MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Kopnąłem w butelkę, bo nie ukrywam emocji

Redakcja
ROZMOWA. LUDOVIC OBRANIAK odpiera zarzuty o słabej grze, zaprzecza, że ma konflikt ze Smudą i opowiada o skurczach, emocjach oraz o ryzyku.

- Był Pan bardzo niezadowolony, schodząc z boiska tuż przed końcem. Po wymianie zdań z trenerem Smudą wymownie kopnął Pan nawet butelkę z wodą...

- To nie była kwestia zadowolenia albo nie. Trener zdecydował o zmianie w momencie, gdy mieliśmy korzystny rzut wolny, z "mojej" strony, na lewą nogę. Już byłem przygotowany, żeby dośrodkować i wtedy zobaczyłem, że muszę zejść. Nie mam pretensji do trenera, choć nie ukrywam też emocji.

- Jak to się stało, że we wtorek biegaliście do samego końca na pełnych obrotach, a w pierwszym meczu już po przerwie szybko uszło powietrze; tak, jakbyście nie mieli siły?

- Powiem za siebie, ale kolegów też to dotyczy: rzeczywiście, fizycznie czułem się zdecydowanie lepiej. Druga połowa meczu z Grecją była fatalna. Brakowało sił, do tego presja - wszystko nałożyło się na siebie.

- Tym razem, szczególnie po przerwie, na murawę wyszedł zespół o wiele bardziej zmotywowany.

- Założenie było takie, żebyśmy byli przede wszystkim dobrze zorganizowani w obronie. Nawet jeśli szybko zobaczyliśmy, że możemy dosyć łatwo przechodzić na połowę rywali i stwarzać sobie okazje do strzału. Podstawą była jednak defensywa. Po przerwie nie było wyjścia. Musieliśmy bardziej zaryzykować. Rosjanie nam w tym pomogli, bo zostawili trochę więcej wolnego miejsca.

- Kiedy była większa presja? Z Rosją czy jednak z Grecją?

- Z Grecją, zdecydowanie. W spotkaniu z Rosją atmosfera była inna, mniej przytłaczająca. Nie wiem, czy to sprawa odsłoniętego dachu [śmiech], ale tak to odczuwaliśmy.

- Pan się śmieje, ale wielu piłkarzy zwracało na to uwagę.

- Nie chcę się usprawiedliwiać, bo na tym poziomie to nie byłoby za bardzo poważne, ale nie mam wątpliwości, że zamknięcie dachu było błędem. Większość z nas po meczu czuła się fatalnie. Pod koniec odczuwałem nawet skurcze, co mi się zdarza bardzo rzadko.

- Z trybun wyglądało to tak, że mecz z Rosją był jednym z najbardziej zaciętych od początku Euro. A z poziomu murawy?

- Miałem wrażenie, że to był "cios za cios". Szybka gra, od jednego pola karnego do drugiego. Fizycznie i psychologicznie na wysokim poziomie. Ze swojego występu jestem zadowolony.

- Teraz Czechy, czyli spotkanie z kolegą z Bordeaux Jaroslavem Plasilem, który też jest ważnym elementem drużyny. Rozmawialiście o tym?

- Przed Euro dostałem z klubu fax z życzeniem powodzenia, a z Plasilem żartowaliśmy, że i tak wszystko rozstrzygnie się w trzecim meczu. I proszę, sprawdza się (śmiech). On ma małą przewagę, bo Czesi zdobyli jeden punkt więcej, ale spokojnie jesteśmy w stanie to odrobić. Teraz najważniejsze jest to, że cały czas mamy los we własnych rękach. Jeśli wygramy z Czechami, gramy dalej. Musimy wygrać!

- Zagracie jednak na innym stadionie niż dotychczas - do którego już w dwóch spotkaniach przyzwyczaili się Czesi. To ma znaczenie?
- Dla mnie - żadnego. Wiem, że kibice są za nami, gdziekolwiek gramy. Na Narodowym atmosfera była znakomita. Szczególnie przeciwko Rosji czuliśmy wszyscy, jak widownia nas niesie. Ale nie mam wątpliwości, że we Wrocławiu będzie podobnie.

- W "L'Equipe" powiedział Pan, że czasem ma wrażenie, jakby Pańska obecność w drużynie narodowej komuś przeszkadzała. Komu?

- To uwaga do dziennikarzy. Widzę, że nie wszyscy są zadowoleni, jak trener na mnie stawia. Gdyby przed Rosją słuchać tych komentarzy, w ogóle nie powinienem wystąpić. Już nauczyłem się żyć z tym, że nie mam prawa do błędu.

Rozmawiał REMIGIUSZ PÓŁTORAK

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski