Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kopa. Pierwszy nowoczesny piłkarz, który chciał być elektrykiem, a został "Napoleonem"

Remigiusz Poltorak
Remigiusz Poltorak
Raymond Kopa zmarł w wieku 85 lat
Raymond Kopa zmarł w wieku 85 lat Wikipedia
Gdyby grał w dzisiejszych czasach, byłby Messim. A nawet jeśli nie, to przynajmniej Griezmannem. Raymond Kopa przejdzie jednak do historii także z innego powodu - pozostanie już najpewniej jedynym piłkarzem polskiego pochodzenia, który został wybrany najlepszym zawodnikiem mundialu. I to w czasach, gdy wielką karierę zaczynał Pele.

- Oto przywożę wam najlepszego gracza na świecie - mówił do kibiców Realu Madryt legendarny prezes klubu Santiago Bernabeu, tuż po mistrzostwach świata w Szwecji w 1958 roku, mając już w składzie Di Stefano i Puscasa.

Przypominanie tego wydaje się z dzisiejszej perspektywy niewiarygodne, a jednak. Dla młodszych kibiców zabrzmi to jak prehistoria, ale Kopa był pierwszym wielkim romantykiem w europejskim futbolu. Wtedy, gdy telewizja dopiero raczkowała, nie było Twittera, legendę budowały jedynie urywki meczów, a jeszcze bardziej epickie opisy we wszechwładnej wówczas prasie.

Pierwszym, który zaczął błyszczeć jednocześnie w piłce klubowej (cztery razy z rzędu w finale Pucharu Mistrzów) i reprezentacyjnej (najlepszy zawodnik mundialu'1958).

Pierwszym, który zawładnął masową wyobraźnią charakterystycznym dryblingiem i krótkim podaniem, po którym "Justo" Fontaine zostanie już pewnie na zawsze, z 13 golami, rekordzistą strzelców jednej edycji mundialu.

Pierwszym wreszcie, który w sposób wręcz nieprawdopodobny uosabiał, jak z samego dołu można wspiąć się na szczyt.

Bo życie Raymonda Kopy to jedna wielka metafora - historia o tym, jak spod ziemi, dosłownie, można sięgnąć gwiazd; jak walczyć o prawa piłkarzy; jak łączyć osobisty dramat, stratę czteroletniego syna, z grą na najwyższym poziomie.
Ale to też historia pierwszego piłkarza-biznesmena, który potrafił zrezygnować z przedłużenia kontraktu z Realem, będącym u szczytu sławy, aby wrócić do Francji i rozwijać - tak, tak - własną markę. Pod koniec lat 50!

Mówiąc najkrócej, Kopa - ten drobny chłopak (168 cm, tyle co... Messi), mający polskich rodziców - był prekursorem nowoczesnego piłkarza. Walczącym o swoje prawa na boisku i poza nim. "Napoleonem futbolu", jak nazwał go już w 1955 roku angielski dziennikarz Daily Express Desmond Hackett.
Miał rację.

Ruch oporu, czyli jak Kopa ukradł piłkę Niemcom
A przecież na początku nic nie wskazywało, że młody Raymond, który rodził się jako Kopaszewski i dopiero w wieku 21 lat otrzymał francuskie obywatelstwo, zaprzeczy niepisanej tradycji, jakoby syn i wnuk górnika miał spędzić całe zawodowe życie, zjeżdżając codziennie pod ziemię. Niczego dobrego nie zwiastowała też charakterystyczna nazwa ulicy, przy której rodzina Kopaszewskich mieszkała wówczas w Noeux-les-Mines: "Rue du Chemin Perdu", ulica Zagubionej drogi.

Choć, gdy miał 14 lat, ojciec dał mu wybór. "Jesteś już w takim wieku, że powinieneś zacząć pracować. Możesz wybrać, co chciałbyś robić" - przytaczał Kopa słowa ojca w swojej autobiografii.

Chciał zostać elektrykiem, ale wcale nie dlatego, że miał do zabawy z prądem jakiś specjalny dar. Owszem, podobało mu się to, ale priorytet był inny - mógł robić wszystko, byle tylko uniknąć "zejścia do piekieł". Tak właśnie mówił.

Nie uniknął. Zapach kawy, którą mama przygotowywała, zawsze o czwartej rano, przed wyjściem do kopalni, został mu do końca życia. Ale też coś innego. Dwa i pół roku spędzone 612 metrów pod ziemią, w roli wózkowego, pozostawiły jeszcze bardziej trwały ślad - amputację dużej części lewego palca wskazującego, gdy solidny kawał bloku węglowego spadł mu na rękę, powodując kilkumiesięczną przerwę w pracy i comiesięczne odszkodowanie 200 franków. Równowartość ok. 30 euro.
Jakie miejsce zajmował wtedy futbol w jego życiu? Raymond miał do niego smykałkę w zasadzie od czasu, gdy jako kilkuletni gamoń przeskakiwał tylko przez odrodzenie za domowym ogrodem i już znajdował się na przylegającym boisku. Tak, słowo "gamoń" nie jest przypadkowe. Od najmłodszych lat Kopa wykazywał zdolności lidera, który nie bał się pchać tam, gdzie było niebezpiecznie. Mało pochlebna reputacja zaprowadziła go nawet na chwilę do... więzienia, po tym jak został oskarżony o kradzież roweru syna komendanta policji. Najbardziej dumny był jednak z tego, jak z kolegami "zdobył" pierwszą prawdziwą piłkę do gry. Od Niemców okupujących wtedy Francję.

Niemieccy żołnierze dość regularnie przychodzili grać na ich boisko. Pewnego dnia mali chłopcy zobaczyli jednak, jak bramkarz zostawił z boku rezerwowe piłki. - Wystarczyło jedno spojrzenie, żeby ta sama myśl przemknęła nam przez głowę. Jak tylko bramkarz był zajęty, coraz bardziej przybliżaliśmy jedną z piłek do siebie. A potem, jak gdyby nigdy nic spokojnie z nią odeszliśmy. Nikt nie zauważył. Potraktowaliśmy tę kradzież prawie jak ruch oporu wobec okupanta - wspominał potem Kopa.
O tym, że potrafi kopać piłkę wiedzieli w zasadzie wszyscy w okolicy, ale czasy były takie, że nikt nie dawał za to bonusów. Nawet szef miejscowego klubu - w którym Raymond grał jako nastolatek - choć był jednocześnie inżynierem w kopalni. Kopa mu tego nigdy nie wybaczył. - Mógł zrobić cokolwiek, żeby znaleźć mi lepsze zajęcie. Nie zrobił. Zachował się jak palant - nie owijał Kopa w bawełnę.

Tak naprawdę miał zawsze niewyparzony język. Także wtedy, gdy przechodząc do Reims, najlepszego klubu we Francji w latach 50., zażyczył sobie specjalną premię za złożenie podpisu - pół miliona franków (dzisiaj 12 tys. euro). Prezes nie miał wyjścia, musiał się zgodzić.

Królewska przygoda
Na początku stycznia tego roku, gdy Cristiano Ronaldo prezentował na Santiago Bernabeu kolejną Złotą Piłkę, władze Realu zaprosiły wszystkich swoich byłych laureatów tego trofeum. Raymond Kopa, już schorowany i w towarzystwie Zidane'a, Owena, Figo oraz Ronaldo, po raz ostatni pojawił się na murawie stadionu, gdzie odnosił największe sukcesy klubowe i został owacyjnie przywitany przez madrycką publiczność. Nieprzypadkowo. Jego Real - z Di Stefano, Puscasem i Gento - przegrał tam zaledwie raz w ciągu trzech lat. Używając terminologii bardziej znanej współczesnemu kibicowi, to byli pierwsi "galacticos". - W Madrycie odkryłem zupełnie nowy świat. Gra przed 125 tysiącami kibiców, za każdym razem, pozostawiła ślad na zawsze - mówił po latach.

To w Realu zdobył najważniejsze indywidualne trofea - wyróżnienie dla najlepszego zawodnika mundialu w Szwecji, mimo konkurencji ze strony całej brazylijskiej armady ("ci, którzy mnie wybrali są inteligentni" - powie później) i Złotą Piłkę w tym samym, 1958 roku. Przy okazji ważne jest jedno wyjaśnienie, na które zwykle nikt nie zwraca uwagi. Ówczesny regulamin najbardziej prestiżowej nagrody piłkarskiej przewidywał, że zawodnik nie mógł jej dostać rok po roku. Di Stefano, laureat w latach 1957 i 1959 nie był zatem brany pod uwagę, poważnym kandydatem był za to Just Fontaine, kolega nie tylko z kadry, ale także z... pokoju. - Traktowałem go jak starszego brata. O futbolu rozmawialiśmy godzinami, ale i tak najważniejsze było to, że na boisku potrafił znaleźć mnie w ciemno - mówił Fontaine.

Nigdy nie miał za złe Kopie, że ten strzelał karnego w ostatnim meczu Francuzów na mundialu w Szwecji, w spotkaniu o 3. miejsce, a być może "Justo" miałby jeszcze bardziej niezwykły rekord goli na jednych mistrzostwach.

Kopa mógł sobie na to pozwolić, bo był już wtedy "Napoleonem futbolu". Czasami nazywał go tak Di Stefano, niekwestionowany lider w szatni "Królewskich", ale prawa autorskie pochodzą z 1955 roku i należą do pewnego dziennikarza brytyjskiego z Daily Express. Desmond Hackett tak zauroczył się grą małego Francuza w towarzyskim meczu "Trójkolorowych" z Hiszpanią (2:1 dla Francji jeszcze na starym stadionie Chamartin), że puścił chwytliwą wiadomość w świat. Skutecznie, ale też nie bez solidnych podstaw. Kopa powie potem, że to najlepszy występ w jego karierze.

Sześć miesięcy zawieszenia za "niewolników"
Były też jednak gorsze momenty, a nawet tragiczne. W 1963 roku Kopa stracił czteroletniego syna, Denisa, który zachorował na raka układu limfatycznego. Ratunku nie było żadnego, co ojciec niesamowicie przeżył. Z tego też okresu pochodzi najbardziej niezrozumiały epizod związany z reprezentacją, który, jak się później okazało, zakończył definitywnie jego przygodę z kadrą. Ówczesny selekcjoner Georges Verriest, wiedząc o problemach rodzinnych Kopy dał mu najpierw zgodę na późniejszy przyjazd na zgrupowanie, by potem się z tego wycofać w prasie. A ponieważ lider reprezentacji miał swój charakter, doszło do otwartego konfliktu. Kopa uniósł się honorem, w drużynie narodowej zagrał po raz ostatni.

Do historii przeszedł jednak jego inny spór, z władzami francuskiego futbolu, bo miał czelność zwrócić uwagę, w wywiadzie dla "France Dimanche" w 1963 roku, że "piłkarze są traktowani jak niewolnicy", ponieważ nie mogą zmienić klubu wtedy, kiedy tego chcą. Brzmiało trochę jakby po raz kolejny Emile Zola wypowiadał słynne "J'accuse" (Oskarżam), choć nie w obronie jednego Alfreda Dreyfusa, ale wszystkich graczy zawodowych.

Cały Kopa. Zawsze był krok do przodu, najpierw na boisku, potem poza nim, gdy walczył o prawa dla innych zawodników albo gdy zajmował się interesami, rozwijając markę swojego nazwiska. W ten sposób powstały napoje gazowane, ubrania, buty piłkarskie albo jeszcze inny sprzęt sportowy. W sieci można znaleźć nawet zdjęcie jak stoi obok własnego... jeta z wielkim napisem Kopa. Dzisiaj byśmy powiedzieli, że to pierwszy piłkarz, który poznał swoją wartość i umiał ją wykorzystać. Bez żadnych kompleksów, a wręcz prowokacyjnie.

Gdy mówił niedawno, że porównywanie go do Messiego jest tak naprawdę pochlebne dla Argentyńczyka, też chyba nie żartował.

Sportowy24.pl w Małopolsce

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski