Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Koszty nieprzyjaznego państwa

Redakcja
TADEUSZ JACEWICZ

Z bliska

TADEUSZ JACEWICZ

Z bliska

Nie tylko w budżecie mamy dziurę. Jeszcze większa występuje w zdolnościach sprawnego kierowania państwem przez ludzi, którzy się do tego zobowiązali.

Sprzedałem samochód. Kupił go młody, inteligentny człowiek. Bystrzak po studiach, kilka języków, równie dobrze czuje się w Warszawie, jak w Montevideo i na Wall Street. Nowy Polak nowej Polski, dla którego życie jawi się jako długa lista sukcesów.
 Umówiliśmy się, że to on uiści opłatę skarbową i zapomniałem o sprawie. Po tygodniu zadzwonił telefon. Mój niedawny klient nieco zgaszonym głosem poprosił o spotkanie. Mówił, że wspólnie musimy, jak to określił, zrobić papiery. Zaniepokoiłem się, że może jakaś cyfra w numerze silnika czy nadwozia jest słabo odbita, ale nie o to chodziło. Mieliśmy wspólnie wypełnić formularz, służący do wniesienia tego, co dawniej nazywało się opłatą skarbową. Dzisiaj jest to podatek od czynności cywilnoprawnych.
 Dwaj magistrowie usiedli w skupieniu nad czterostronicowym formularzem rozmiaru A4, wypełnionym ciasno utkanymi rubrykami. Nazwiska, imiona uczestników operacji, ich dane identyfikacyjne, parametry transakcji, adres urzędu skarbowego, którego sprawa dotyczy. Łącznie 86 rubryk, które trzeba wypełnić. Jakakolwiek pomyłka cofa petenta, jak w grze w Chińczyka, do punktu startu. Dobrze, jeśli mu jakiejś kary nie wlepią.
 Ostatnia strona formularza to maczkiem spisane pouczenia. Nie uważam się za matoła, ale kilkakrotnie studiowałem tę literaturę, zanim odważyłem się sięgnąć po długopis.
 Policzmy to sobie szczegółowo. Podatek obejmuje wszelkie transakcje, które zahaczają o oficjalną rejestrację: sprzedaż i kupno samochodów, mieszkań, domów, działek, umowy spółki, pożyczki itp. Można chyba bezpiecznie założyć, że każdego dnia roboczego jest w Polsce ze 200 tysięcy takich podatkowych czynności. Co najmniej 400 tysięcy osób nadziewa się na czterostronicowy formularz. Nabywca samochodu, który mknie rączo do urzędu skarbowego, żeby zapłacić podatek od transakcji i następnie zarejestrować wehikuł, odstoi swoje, dostaje formularz i musi szukać sprzedawcy, bo jego parametry są niezbędne do wypełnienia kwitu.
 Rekonstruujmy dalej tę sytuację. Spieniony nabywca wydzwania do sprzedawcy, zastanie go lub nie, bo ten mógł wyjechać do Chałup, żeby przeputać nagły zastrzyk gotówki. Biegnie czas, strzępią się nerwy. To one powodują, że można jakąś rubrykę źle wypełnić. Poprawić nie wolno, trzeba pędzić do urzędu po drugi formularz i zaczynać od początku.
Postaram się to jakoś policzyć. Można miłosiernie założyć, że obie strony spędzą na tej szamotaninie co najmniej 5 człowiekogodzin. Przy 200 tysiącach transakcji dziennie jest to milion godzin. W tygodniu wymiar rośnie do 5 milionów, w roku, przy 52 tygodniach, tych godzin nazbiera się 260 milionów. Umowy spółek, pożyczek, transakcje nieruchomościami zawierają na ogół ludzie zawodowo czynni. Ich czas jest drogi, bo to oni głównie wytwarzają to, co nazywa się produktem krajowym brutto. Jakkolwiek liczyć, godzina pracy takich osób warta jest z pewnością 10 dolarów. Czyli w skali roku podatek od czynności cywilnoprawnych kosztuje nas (260 milionów godzin razy 10 dolarów) aż 2,6 miliarda dolarów.
 To piekielnie dużo pieniędzy. Naprawdę trudno sobie wyobrazić, że taka jest moc niszczenia kilku, może kilkunastu urzędników, którzy spędzili wiele nadgodzin, żeby formularz PCC-1 wysmażyć.
 Na pieniądzach nie kończą się straty. Inne są bodajże bardziej kosztowne. Codziennie kilkaset tysięcy ludzi pieni się z wściekłości na własne państwo. Styk tego państwa z obywatelem był u nas zawsze trudny, w tym konkretnym przypadku jest tragiczny. Rozsierdzeni petenci miotają obelgi w kierunku urzędników, ci nie pozostają dłużni, piętrząc z satysfakcją dodatkowe trudności. W Polsce codziennie, panowie posłowie, senatorowie i ministrowie, toczy się wojna państwa z obywatelami. Po jednej stronie rośnie irytacja i złość nieszczęśników, którzy potykają się z tym państwem, z drugiej frustracja tych, którzy je na dole reprezentują. 10 lat po odzyskaniu wolności i niezależności zaczynamy pogardzać własnym krajem, przynajmniej w jego oficjalnej wersji.
 Proponuję ministrowi finansów, który zatwierdził formularz, wydany na podstawie ustawy z dnia 8 września 2000 roku, żeby zastanowił się chwilę nad tym, co się stało i pomyślał, jak to się stało. Wiem, że ma dużo na głowie, że balansuje na krawędzi dziury budżetowej i że za dwa miesiące z ulgą odkręci tabliczkę z drzwi swojego gabinetu. Niemniej na to trzeba znaleźć czas. Sprawa dotyczy wprawdzie jednego durnego formularza, ale jest to problem zasadniczy: fatalnej techniki rządzenia i kulawego funkcjonowania państwa.
A to sprawa znacznie większa od jednego czy nawet kilku formularzy. Trzeba zbadać, dlaczego nikt na żadnym szczeblu, od ministra po referenta w wytartej marynareczce, nie zastanowił się nad skutkami społecznymi papierka, który opracowano i który wtłacza się codziennie w ręce kilkuset tysięcy ludzi. Na jakim szczeblu można egzekwować odpowiedzialność za stan państwa? To takie wrogie człowiekowi papierki definiują ten stan, nie górnolotne hasła i płomienne przemówienia.
 Nie tylko w budżecie mamy dziurę. Jeszcze większa występuje w zdolnościach sprawnego kierowania państwem przez ludzi, którzy się do tego zobowiązali. Słabe, niesprawne, pogardzane przez obywatela państwo to początek wszelkich nieszczęść. Ktokolwiek będzie Polską rządzić, musi ciężko pracować, żeby je odwrócić.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski