnęła wówczas słowa, że wypłata się nie zgadza. Dziwne więc, że odchodząc, podpisała porozumienie stron, a po ponad dwóch miesiącach kwota jej nie pasuje.

Przedsiębiorca przyznaje, że dokonuje potrąceń z wynagrodzeń załogi, jeżeli jest manko.

- Zapis o ewentualnych potrąceniach znajduje się w umowie, którą każdy kasjer-sprzedawca podpisuje, zanim stawi się pierwszego dnia w pracy. Na taki warunek się zgadza, skoro zamierza pracować. W handlu to prawie standardowa praktyka, nie jestem wyjątkiem. Nie dzieje się natomiast tak, że po jednym dniu pracy okazuje się, że brakuje np. 100 zł w kasie. To może być parę złotych różnicy, więc jeżeli już, to w skali miesiąca będzie jakieś 100 zł. Towar ginął. Strat w asortymencie moja załoga nie pokrywała, ani nie pokrywa. Pierwsze jednak słyszę, żebym za nieobecności pomniejszał ludziom wypłaty o 600 zł.

Na temat częstych zmian w zespole personelu, powiązanych z absencją, także się wypowiada. - Jeśli ktoś się zatrudniał, ale w trakcie pracy uznał, że ona mu nie pasuje, miał wolną drogę. Ja z kolei nie tolerowałem złego zachowania, a dochodziło do incydentów. Mam na myśli picie alkoholu w pracy. Zebrałem już dowody na to i je wykorzystam. W sklepach jest monitoring.
Właściciel sklepów spożywczo-monopolowych przekonuje, że dawał Idze wiele szans, lecz nie poprawiła się. - Na razie nie podam wielu przykładów, ale chodziło chociażby o to, że bez mojej wiedzy przeceniała papierosy, zarówno tradycyjne, jak i elektroniczne, i sama je kupowała. To również jestem w stanie jej udowodnić.

Zwolnienie lekarskie


Bydgoszczanin nawiązuje do nieobecności. - Moja była już pracownica czasami tego dnia, kiedy miała przyjść do sklepu, informowała mnie, że jej nie będzie. Dostarczała zwolnienie lekarskie. Mimo tego, że mam też inne sklepy na głowie, stawałem za ladą, ponieważ nie było nikogo innego do pomocy. Nie mogłem jednocześnie pozwolić na zamknięcie sklepu. Straciłbym klientów.
Zdaniem szefa, nie on wprowadził złą atmosferę, lecz jego pracownica. - Mobbingowała osoby, które zatrudniłem, a z którymi współpracowała. Nie ja, ale ona, miała wieczne pretensje o coś. Za porządek w sklepie odpowiada obsługa. Pani jednak nieszczególnie o ten porządek dbała. Podobnie było z dokumentacją.

Mężczyzna twierdzi, że ekspodwładna nie była kierowniczką. - W żadnym z moich sklepów nie mam jako takiego kierownika. Sam odpowiadam za prowadzenie wszystkich placówek.

Iga dorabia sobie już w innym sklepie. Jest zadowolona. Na koniec pokazuje sms-y od eksszefa. W jednym mężczyzna pisał do niej „(...) to był Twój obowiązek jako kierownika sklepu (...)”.

- Z wiadomości wynika przecież, że byłam kierowniczką - wzdycha kobieta. - Czyżby mój były pracodawca teraz wypierał się swoich słów?
P.S. Na prośbę bohaterki, jej imię zostało zmienione.
od 7 lat
Wideo

Pismak przeciwko oszustom - fałszywe strony lotniska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska