Gdy w kraju rządziła jedynie słuszna siła, Polska Zjednoczona Partia Robotnicza, bez legitymacji partyjnej lub poparcia partyjnego sekretarza nie można było piastować dyrektorskiej funkcji.
I dziś jest tak samo – działacze Platformy Obywatelskiej zostają szefami instytucji i spółek publicznych, a dzięki telefonowi do partyjnego przyjaciela można załatwić posadę znajomemu, krewnemu albo początkującemu działaczowi, który właśnie wykazał się zaangażowaniem w kampanię wyborczą.
I nie łudźmy się, że po październikowych wyborach, najprawdopodobniej wygranych przez Prawo i Sprawiedliwość, coś w tej materii się zmieni. Znowu najważniejsza będzie przynależność do partii wyznaczającej jedynie słuszny kierunek lub lojalność wobec niej, tyle że tym razem wobec PiS. A słówko szepnięte do ucha kogoś, kto daje pracę albo do ucha samego prezesa będzie oznaczać więcej niż dyplomy najznamienitszych światowych uczelni.
Konkursy na ważne stanowiska publiczne były, są i będą fikcją. I nie zmieni tego więcej nagranych takich rozmów, jak prezesa NIK Krzysztofa Kwiatkowskiego z posłem PSL Janem Burym. Można nawet powiedzieć, że obaj panowie mieli pecha, bo akurat ich podsłuchano. A gdyby tak wzięto pod lupę wszystkich wójtów, burmistrzów, prezydentów miast, wszystkich ministrów, wszystkich szefów instytucji publicznych, śledczy nie nadążaliby z produkowaniem aktów oskarżenia. Dziwne konkursy lub takie, w których zwycięzca jest znany zanim wystartuje, można mnożyć.
To pomówienie? Chciałbym wierzyć, że ustawianie konkursów to niczym nieuzasadniony mit. Ale dotąd żadna partia nie była w stanie tego mitu obalić.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?